cytaty z książki "Nowy Jork. Przewodnik niepraktyczny"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Turyści mnie zasmucają: oni zawsze chcą fotografować tylko to, co już widzieli na pocztówkach i w przewodnikach. Ja robię zdjęcie tylko wtedy, kiedy wiem, że patrzę na coś, czego nigdy wcześniej nie widziałem.
Być kobietą w Nowym Jorku - to mieszanina udręki wiecznie nienasyconej konsumentki i radości spełnionej osoby, która bez względu na to, skąd przybyła, ma szansę stać się... dokładnie wszystkim, czym zapragnie. I nie chodzi o ideologie czy ich brak, lecz o to, że jeśli śmiałe marzenia się spełniają - to właśnie tutaj.
W Mieście przybyszów wiek nie ma znaczenia, podobnie jak narodowość czy język; dlatego ludzie w różnym wieku przyjaźnią się tak, jakby nie miała znaczenia różnica doświadczeń. Ważne jest tylko to, co wspólne - tu, teraz, przemijające i zmieniające się z każdą nowojorską minutą.
Ten zapach jest ledwie uchwytny pośród morza innych zapachów, którymi nasyca się Miasto niemal od wschodu słońca, jest jednak wszechobecny i... niezbędny. Konieczny jak poranne ziewnięcie. Jak wewnętrzna siła, która codziennie wprawia w ruch miliony rąk i nóg, głów i umysłów. Od rana Nowy Jork pachnie kawą.
Turyści w Nowym Jorku są jak owoce sezonowe. Zwiastują lato.
Moje Miasto pełne jest muzyki, i nie tylko z powodu wielkiej liczby ulicznych grajków, wędrownych mariachi, filharmoników ćwiczących w metrze z braku sali prób. Wiele z tej muzyki to dźwięki, których przypadkowy przybysz pewnie by jako muzyki nie potraktował. Klaksony niecierpliwych kierowców unieruchomionych w korkach, niepokojące syreny straży pożarnej, piskliwy ton wydawany przez czytniki biletów w metrze, poranny stukot koszy na śmieci opróżnianych przez śmieciarzy. Dalekie syreny barek na East River, cykady w letnie noce, irytująca pozytywka samochodów firmy sprzedającej lody. Nowy Jork nie zna ciszy. Kiedy jeden jedyny raz za mojej pamięci wstał tu dzień pozbawiony dźwięków, od razu wiedzieliśmy, że jest to cisza śmierci.
Trzeba teraz podejść do brzegu: stąpać powoli po ciągle rozgrzanym dziennym słońcem piasku, aż do miejsca, gdzie fala ostatniego przypływu wyrzuciła kawałki muszli, kraby i oszlifowane nieustannym przesuwaniem po dnie kawałki drewna. Nie wolno tylko oglądać się za siebie; nawet jeśli dziwnie teraz maleńka, ciemna sylwetka Manhattanu kusi z drugiej strony cypla. Miasto jest tak daleko, że wydaje się innym krajem, i pewnie dlatego tylko tutaj nowojorczyk odważy się przyjąć tak nienaturalną dla siebie pozycję: tyłem do olśniewającej miejskiej panoramy. Tu jednak ma to sens. Tylko tutaj bowiem, odwróciwszy wzrok od strzelistej iglicy Empire State Building, można naprawdę przestać się spieszyć. Należy więc usiąść na brzegu i długo siedzieć, patrząc na falujący ocean tak, jak pewnie patrzyli na niego przyszli wielcy żeglarze i odkrywcy, kiedy byli dziećmi. Tylko tutaj można - nie opuszczając Nowego Jorku - spędzać godziny sam na sam ze sobą, oddychając w jednym rytmie z Atlantykiem.
W Nowym Jorku chodzi się nie po to, żeby iść, ale żeby napotkać.