cytaty z książki "Nikt nie wyjdzie stąd żywy. Historia Jima Morrisona"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
- Zasłaniamy się muzyką po to, by się odsłonić.
Interesuje mnie wszystko to, co wiąże się z przekraczaniem i łamaniem ustalonego porządku, z rebelią, dezorganizacją, chaosem.
- Nie mówię, o żadnej rewolucji. Nie mówię o demonstracjach. Nie mówię o wychodzeniu na ulicę. Mówię o tym, by mieć trochę zabawy, o tym, by trochę potańczyć. O tym, by kochać kogoś, kto stoi obok nas. By go objąć. Mówię o miłości. Mówię o odrobinie miłości. Love, love, love, love, love, love, love. Obejmijcie swojego cholernego przyjaciela i kochaj go. Come oooooooaaannnn Yeahhhh!
Jeśli celem mojej poezji jest osiągnięcie czegokolwiek, to ma ona chronić ludzi przed ograniczeniem ich postrzegania i czucia.
Lubię pić, alkohol rozluźnia ludzi i pomaga w nawiązywaniu rozmowy. To taki hazard; wychodzisz wieczorem się napić, a nie wiesz, gdzie wylądujesz następnego ranka. Może być wspaniale, może nastąpić katastrofa - tak jakbyś rzucał kostką. Różnica pomiędzy samobójstwem a powolną kapitulacją.
Płyniemy po ślepych orbitach, bezbronni, samotni.
- Myślę też, że picie jest sposobem na przetrwanie w tak zatłoczonym otoczeniu, a poza tym płynie ze znudzenia. Wiadomo, że ludzie piją z nudy. Ale ja lubię pić. Picie rozluźnia, często pobudza do rozmowy. ... Wszyscy palą trawkę. Myślę, że powoli przestajemy już uważać ją za narkotyk. Ale trzy lata temu przeszła nad nami fala środków halucynogennych. Myślę, że nie ma takich tytanów, którzy próbowaliby tego przez dłuższy czas, nie wpadając w nałóg. Więc następuje uzależnienie, także od alkoholu, który też jest narkotykiem. Zamiast starać się myśleć więcej, próbuję się zabić myśl - alkoholem, heroiną, środkami uspokajającymi. Służą one do uśmierzenia bólu i dlatego tak łatwo w to wpaść.
Mam tak dość tego wszystkiego. Ludzie widzą we mnie gwiazdę rock and rolla, a ja już nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Nie mogę już z tym wytrzymać. Chciałbym, żeby mnie nie poznawano - w końcu, co oni sobie myślą; że kim jest Jim Morrison?
Interesuje mnie film, bo jest on dla mnie najcelniejszym wśród form sztuki odwzorowaniem rzeczywistego biegu świadomości, zarówno w życiu wyobraźni, jak i w codziennej percepcji świata. ... to rodzaj rzeźby na podobieństwo człowieka. W pewien sposób jest to zbliżone do sztuki, gdyż ujmuje energię w pewną formę; z drugiej strony - to obyczaj, czy też powtórzenie, powracający tradycyjnie scenariusz lub widowisko, obciążone pewnym znaczeniem. Ono przenika wszystko. Jest jak gra.
Wydaje mi się, że sztuka, a zwłaszcza film, jest dla człowieka sposobem potwierdzenia własnej egzystencji.
Bycie poetą to coś więcej niż pisanie wierszy. Bycie poetą to również podjęcie szczególnego zobowiązania: by zaakceptować tę tragiczną rolę, jaką wyznaczył los, cieszyć się nią i godnie ją wypełniać.
Ja nie wyjdę. - To wy musicie wejść do mnie. Na moje łono, do mojego ogrodu, gdzie się ukazuję. Gdzie mogę zbudować wszechświat wewnątrz czaszki, by rywalizować z rzeczywistością.
Atutem filmu jest to, że nie ma tu ekspertów. Nie ma żadnych arbitrów. Każdy może przyswoić i zawrzeć w sobie całe dzieje filmu, co nie jest możliwe w innych dziedzinach sztuki. Nie ma znawców, więc, teoretycznie, każdy student wie niemal tyle, co profesor.
- Och, Jim, dlaczego ty bez przerwy wkładasz maskę?
Czy musisz grać przez cały czas?
Jim rozpłakał się nagle i ukląkł przy niej, łkając histerycznie.
- Czy ty nie widzisz - wykrztusił z siebie - że to wszystko dla ciebie?
- To jest jak rytualna ablucja - w sensie alchemicznym. Najpierw trzeba przejść okres chaosu, pomieszania, powrócić w rejon pierwotnej katastrofy. Wychodząc od tego oczyszcza się poszczególne części i znajduje nowe nasienie życia, coś, co przemienia całość istnienia, całość materii i osobowości, aż w końcu, z nadzieją, powstaje się i zaślubia wszystkie te dualizmy i przeciwieństwa. I wtedy nie mówi się już o dobru i złu, lecz o pewnej czystej jedności. Nasza muzyka i nasze osobowości, tak jak widzi się nas na koncercie, są wciąż w stadium chaosu i nieuporządkowania, być może tylko z zarodkiem procesu oczyszczenia. Później, gdy traktuje się nas jako jedność, wszystko zaczyna się powoli jednoczyć.
- To tak, jak oglądanie fresku. - Jest ruch, ale zamrożony. Lubię patrzeć na to, jak długo ludzie są to w stanie wytrzymać. Kiedy są już na granicy, otwieram zawór.
Logicznym rozwinięciem ego jest Bóg.
Pewnej nocy spałem, oświetlony przez księżyc w pełni. Kiedy się obudziłem, okazało się, że to twarz mojej matki, która na mnie patrzyła. Co o tym myślisz? Jak ci się zdaje, co to oznacza?
Gdy kieruje tym określona idea - nie ma niebezpieczeństwa.
Widzicie - narodziny rock and rolla zbiegły się z moją młodością, z przebudzeniem się mojej świadomości. To był prawdziwy przewrót, choć wtedy nie ośmieliłbym się marzyć, że będzie to moją zasługą. Wydaje mi się, że przez cały czas, choć nie byłem tego świadom, kumulowały się we mnie tendencje i zamiary, aż w końcu wszystko miałem przygotowane w podświadomości. Nie myślałem o tym. To myślało się samo. Aż pojąłem istotę wydarzenia, jakim jest koncert rockowy, zespół, śpiew i publiczność, duża publiczność. Te pierwsze pięć czy sześć piosenek, które napisałem, to były notatki do wspaniałego koncertu rockowego, który odbywał się w mojej wyobraźni.
- Śmiejąc się w czasie koncertu, w istocie śmiejecie się z siebie.
Kiedy jestem na scenie, mam jedyną okazję, aby się naprawdę otworzyć. Umożliwia mi to maska przedstawienia. Wtedy, gdy ukrywam się za nią, w istocie mogę się odsłonić. Dlatego, że traktuję to jako coś więcej, niż tylko zwykły występ - odegranie paru kawałków i wyjście. Odbieram to bardzo osobiście. Czuję, że nie stworzyliśmy rzeczy skończonej, dopóki wszyscy na sali nie poczują pewnej wspólnoty. Czasami po prostu przerywam utwór i pozwalam na długą chwilę ciszy, by rozwiać wszystkie ukryte wrogości, niepokoje i napięcia, by poczekać, aż wszyscy będą razem.
- Nie mówię o żadnej rewolucji!. - Mówię o tym, by się dobrze bawić. O tym, jak dobrze spędzić czas tego lata. Przyjedźcie wszyscy do Los Angeles, spotkajmy się tam. Położymy się na plaży, zanurzymy nogi w oceanie, będzie nam dobrze. Czy jesteście gotowi? Are you ready? Are you readdddyyyy Arrr yew rreeeadyy? Are...are...a-r-e yewwwwww...Uouououou...Oooouuuooou!
- Głośniej! Dalej, chłopcy, głośniej! Jeszcze! Yeahhh.'Ye-ahhh! Ahhhmmm uh back door man...
- Hej, słuchajcie! - Jestem samotny. Potrzebuję trochę miłości, potrzebuję was. Chodźcie! Chcę się trochę zabawić, chcę zaznać trochę miłości. Czy nikt mnie nie kocha? Chodźcie!
- Potrzebuję was. Tyle was tam jest, a nikt nie chce mnie kochać. Chodź tu, kochanie! I need it, I need it, I need it, need ya, need ya, need ya, need ya! Come on! Yeah! I love ya. Come on. Nikt nie chce tu przyjść i pokochać się ze mną, co? W porządku. To trudno. Znajdę sobie kogoś innego.
- Jesteście kupą pieprzonych idiotów!
Nie przeczę, że był to piękny okres - te ostatnie trzy, czy cztery lata. Spotkałem mnóstwo interesujących ludzi i w niedługim czasie przeżyłem tyle, że w innych warunkach zajęłoby mi to dwadzieścia lat życia. Nie mogę powiedzieć, że żałuję.
Gdybym miał zacząć jeszcze raz, myślę, że wybrałbym raczej życie cichego, skromnego artysty, chodzącego własnymi ścieżkami po swym ogródku.
Koncert The Doors to publiczne spotkanie zwołane przez nas w celu odbycia pewnej dramatycznej dyskusji. Gdy występujemy, bierzemy jednocześnie udział w tworzeniu świata i celebrujemy to razem z publicznością.
- To poszukiwanie. Otwieranie kolejno jednych drzwi po drugich. Jak dotąd, nie ma w tym spójnej filozofi ani polityki. Teraz pociąga nas zmysłowość i zło, ale pamiętajcie, że to tylko skóra węża, która pewnego dnia zostanie zrzucona. Nasza praca, nasze występy są dążeniem do przemian. Akurat teraz jestem bardziej zainteresowany ciemną stroną życia, tym, co złe, cienistą stroną księżyca, porą nocy. Ale widzę po naszej muzyce, że poszukujemy, z wysiłkiem staramy się przebić do jakiejś jaśniejszej i bardziej wolnej krainy.
- Jim - zapytała kiedyś Rosanna - dlaczegoś się nie uczesał?
Jim przyklepał włosy i spojrzał na nią z miną uosobienia seksu.
- Bo chcę wyglądać jak ptasie skrzydło.
Wydaje mi się, że to jest takie jakby ciężkie, mroczne uczucie, tak jak u kogoś niezbyt pewnego czegokolwiek... jakby tu powiedzieć... hm... uczucie odnalezienia się.
Jim był zdolny do wyczynów świadczących o wirtuozerii intelektualnej. Kiedy koledzy odwiedzali go w jego pokoju, zachęcał ich: "Podejdźcie tu i weźcie do ręki jakąś książkę, obojętnie jaką" - mówił buńczucznie, nie podnosząc się z dywanu. "Weźcie jakąś książkę, otwórzcie na początku któregokolwiek rozdziału i zacznijcie głośno czytać. Będę miał zamknięte oczy i powiem wam co czytacie i kto jest autorem". I zataczał ręką wokół siebie, wskazując na setki książek piętrzące się na wszystkich meblach i poustawiane wzdłuż ścian.
Nigdy się nie pomylił!
Tajemnica atrakcyjności kina leży w lęku przed śmiercią.
Uliczkami przy plaży snuły się zapłakane, ubrane na czarno wdowy po zaginionych rybakach.