cytaty z książki "Żywe wraki"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Ale to nie zmienia faktu, że co rano wstaję z łóżka, jakby właśnie nadszedł Armagedon. Na myśl o tym, że mam patrzeć na ludzkie twarze i słuchać głosów, robi mi się niedobrze. Odrzuca mnie od komunikowania się z ludźmi. Wolę całować szparkę Mo niż jej usta. Wolę sam pograć w piłkę, niż się, cholera, pobawić z bachorem. Mam już dość czytania, nie chcę chodzić do kina, nie chcę nawet siedzieć tutaj i gapić się na to pieprzone morze. Bo od tego wszystkiego bierze mnie na rzygi, Rich. Telepie mnie. Przypuszczam, że to właśnie jest rozpacz. A teraz działa już jak moje serce. Rozumiesz? Pompuje dzień i noc, bez przerwy. Nigdy mnie nie opuszcza. Wciąż mam mdłości. Więc myślę o śmierci. Myślę, że chyba wolałbym już umrzeć..
- Co, znów do psychiatryka? ‒ to rozśmieszyło Cuttera. ‒ Za chińskiego boga. Banda kalek w szlafrokach siada w kółeczku na podłodze i opowiadają sobie nawzajem, jak to dali dupy albo jacy to wszyscy inni są drętwi i wrogo nastawieni. A psycholog ma od tego suche orgazmy, siedzi tylko na krzesełku z jedną łapą w rozporku. ‒ Wzgardliwie pokręcił głową. ‒ Nie, dzięki. Zresztą nie wydaje mi się, żebym był chory. Moim zdaniem jestem zdrów, jeden z nielicznych zdrowych gości. Myślę, że widzę życie dokładnie takim, jakie jest, całe, bez fałszerstw. A jedyną zdrową reakcją na ten widok jest właśnie to, czego doświadczam: rozpacz.
Co do "gdzie", obawiam się, koleś, że cię rozczaruję. Bo moje pragnienia to sen frajera, autentyczny, stuprocentowy sen frajera. Uwierzysz? Jakaś egzotyczna wyspa, wentylatory pod sufitem, ciemnoskórzy tubylcy, a do tego Peter Lorre, Sidney Greenstreet i ja, każdy w przepoconej koszuli w palmy. Coś jak Ibiza, powiedzmy, Clifford Irving i jego popieprzeni, dekadenccy kumple. Idealnie bym do nich pasował, nie? Popieprzony i dekadencki. Nie wiem, może w takim miejscu i wśród takich ludzi odpuściłyby mi te... mdłości.
Czegoś się jednak nauczył. Nie zgłaszać się na ochotnika. Nie przystawać na cudze propozycje tylko ze wzruszeniem ramion. Należało ugryźć się w język, uważnie obserwować, a dopiero potem dokonywać ważnych posunięć, wstępnych kroków, jak gdyby zależało od nich jego życie. Bo nader często tak właśnie było.
Tu Cutter zjechał w dygresję, prezentując Mniszce swoją teorię na temat duszy: że przedstawiciele ras białej i żółtej również kiedyś ją posiadali, dawno temu, ale ów "stary czort", dobór naturalny, również i tutaj przemełł wszystko w swych niepowstrzymanych trybach, bo przetrwanie najlepiej przystosowanych sprawdzało się w cywilizacji równie dobrze, jak i na łonie natury. Tyle że w cywilizacji "najlepiej przystosowani" byli ci chytrzy, wyrachowani, wyprani z emocji. W zaawansowanych społeczeństwach to właśnie im było dane przetrwać i rozwinąć skrzydła. Więc naturalną koleją rzeczy w ciągu tysiącleci obdarzone "duszą" odłamy tej rasy po prostu wymarły. Jak twierdził Alex, jeśli ktoś chciał dowodów na istnienie takiego procesu, wystarczyło spojrzeć na kształtującą się obecnie wśród czarnych klasę średnią, która już teraz była równie skrępowana i bezduszna, co ich białe odpowiedniki od niepamiętnych czasów.
Bo cokolwiek Bone mógłby zrobić tu i teraz, było całkowicie pozbawione znaczenia. Nigdy go zresztą nie miało i nigdy mieć nie będzie. Można spędzić całe życie, dając się przybijać do krzyży, żeby ratować ludzi przed nimi samymi, a to i tak niczego nie zmieni. Bo w ostatecznym rozrachunku każda istota ludzka była samotna jak martwa gwiazda, i żadne trudy, miłość czy litanie nawet na centymetr nie zmienią koszmarnej precyzji naszych trajektorii.