cytaty z książki "7th Heaven"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
7th Heaven.
Pokochałam to miejsce.
Błysk świateł. Muzykę, która niemal ogłuszała, podniesione głosy przekrzykujących ją ludzi. Tłum, w którym można było zniknąć, w którym można było się zapomnieć.
Nie powinnam tu być.
Z jakiegoś powodu towarzyszyło mi jednak gorzkie uczucie, jakbym sam dał się oszukać. To ja wodziłem ludzi za nos, nie odwrotnie!
Światła zgasły. Zapadłam się w ciemności. A potem znów pojawiły się plamy kolorów, jak benzyna rozlewająca się na wodzie. Jak meduza mieniąca się kolorami w falach. Jak neony.
Prawdziwym zagrożeniem nie była moja ciotka, prawdziwym zagrożeniem była sztuczna inteligencja, która od nie wiadomo jak dawna kierowała poczynaniami ludzkości.
Na samym środku wirtualnego ogrodu znajdował się hologram drzewa. Drobne, neonowe listki drżały, a jaskraworóżowy pień poruszał się, jakby nieistniejące soki płynęły od samych korzeni. Tak naprawdę ten efekt był okropny, zrobiony po taniości.
Totalna tandeta. Przywykłam do innej jakości. Na co dzień nie oglądałam tak źle zrobionych hologramów, a jednak jakimś cudem żadne inne miejsce nie podobało mi się tak bardzo jak to. 7th Heaven. Moje osobiste siódme niebo.
Kiwnęłam niemrawo głową.
Skąd się tu wzięłam i kim ona w ogóle była? Co to za miejsce?
Nic nie pamiętałam.
Znowu nic nie pamiętałam.
Cholera.
Nie pasowała tutaj zupełnie, wyróżniała się na tle innych, a im usilniej starała się wpasować, tym bardziej widać było, z jak innego świata pochodzi.
Sama śmietanka towarzyska. Najtłustsza, najlepsza śmietanka. Nie żebym kiedykolwiek próbował prawdziwej śmietany... Chyba że właśnie dzisiaj. Tutaj.
Wyciągnąłem szyję, żeby przekonać się na własne oczy, co było źródłem całego zamieszania. I aż przysiadłem z wrażenia.
Na poduszce siedział kot. A właściwie kocię. Malutka, puchata kuleczka wielkości dłoni.
Zwierzę było prawdziwe, nie miałem co do tego najmniejszych wątpliwości. Jak udało im się wejść w posiadanie żywego stworzenia na własność?
Najpierw przyszedł wirus. Ludzie zaczęli chować w domach, ale wirus zmutował. Zaatakował zwierzęta. Pozbyliśmy się więc zwierząt z miast i mieszkań, ale i tak nadal zarażaliśmy się nawzajem. W końcu, po wielu długich i trudnych latach opracowano środek, który neutralizował wirusa. Odkażaliśmy nim plaże, rozpylaliśmy nad lasami. To była ostateczna katastrofa ekologiczna. Wykończyliśmy całe ekosystemy. A ludzie nadal umierali.
Można by pomyśleć, że przynajmniej natura wreszcie się od nas uwolniła, bo musieliśmy zamknąć się we własnych, plastikowych ulach. Ale nie. Przyszła susza, wraz z nią pożary. Niebo zasnuł dym. To, co znajdowało się poza kopułami, spaliło się na popiół. Z równin i lasów pozostały tylko nagie skały i pustynie. A wody? Zatruliśmy je, pompując z naszych polis jeszcze gorsze chemikalia niż wcześniej.
Człowiek jednak wygrał z przyrodą - zabił ją na dobre. A potem zrobił z niej religię, To takie ironiczne, tak bardzo ludzkie.
Ależ byłem głupi. Przez cały czas nazywałem ją w myślach sarenką, a ona była wężem. Drapieżnikiem w skórze ofiary.
Ruletka. Nadal się zastanawiałem, czy to, co tracę, jest warte tego, co zyskam. Czy w innych warunkach, gdybym może jeszcze poczekał, dostałbym więcej?
Robiło się coraz ciemniej, aż słońce przestało zupełnie do nas docierać. Wokół pojawiły się lampy i neony. Zaułki zawsze ciemne, także w środku dnia.
Rosa trochę od nich odstawała, spędzała sporo czasu wyżej. Lubiła odrobinę luksusu, nosiła ciuchy i bywała w klubach dla bogatych, ale miała swój rozum i nigdy nie przegięła, nie naraziła rodziny.
Im dalej wychodziłam, tym więcej szczegółów zaczynało wyłaniać się z otoczenia. Wzrok stopniowo przyzwyczajał się do nocnych ciemności.
Pojazd ruszył i powoli wtoczył się za bramy. Kiedy wjechaliśmy do zacienionego wnętrza, ujrzałam wykuty w skale wielki podziemny korytarz.
Wreszcie na horyzoncie wyłonił się stojący dosłownie na środku pustynnej równiny monument. Na początku wyglądał jak piaszczysta wydma, ale im bardziej się zbliżaliśmy, tym wyraźniejsza stawała się szeroka, schodkowa struktura wieży o płaskim szczycie. Cegły miały rudy, wypalony słońcem kolor piasku i doskonale zlewały się z pustynią.
Istniało tylko tu i teraz.
Nasze osobiste 7th Heaven. Nasze własne siódme niebo.
Z trafieniem do celu nie miałam problemów. Po prostu płynęłam z tłumem, tam gdzie wszyscy. Każdy chciał dziś zobaczyć ceremonię.
Nie patrz nigdy w dół, ale spojrzyj w dal,
Tam gdzie gwiezdny pył, gdzie chrom goni stal.
Dołącz do nas dziś, niech muzyka cię rozpali,
Daj się ponieść neonowej fali.
Holograficzne drzewo nadal kwitło wirtualnymi płatkami, a jego gałęzie rozciągały się daleko poza scenę, przeplatając się nad moją głową z otaczającymi ludzi meduzami. Teraz jednak, po tym, co właśnie zobaczyłam, to wszystko nie wydawało mi się już piękne, lecz raczej upiorne.
Czytanie ludzi generalnie od zawsze przychodziło mi bez problemu - taka życiowa korzyść - ale niektórzy naprawdę byli jak otwarta książka.
A jednak byłam tu właśnie po raz ostatni. Obiecałam. Zamierzałam więc smakować każdą sekundę, każdy błysk światła, każde uczucie.
Serce nigdy i nigdzie nie biło mi tak mocno. Słyszałam je w rytmie basów przenikających moje ciało. Rytmiczne wibracje sprawiały, że z każdym uderzeniem muzyki, z każdym uderzeniem serca przenikał mnie dreszcz przyjemności.