cytaty z książki "Moja kochana, dumna prowincja. Opowiadania"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Usłyszałem od staruszki, że życie jest w ogóle mieszaniną poezji i prozy, uczuć i interesów, czyli piękna i spraw przyziemnych...
Różne paskudne rzeczy w historii zaczynały się od bicia Żydów.
Najmądrzej jest po prostu być. Nieważne, w jakim miejscu czasu - jeśli w ogóle coś takiego jak czas istnieje. Nic lepszego nie wymyślisz. Po prostu być w chwili, która jeszcze trwa, w tej, która co dopiero minęła, i tej następnej chwili, jeszcze prawie niewidocznej, która wysuwa się z przyszłości, której widać dopiero rąbek, wąski, cienki jak nów księżyca. ROZMOWY NA SCHODACH..
-O, moja słodka, dumna i drażliwa prowincjo! Jakże cię dobrze znam i rozumiem! Jestem przecież z ciebie, byłem tobą. Jesteś wrażliwa i czuła, ale pełna kompleksów, gdyż byłaś zawsze przedmiotem pośmiewiska. Jesteś mądra i chytra, kształcisz się, dużo czytasz, chłoniesz radio i telewizję, ale podejrzewasz, że mogą być od ciebie chytrzejsi. Panicznie boisz się, aby nie zostać nabraną. Masz swoje upodobania, znasz się na polityce, na literaturze i sztuce. Ale niechętnie ujawniasz swoje gusty, gdyż nie zawsze pokrywają się one z opiniami obowiązującymi w stolicach. Podoba ci się bardzo obraz tego malarza, książka tego pisarza, utwór muzyczny tamtego kompozytora? Ba! Ale nie masz nigdy pewności absolutnej, że to, co ci się podoba, jest dobre. Jakże ośmieszyłabyś się, gdyby się okazało, że to, co ci się podoba, jest złe! Chowasz więc swoje upodobania ukryte głęboko w sercu, a publicznie uznajesz i chwalisz wielkości tylko rzędu najwyższego. Najchętniej gościsz u siebie Iwaszkiewicza, nie zdziwiłabyś się, gdyby wstał z grobu Hemingway i pofatygował się do ciebie, do tego małego miasteczka, na autorskie spotkanie.
Nie jestem człowiekiem głęboko wierzącym, muszę się zadowalać tylko tym, co widzę i wiem. Nie jestem też filozofem, który wszystko potrafi zrozumieć, ale gotów jest cierpieć, bo wie, że niczego nie potrafi zmienić.
Najmądrzej jest po prostu być. (...) Po prostu być w chwili, która jeszcze trwa, w tej, która co dopiero minęła, i tej następnej chwili, jeszcze prawie niewidocznej, która wysuwa się z przyszłości, której widać dopiero rąbek, wąski, cienki jak nów księżyca.
Zaiste, wojna jest ciężką pracą, ale nie może się skończyć wcześniej, zanim nie legnie w gruzach ostatni dom i nie padnie ostatni żołnierz.
Starsi byli zdania, że jak takie dzieci biorą do wojska, to znaczy, że wojna się kończy. Ale wojna widocznie się nie kończyła, bo żołnierze odjechali na front, a na dziedzińcu pojawili się inni, starzy, bardzo starzy, mieli wąsy, niektórzy byli łysi, palili fajki. (….) Jednego dnia starzy żołnierze wyjechali, a na dziedzińcu pojawili się młodsi, ale inni, nie ci co pierwej.
Czyż nie byłem za to wszystko odpowiedzialny? Gdybym nie był za to odpowiedzialny – nie miałbym teraz ciepłego, spokojnego mieszkania, zapasów w spiżarni i konta w banku.
Bo przeraża nas myśl, że moglibyśmy wyglądać tak, jak oni, bo lękamy się nieszczęścia, brzydzimy się brudem i nędzą.
Widzieliśmy wszystko, bliskie i dalekie, tak ostro, jakby nasze oczy były oczami orła i chrabąszcza jednocześnie (Widzę nas z tamtych czasów bardzo wyraźnie, ale wątpię, abyśmy to byli my. Wydaje mi się, że to byli dwaj chłopcy, którzy nosili wtedy nasze imiona i nazwiska).
Była to jedna z tych dziewcząt, które biegają dookoła nas, skaczą przez skakankę albo grają w klasy, ale się ich nie widzi, bo wszystkie są do siebie podobne. Aż któregoś dnia spostrzega się którąś z nich tak niespodziewanie jak kwiat, którego jeszcze wczoraj w ogrodzie nie było, bo zakwitł w ciągu jednej nocy.
Pośrodku rynku, otoczony kępą drzew, stał brzydki szary, jakby zbudowany z prefabrykatów, betonowy pomnik żołnierzy Armii Czerwonej. Pomyślałem, że socjalizm takimi pomnikami nie zachęca do bohaterstwa w obronie ojczyzny i idei.
Jestem kimś, kto zajmuje się pisaniem książek, a więc czynnością, która jeśli zważyć na istnienie kina, radia i telewizji, wydawać się może zajęciem bardzo staromodnym, a nawet w ogóle niepotrzebnym.
Miasto, które teraz przestałem widywać z dnia na dzień, zmieniało się w sposób bardzo widoczny. Spostrzegłem, że czegoś w nim ubyło lub coś przybyło. Ze z domów zniknęli starzy ludzie, którzy dawniej lubili patrzeć przez okna, a teraz ich nie było, jakby się cofnęli w głąb swoich mieszkań.
W martwym, jesiennym powietrzu (…) stały dwa drzewa obsypane świeżym, wiosennym kwiatem. Było w tym widoku coś przerażającego, jakiś straszny kosmiczny nieporządek. Pomieszały się czasy, jeden czas się cofnął, drugi przyśpieszył, było tak, jakby świat się jednocześnie zaczynał i kończył.
Gdy zdarzy się coś dziwnego lub strasznego, jakieś nieszczęście albo wypadek, zbliżamy się do ludzi, których przed tym w ogóle nie znaliśmy. Ułatwia nam to, lub nawet każe tak robić poczucie wspólnoty naszego ludzkiego losu.
Zdaje mi się, jakby całe ich życie było niczym innym jak tylko próbą zwyciężenia tego, co innych ludzi niszczyło, pustoszyło, zabijało. Nie sądzę jednak, aby im się ta próba powiodła, bo komuż by się to mogło udać.
Ludzi będących ciągle w niespokojnym ruchu niepokoi i złości to, co wydaje się tkwić nieruchomo. Zmieniając mieszkania, żony i przekonania, uciekają przed tym, przed czym ucieczki nie ma i nie będzie (…) dla nikogo.
- Widocznie mają lepszych graczy – odpowiedział ojciec(…).
– Nie, nie – zaprotestowałem gorąco – My mamy lepszych graczy. (….) Milczał. Czułem nowy powód złości na Żydów, zacząłem ich mianowicie podejrzewać, że to oni pokłócili mnie z ojcem.
Pewnego dnia, wcześnie rano, pojawił się w naszym domu wysoki człowiek z jasnym wąsem i brązową twarzą, który miał być moim ojcem. Człowiek ten wrócił z wojny, bo właśnie wojna się skończyła. Kazano mi się cieszyć z przyjazdu człowieka, którego nawet nie znałem. Powtarzano mi, że powinienem być szczęśliwy i powinienem kochać tego człowieka, bo jest moim ojcem. Domagano się ode mnie rzeczy niezrozumiałych.
Musieliśmy się zwalczać, aby zachować nasze odmienne światopoglądy. Ale zwalczając się, potrzebowaliśmy swojego istnienia.
Istniałem tak długo, póki istniało moje przeciwieństwo. (…) Wzniesienia odpowiadały zagłębieniom, kolory miały swoje barwy dopełniające. Cienie mojego negatywu były moimi światłami. W dniu, w którym znikły cienie mojego antagonisty - zgasły także moje światła.
Gdy on (…) próbował uczynić z naszej historii rzecz świętą, a niektóre jej postacie ogłosił jako nietykalne - mnie pozostało już tylko szydzić z nich.
Żydzi to są przecież zupełnie inni ludzie niż my. Kłamcy, źli, chytrzy, wstrętni. Powinni się wynieść z Polski i wracać tam, skąd przyszli. I wtedy będzie u nas spokój”.
Skamieniałe anioły obejmują skrzydłami kolumny, pochylają się nad umarłymi, załamują ręce, płaczą. Ale ich rozpacz nie jest przejmująca, jest tylko łagodnym smutkiem i jakby wyrzutem i zwraca się raczej w stronę nas, jeszcze żywych.
Bóg nie chciał mieć z tą sprawą nic wspólnego. Chociaż w dziwny sposób kierował życiem człowieka, widocznie nie interesował się jego życiem uczuciowym.
Ludzie zawsze będą uważali za dziwaków tych, którzy nie są do nich podobni.
Zazdrość jest ciężką chorobą ciała, organów wewnętrznych, serca, wątroby, żołądka, a nawet mięśni i skóry, ale rzecz dziwna, zdaje się nie naruszać funkcji mózgu.
Moim obowiązkiem jest pisać także o przedmiotach tak zwanych martwych. Starać się zrozumieć ich tajemniczy byt, ich sens istnienia i rodzaj stosunków łączących ich z nami, istotami żywymi.