cytaty z książki "Zmora"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Ranią nas własne potknięcia, obarczamy się winą, dźwigamy krzyż, często nie swój, raczej pomagamy go dźwigać innym, a kończy się tak, że ostatecznie niesiemy go sami, ciąży nam na barkach i wreszcie upadamy pod nim ...
Przeklinam ten powrót, moje plany, przez które grzebię w swojej głowie, w niepamięci, rozpruwam dawno zaszyte kieszenie tylko po to, by sprawdzić ich zawartość. Ale wiele z nich jest pustych i dziurawych. Wyleciały z nich wspomnienia, a ja nie mam szans ich odtworzyć.
A sen, nawet jeśli układał obrazy pod powiekami, pozostał nieodgadniony.
Już wie, o co mi chodzi, ale jednak czeka. Tak jak zawsze, sądzi, że czekanie jest sposobem na rozwiązywanie problemów.
Kolejny raz służba [w policji] przypomniała mu, że planować można jedynie urlop.
Wielkie kłamstewka – przypomina mi się tytuł serialu. To właśnie one prowadzą do tragedii.
(...) są w życiu takie traumy, które rozbijają dobre związki, bo nie udźwignie się ich nawet we dwoje.
Wolałabym pamiętać twarz mojej matki, ale akurat ten obraz przysłania mgła. Za to wszystkie złe wspomnienia są wyraźne. Wydrapuję je żyletką, ale bez skutku. Nadal je widzę. Nie do wymazania, jak rysy w marmurze. Jak moje stare blizny na przedramieniu. Zgrubiałe i obłe.
Każdego z osobna wymazujemy ze wspomnień niczym kreskę ze szkicu. Trzemy intensywnie twardą gumką, czasem zbyt nerwowo, aż zedrzemy gładką warstwę papieru, spod której wyłoni się chropowaty ślad. I to znamię już nigdy nie zginie.
Jestem dzieckiem, przerażonym, przestraszonym dzieckiem, które macha rękoma i otwiera usta do bezgłośnego krzyku. I tuż przed tym, gdy moje ciało z impetem uderzy o lodowatą toń, słyszę głośny plusk. A zaraz potem sama przebijam taflę, młócę rękoma niezgrabnie pod wodą i szybko brakuje mi powietrza. I wtedy z mokrymi od potu włosami zrywam się ze snu.
Bawię się dużą, zimną dłonią ojca, którą położył na moich kolanach. Palcem wgniatam grube szare żyły układające się w sieć. Biegną tuż pod skórą, łączą się ze sobą i znikają przy szorstkich kłykciach, za którymi są już długie i grube palce. Te żyły są takie miękkie, łatwo poddają się naporowi, ale tylko na moment, tylko na chwilę. W miejscu, w którym uciskam, powstają białe placki. Znikają jednak szybko.
Przykładam miękką zabawkę do nosa. Pachnie słodko, jak moje dzieciństwo. Zanim – z powodu pewnych zdarzeń – uleciało przedwcześnie.
Patrzymy na siebie krótko i w tej ciszy, kiedy odchodzę bez słowa, a milczący ojciec zapewne odprowadza mnie wzrokiem do furtki, wraca do mnie wszystko to, co przeżyłam dawno, dawno temu. Dobiega mnie płacz chłopca, który brzmi w mojej głowie. Płacz zaginionego bez wieści kolegi.
Moja matka.
Jej rozmyta twarz, jakbym spoglądała na nią przez łzy. Ale przecież chichoczę nad nią, ona leży, śmieje się, być może stroi śmieszne miny, być może dlatego tak mi wesoło. Trzyma mnie mocno w wyprostowanych rękach, a potem je ugina i lecę w dół, jak w wesołym miasteczku.