cytaty z książki "Dygot"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Prawdziwymi szaleńcami są ci, którzy patrzą na to wszystko dookoła i pozostają normalni.
Życie zatacza koło, życie musi zatoczyć koło, inaczej się nie da. Ty siałeś krzywdę i krzywdę teraz zbierasz.
Musiał być jakimś zasranym jękiem świata, jakby ten świat potrzebował jeszcze jednego jęku, jakby nie miał ich już wystarczająco dużo.
Zawsze zawstydzony, zawsze jakby obok ludzi, obok życia, obok samego siebie. No dobrze, był biały, był inny, ale wcale nie aż tak biały i nie aż tak inny. Poradziłby sobie. Mógł normalnie. Mógł wszystko normalnie.
Ale nie. On musiał mówić po swojemu, łazić po swojemu, myśleć po swojemu. Musiał dawać się bić tym pieprzonym łobuzom, którym gdyby chciał, mógłby łby poukręcać. Musiał cierpieć, męczyć się, unikać dziewczyn, unikać kolegów, unikać wszystkiego, czego da się unikać. Musiał być jakiś zasranym jękiem świata, jakby ten świat potrzebował jeszcze jednego jęku, jakby nie miał ich już wystarczająco dużo.
Człowiek jest jak maszyna: masz tam jakieś sobie rzeczy, które na ciebie wpływają, i zachowujesz się tak, jak ci z nich wyjdzie. A to znaczy, że nie ma wolnej woli.
Czuł się tak, jakby sam sobie wymykał się z uścisku.
Bał się.
Wpadał w euforię.
Liczył, że nie przyjedzie.
Modlił się, by przyjechała.
Żałował, że ją zaprosił.
Żałował, że ją poznał.
Żałował, że się tu przeprowadziła.
Żałował, że żałował.
Były takie okresy, że Milka zakochiwała się średnio raz w miesiącu, dlatego z czasem wyczerpała niemal wszystkie możliwości. Nigdy nie oczekiwała odwzajemnienia miłości. Gdyby tak się stało, zapewne czułaby się rozczarowana. Kochanie podobało jej się samo w sobie i dobrze czuła się z tym w samotności. Czasami jednak zastanawiała się, dlaczego jeszcze nikt nie zakochał się w niej.
Emilia zakochiwała się coraz rzadziej i miała nadzieję, że kiedyś całkiem przestanie. Wiedziała, że kobieta o ciele złożonym z blizn może liczyć co najwyżej na jednodniowe schadzki z podpitymi Michałami tego świata.
Świat w swej mądrości uznał najwyraźniej, że martwy człowiek leżący w nocy na polu z rozprutym brzuchem jest zwyczajnym, oczywistym elementem rzeczywistości i nie należy o nim zbytnio dyskutować.
(...) codziennie rano budził się z nadzieją, że dzisiaj będzie inne niż wczoraj, i codziennie wieczorem kładł się spać w tak samo fatalnym nastroju.
Bywał marynarzami, wiedźminami, pilotami i ludźmi o umysłach bestii. Walczył, kochał, mordował. Zasypiał wcześnie, zmęczony życiem, w którym się nic nie działo.
Każdego wieczoru stojący za stodołą wiśniowy smok podpalał słońce schodzące powoli z nieba. W rogu podwórka zardzewiały paszczarz zabierał się do gryzienia ziemi stalowymi kłami. Ożywał wiszący w stodole wąż – owijał się wokół krokwi i pożerał biegające w sianie myszy. Na poddaszu domu karły tańczyły ze sobą w milczeniu, szurając maleńkimi stopami. W studni budził się chichoczący skrzat, który za dnia ze znudzeniem powtarzał tylko obce głosy. Po polach biegały czarne potwory bez głowy, ale o setkach palców. Za drzewami ukrywały się chude istoty, których języki szeleściły o suche podniebienia. Milczący i bardzo wysoki starzec dziurawił niebo srebrną szpilką.
Przez milczenie nienarodzonych. Przez wybuchy krzyku niemowląt. Przez długie porażki z grawitacją i pierwsze chwiejne kroki. Przez ryk po zbiciu kolana. Przez szybsze bicie serca. Przez drugiego człowieka. Przez śluby, rozwody, bójki, pojednania, pracę, zmęczenie, pasję i nudę. Przez satysfakcję, złość, zazdrość i wyrzuty sumienia. Przez śmierć i pogrzeby, przez zamknięcie oczu.
W jaskiniach, pod korzeniami drzew, w szałasach i pod gołym niebem. W lepiankach z gliny, drewnianych chałupach, kamiennych zamkach i pod kopułami lodu. W górach, na morzu, w lasach i na pustyni. Na powierzchni, w powietrzu, pod ziemią i w czarnych żyłach świata.
Tam, gdzie płomień bucha pod dłonią po raz pierwszy, i tam gdzie zaczyna toczyć się koło. Wraz z pierwszą zapaloną żarówką i głosem w słuchawce mikrofonu. W drugiej kuli pędzącej z pistoletu Gawriło Principa ku czaszce arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i w jęku Klary Hitler pod ciałem męża. We wszystkich kulach pędzących ku czaszkom, aby zakończyć życie i we wszystkich jękach, od których się ono zaczyna.
Była niewysoka, nieśmiała, niepozorna i nierozmowna, jakby obawiała się być po prostu jakakolwiek. Od tamtej pory Bronek przyglądał się jej coraz uważniej. Przez pewien czas był przekonany, że gdyby porządnie w nią dmuchnąć, rozpadłaby się na kawałki.
Siadała w fotelu i włączała telewizor. Bohaterowie seriali, filmów i reklam spędzali z nią całe dnie. W ciszy nie umiała już żyć, w ciszy czuła się niespokojna, jakby coś zaraz się miało wydarzyć, a ona nie chciała już, żeby się cokolwiek wydarzało. Chciała, żeby mówiły do niej głosy z telewizora (...).
Kochanie podobało jej się samo w sobie i dobrze czuła się z tym w samotności.
Najlepszym przyjacielem Bronka Geldy był pies. Wabił się Koń. Należał do gatunku psów głupich głupotą, którą chciałoby się przytulić.
Mówili, że jego matka to wcale nie matka, ale kochanka, którą okrada z młodości, aby w końcu porzucić ją i wziąć sobie nową. Mówili, że ktoś, kto z zewnątrz wygląda tak biało, musi być w środku czarny niczym smoła. Mówili, że ksiądz na jego widok przeżegnał się i uciekł na drugą stronę ulicy. Mówili, że jest ofiarą eksperymentów, które naziści prowadzili w trakcie wojny na więźniach w obozach koncentracyjnych. Mówili, że każdy, kto spróbuje wątroby białego człowieka, będzie żył wiecznie. Mówili, że jego krew ma cudowne właściwości i potrafi leczyć rany. Mówili, że nic nie je i nie pije, bo nie musi. Mówili, że to szatan we własnej osobie.
Irena popadała w nałóg. Kiedy Janek nauczył ją czytać, rzuciła się na książki z taką żarłocznością jakby lata czytelniczej abstynencji wytworzyły w niej uczucie głodu, którego nie sposób zaspokoić. To co robiła nie było nawet czytaniem- odurzała się i popadała w obłęd. Ugniatała rzeczywistość jak ciasto i formowała z niej światy.
(…) prawdziwymi szaleńcami są ci, którzy patrzą na to wszystko dookoła i pozostają normalni. Każdy, kto ma trochę oleju w głowie, musi w końcu zwariować.
- Ty byś, Hela, nie chciała za mnie wyjść może?
Dziewczyna spojrzała na niego zamyślonym wzrokiem, jakby właśnie zapytał ją, czy ma ochotę na jabłko.
- Bo ja wiem?
- Jak się nie zgodzisz, to się Felek będzie ze mnie śmiał do końca życia.
- Ano, to trzeba było tak od razu.
Ja nie będę tańczył - oświadczył, pochylając się nad kolacja.
[...]
Poruszał się jak belka drewna wrzucona do rzeki i szarpana na wszystkie strony.".
Poradziłby sobie. Mógł normalnie. Mógł wszystko normalnie.
Ale nie. On musiał mówić po swojemu, łazić po swojemu, myśleć po swojemu. Musiał dawać się bić tym pieprzonym łobuzom, którym, gdyby chciał, mógłby łby poukręcać. Musiał cierpieć, męczyć się, unikać dziewczyn, unikać kolegów, unikać wszystkiego, czego się da uniknąć. Musiał być jakimś zasranym jękiem świata, jakby ten świat potrzebował jeszcze jednego jęku, jakby nie miał ich już wystarczająco dużo.
W przypadku Wiktusia sytuacja wyglądała inaczej. Kiedy pojawił się w szkole, okazało się, że można być kimś gorszym od ofiary. Poniżali go wszyscy - od najtwardszych rozrabiaków po skończone ofermy, które wyładowywały na nim tłumione całymi latami pokłady frustracji. Obrzucano go najbardziej brawurowymi obelgami i największymi krowimi plackami, jakie dało się bezpiecznie ukryć w tornistrze. Czasami ktoś podchodził do niego na przerwie i orał paznokciami zabliźniające się na jego przedramionach oparzenia słoneczne".
Przez milczenie nienarodzonych. Przez wybuchy krzyku niemowląt. Przez długie porażki z grawitacją i pierwsze chwiejne kroki. Przez ryk po zbiciu kolana. Przez szybsze bicie serca. Przez drugiego człowieka. Przez śluby, rozwody, bójki, pojednania, pracę, zmęczenie, pasję, nudę. Przez satysfakcję, złość, zazdrość i wyrzuty sumienia. Przez śmierć i pogrzeby, przez zamknięcie oczu".
Poryw patriotyczny - to piękna rzecz, ale dopiero poświęcenie naszych kieszeni - dowiedzie stopnia dojrzałości naszego patriotyzmu.