cytaty z książki "Road of Bones"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Spojrzał nad barierką na ośnieżone wierzchołki drzew i góry w oddali. Upadek ze stromego zbocza by ich zabił, ale przynajmniej byłaby to śmierć szybsza niż zamarznięcie na śmierć na Trakcie Kołymskim.
Wrzucił tryb parkowania, wyłączył silnik i wytoczył się z samochodu na takim adrenalinowym haju, że miał ochotę zaryczeć. Zamiast tego jednak padł na kolana, przechylił się przez barierkę i wciągał mroźne powietrze, oddech za oddechem.
Widok może i spektakularny, ale ten upadek na pewno by ich zabił.
Stacje benzynowe znajdowały się co dwieście pięćdziesiąt kilometrów, ale wiatr i śnieg, chrzęst opon na wiecznej zmarzlinie oraz rozciągająca się wokół biała cisza sprawiały, że myśl o tych stacjach przypominała marzenie o pustynnej oazie. Jeśli w zimie na Trakcie Kołymskim skończy ci się paliwo, masz spore szanse, że zamarzniesz na śmierć.
Trakt Kołymski nie przyciągał rzesz turystów, niemniej ich liczba wynosiła więcej niż zero. Mimo to stary, który wynajmował im chatę, gapił się na nich z antropologicznym wręcz zainteresowaniem.
W zasadzie był dzień, ale tutaj oznaczało to tylko wieczny półmrok i sinoniebieskie, jakby zasnute gazą niebo.
Liczący ponad dwa tysiące kilometrów Trakt Kołymski biegł przez zamrożone serce Syberii od Magadanu aż do rozległego Jakucka z portem rzecznym.
Rzucił okiem za okno, popatrzył na mijane martwe drzewa i krajobraz tak jałowy, ze równie dobrze mogłaby to być inna planeta. A jednak to była Ziemia, świat ludzkich istot, których okrucieństwo nie miało granic.
Do pracy przy budowie Traktu Kołymskiego zmuszono setki tysięcy ludzi, a na przestrzeni lat pochłonęła ona aż sześćset tysięcy ofiar, z których większość zamarzła na śmierć.
Ich ciała grzebano tam, gdzie upadli, pod wieczną zmarzliną.
Pod Drogą Kości leżały setki tysięcy zamarzniętych zwłok. Jechali po wyboistych, pokrytych koleinami, zlodowaciałych mogiłach - od samego początku tej wyprawy - a mieli do przebycia jeszcze setki kilometrów.
Widok jasnego wystroju i uśmiechniętych twarzy już go nie zaskoczył. W jego odczuciu ci ludzie mieszkali w nawiedzonym, zamarzniętym piekle. W ich odczuciu... to był po prostu dom.
Przez ponad godzinę nie spotkali na drodze żadnego samochodu. Ciemność zapadłą tak wcześnie, że czas zdawał się rozmywać, jakby noc wyszła im na spotkanie.
Z tym miejscem cos było nie tak. Nie dziwiło, że w takim zimnie i po zmroku ludzie siedzą w domach i grzeją się w towarzystwie najbliższych. Ale ta pustka na ulicach sprawiała, że Akuck wydawał się wręcz opustoszały.
- To jest jak... - zaczęła i urwała, szukając właściwych angielskich słów. - Wieczność. - Niezadowolona, przycisnęła palce do szklanej powierzchni, wskazując na drzewa i białe góry, od których odbija się blask księżyca. - Jak ostatni przystanek przed wiecznością.
Akuck stanowił cierpkie przypomnienie tego, jak niewiele znaczy bycie człowiekiem.
W tym domku to wiatr zapewniał nieustanne tło dźwiękowe, czasem szepcząc, innym razem wyjąc jak potępieniec. Dom skrzypiał i trzeszczał niczym zardzewiały gwóźdź wyciągany młotkiem ze starej deski.
Tutejsze zimno kpiło sobie z jego rozumienia tego słowa. Mówienie o zimnie w tym miasteczku podczas syberyjskiej zimy było jak mówienie o wodzie, kiedy masz na myśli oceaniczną głębię tysiące kilometrów od brzegu, a nie umiesz pływać.
Smród rozlewanego przez dziesiątki lat piwa ustąpił ostremu, miedzianemu zapachowi krwi.
Zjawa szła wzdłuż drogi, śpiewając cichym, ochrypłym głosem i potrząsając pękiem dzwoneczków. Zatrzymała się, wypowiedziała kilka zdań modlitwy, przeżegnała się wolną ręką i ruszyła dalej. Martwa kobieta błogosławiła tych, którzy umarli wiele lat przed nią.
To życie... było darem czy przekleństwem?
Przeszedł ją dreszcz, gdy zrozumiała, że to samo pytanie stawiała sobie w swoim dawnym życiu. Niezależnie jednak od tego, czy było darem, czy przekleństwem, jedynym sposobem na odkrycie prawdy o życiu było jego przeżywanie.
Tupnęła przednimi kopytami, otrząsnęła się z zimna i weszła do lasu.