cytaty z książki "Splątanie"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Wypili butelkę wina, potem ona go uwiodła, a on dał się uwieść.
Dzwony biły jakiś czas.
Mijała właśnie dwunasta w południe, czyli jedna z tych godzin, które dzwony anonsują najdłużej.
Kiedy kelner poszedł, panie przyglądały się chwilę sobie, tak jakby nie widziały się od dawna i teraz chciały chociaż z grubsza ocenić efekty działania czasu.
. "Niefortunne zdarzenia". Marek uśmiechnął się do swoich myśli. Tak, było tego trochę. Ale to wszystko już nieważne. Ważne było to, że znajdował się tu i teraz, że słuchał tych dwóch dziewczyn, z których jedną już niedługo zamierzał zabić... I ta perspektywa bardzo go cieszyła.
To nie miało początku, w każdym razie on nie umiał go zlokalizować, więc bez sensu byłoby nawet zastanawiać się nad tym, od czego się zaczęło. Przecież przez prawie pięćdziesiąt lat swojego życia nigdy nie posunął się do czegoś takiego.
Pracował od lat, a właściwie odkąd sięgał pamięcią, w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, gdzie jako pracownik jednego z departamentów zajmował się przydziałami środków dla muzeów w całym kraju.
Marek, choć uwielbiał słuchać głosu Karoliny, był już lekko znużony rozmową. Zresztą mikropluskwy podsłuchowe miał zainstalowane nie tylko w szwie torebki, ale w ogóle w większości szwów jej życia, więc mógł i co więcej słuchał jej na co dzień, i to w ciekawszych sytuacjach. Podsłuchy były wszędzie - w domu, w pracy, nawet w samochodzie.
Smykałkę do technikaliów miał od zawsze, umiejętność pozostawania niewidocznym dla innych wykształcił u siebie przez lata w stopniu tak zaawansowanym, że kosztowało go to zmarnowanie poprzedniej edycji własnego życia, utratę żony, szacunku dla siebie i tych wszystkich innych rzeczy, które dają ludziom paliwo do istnienia.
Tak, Marek był w życiu zdecydowanie zbyt ostrożny, od zawsze wszędzie i we wszystkim widział potencjalne zagrożenia. Był człowiekiem, który spacerując w bezwietrzny dzień, obliczał trajektorię łamania się drzew stojących przy trasie jego przejścia, przyglądał się dachom i balkonom nad głową.
A kim właściwie stał się teraz? Czy dałoby się jakoś nazwać jego obecną aktywność? Co robił? Osaczał dziewczynę, żeby w efekcie... I jak do tego doszło?
Taki świat. Powoli stawało się tak, że człowiek, który nie potrafił iść przed siebie po trupach, właściwie nie kwalifikował się do istnienia.
Do śledzenia ofiary miał kilka kupionych za grosze starych samochodowych strucli. Jeśli uznawał, że jakimś jeździ za nią już za długo, to po prostu przesiadał się do innego, a tamten odstawiał na jakiś czas albo sprzedawał z niewielką stratą.
Czasem szczęśliwie los stawia na naszej drodze życzliwych bądź "życzliwych" ludzi akurat wtedy, gdy potrzebujemy ich najbardziej.
Z jej plecami w odmętach przeszłości wisiało coś, co powracało do niej w różnych momentach. Teraźniejszość miała na to wszystko wpływ głównie o tyle, że kiedy tu i teraz było gorzej, to przeszłość wracała z większą intensywnością. Mało kto jest całkowicie niezależny od własnej przeszłości.
Jej życie bynajmniej nie układało się na płaszczyźnie jednostajnie wznoszącej. Ono też miało etapy. Do tej pory przynajmniej dwa, z których drugi różnił się od pierwszego tak diametralnie, że aż ciężko było sobie wyobrazić, iż był częścią życia tej samej osoby.
W Bogatkach Marek wychował się w z pozoru normalnym domu, w którym oboje rodzice pracowali na roli, a konkretnie w PGR-ze. Po pracy matka zajmowała się domem, ojciec zaś odpoczywaniem z butelką w ręku.
To może być ślepy tor, ale nawet lewe sanki zawsze coś nam mówią o człowieku, który nas na nie próbuje wsadzić.
Na początku osacza, nawet jest miły, błyskotki, liściki, kręci się wokół ciebie jak gówno w przerębli, nie możesz się opędzić, jakby świata poza tobą nie widział, a potem powoli wyłazi z niego cham.
Czuł w sobie taki potencjał i siłę do pokonania tamtych, do wywiedzenia ich w pole, że nie dopuszczał nawet myśli o tym, że kiedyś mógłby trafić pod sąd. Nie mówiąc już o tym, żeby mieli go skazać i by miał trafić do więzienia.
Chciał ją zobaczyć na żywo. Chciał, ale jednocześnie przyjemność sprawiało mu to, że musi oddalać ten moment, lubił to dawkowanie.
Mrok zagnieździł się jednak dawno jak nasienie w jego wnętrzu i monstrualna roślina właśnie zakwitła.
Generalnie odkąd pomieszało mu się w głowie, albo raczej odkąd jedno depresyjne pomieszanie przeszło w to inne, psychopatyczne, objawiała się w nim zdolność, której nigdy wcześniej nie posiadał.
Zuza czuła, że czasu jest coraz mniej. Nie było ku temu żadnych jasnych przesłanek, ale chyba podpowiadała jej to policyjna albo być może kobieca intuicja.