Najnowsze artykuły
-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Biblioteczka
Filtry
Książki w biblioteczce
[1]
Generuj link
Zmień widok
Sortuj:
Wybrane półki [1]:
Przeczytał:
2017-02-26
2017-02-26
Średnia ocen:
7,8 / 10
49 ocen
Ocenił na:
9 / 10
Na półkach:
Zobacz opinię (8 plusów)
Czytelnicy: 77
Opinie: 8
Zobacz opinię (8 plusów)
Popieram
8
Bez zbędnego owijania w bawełnę – jeśli chodzi o konstrukcję świata i syndrom „jeszcze jednego rozdziału” – „Przebudzenie Lewiatana” – to bez wątpienia dzieło, które można postawić w jednym szeregu z „Grą o Tron” i kokainą. Rzecz sprawiła, że przypalałem obiad, przegapiałem swoje przystanki podczas jazdy tramwajem, a w pracy byłem jeszcze bardziej zaspany niż zazwyczaj. Przywołanie GoT jest tu zresztą o tyle nieprzypadkowe, że autorzy kosmicznej sagi przez wiele lat współpracowali z Georgem R.R. Martinem, a wyżej wskazany, przeczytawszy dzieło, wprost – z właściwym sobie wdziękiem – oświadczył, że rzecz „kopie dupę”.
Na tym (oraz ekranizacji) podobieństwa pomiędzy oboma cyklami w zasadzie się kończą, bo w przeciwieństwie do Martina, „Panowie Corey” nawet nie próbują udawać, że zamierzają zdefiniować gatunek na nowo. The Expanse w swej konstrukcji nie wychodzi poza ramy klasycznej space-opery, by zamiast tego – podobnie jak to zrobiła to chociażby growa trylogia Mass Effect – wycisnąć z sci-fi to co najlepsze.
Akcja powieści ma miejsce w XXIII stuleciu. Ludzkość skolonizowała już Układ Słoneczny. Zmagająca się z przeludnieniem Ziemia – pod wodzą Organizacji Narodów Zjednoczonych – rywalizuje z niepodległą Marsjańską Republiką Kongresową realizującą wielki projekt terraformowania Czerwonej Planety. Gdzieś w tle tych zmagań mieszkańcy Pasa planetoid znajdującego się między orbitami Marsa i Jowisza, wykorzystywani przez obie potęgi, próbują wywalczyć sobie własne miejsce w skomplikowanym układzie politycznych zależności. Tak podzielony Układ Słoneczny staje się areną brutalnej walki o wpływy, tymczasem okazuje się, że ludzkość nie jest we wszechświecie tak samotna, jak przypuszczała.
Ciąg zdarzeń, które zagrożą unicestwieniu cywilizacji, obserwujemy naprzemiennie z perspektywy dwóch postaci – Jima Holdena i Josephusa Millera. Holden – pierwszy oficer na Canterbury, holowniku transportującym bryły lodowe z pierścieni Saturna do ludzkich kolonii w obrębie Pasa – to wychowany na Ziemi idealista wierzący w dobro, piękno i miłość (do wielu kobiet…), zaś Miller – pracujący jako detektyw śledczy na Ceres – to sarkastyczny Pasiarz o ponurym (realistycznym?) nastawieniu do życia i problemem alkoholowym w kartotece. Powyższa, zróżnicowana perspektywa narracyjna pozwoliła autorom nie tylko pokazać szerszy fragment świata książki (który zresztą jest tak „prawdziwie ” oddany, że staje się bohaterem sam w sobie – o czym dalej), ale przede wszystkim pobawić się w międzygatunkowe eksperymenty. „Przebudzenie Lewiatana”, pod płaszczykiem space opery w bardzo udany sposób łączy bowiem klasyczne sci-fi z nutkami charakterystycznymi dla czarnego kryminału, horroru czy literatury militarystycznej. Tak jak wspomniałem wcześniej – nie jest to coś, co na nowo definiuje gatunek (wątki noir obecne były chociażby w „Hyperionie” Simmonsa), ale miks detektywa w kapeluszu, chciwych korporacji, artefaktów obcej cywilizacji i wymiotujących zombie – łatwo mógłby nie chwycić – a tu wszystko zgrywa się perfekcyjnie.
Wątki obu postaci poprowadzone są bardzo zgrabnie. Holden doświadcza tragedii, która z pierwszego oficera robi go kapitanem własnej jednostki i rusza szukać sprawiedliwości na własną rękę. Miller dostaje rutynowe zlecenie odnalezienia i porwania córki milionera, która zbuntowawszy się przeciwko tatusiowi przystała do jednej z „pasiarskich” organizacji terrorystycznych. Brzmi to może jak standardowe punkty wyjścia dla fabuły (co nie bez znaczenia – oba wątki splatają się ze sobą mniej więcej w połowie powieści), ale swoje robi tu przede wszystkim świat przedstawiony.
Dawno już nie czytałem książki sci-fi, której świat stwarzałby tak duże złudzenie realności. Jakkolwiek pewne elementy „science” złożono w ofierze na ołtarzu „fiction” (fabuły), detale robią nad wyraz pozytywne wrażenie. Czego tu nie ma! Język Pasiarzy to przykładowo efekt mieszaniny kultur i potrzeby żywej gestykulacji (w próżni niewątpliwie łatwiej coś pokazać, niż wykrzyczeć… razem z płucami). Autorzy zwrócili uwagę nawet na różnice w budowie anatomicznej ludzi urodzonych w przestrzeni kosmicznej ze względu na inną niż ziemska, siłę ciążenia! Świat przedstawiony żyje, a jego mieszkańcy i poszczególne frakcje mają wiarygodne motywacje, choć mam szczerą nadzieję, że jeśli ludzkość, kiedykolwiek na poważnie wyruszy w kosmos, nie potraktuję The Expanse jako instrukcji obsługi.
Co istotne, przy tych wszystkich zachwytach i pochwałach, którymi obdarzam omawiane dzieło, stanowi ono raczej grzeszną przyjemność, niż coś, co nazwałbym arcydziełem sci-fi. „Przebudzenie Lewiatana” nie jest bowiem książką, którą postawiłbym na półce pomiędzy „Hyperionem”, „Solaris” czy „Diuną”. Nie sprzedaje ono żadnej ponadczasowej idei, nie przeprowadza w głowie małej rewolucji i nie powoduje, że płaczemy po śmierci jakiegoś bohatera jak po Księciu Leto.
Rzecz jest „zaledwie” dostarczycielem pierwszorzędnej rozrywki, która na długie godziny pochłonie każdego miłośnika sci-fi. Czy zatem warto stracić na nią czas? Bezwzględnie – warto.
http://nudnerzeczy.pl/leviathan-wakes-2011-the-expanse-1-james-s-a-corey/
Bez zbędnego owijania w bawełnę – jeśli chodzi o konstrukcję świata i syndrom „jeszcze jednego rozdziału” – „Przebudzenie Lewiatana” – to bez wątpienia dzieło, które można postawić w jednym szeregu z „Grą o Tron” i kokainą. Rzecz sprawiła, że przypalałem obiad, przegapiałem swoje przystanki podczas jazdy tramwajem, a w pracy byłem jeszcze bardziej zaspany niż zazwyczaj....
więcej Pokaż mimo to