Zabawmy się u Adamsów Mendal W. Johnson 6,9
ocenił(a) na 549 tyg. temu Rodzice trzynastoletniego Bobby’ego i dziesięcioletniej Cindy Adams wyjeżdżają na tygodniowe wakacje do Europy, postanowili więc pozostawić swój dom i dzieci pod opieką dwudziestoletniej studentki Barbary. Wraz z trójką swoich przyjaciół mieszkających w sąsiedztwie z braku ciekawszego zajęcia zdecydowali się zabawić i uwięzić opiekunkę na czas nieobecności swoich staruszków. „Wolna piątka” korzysta z wolności na tyle, że z pozoru niewinna gra wymyka się nieodwracalnie spod kontroli. Fantazja i czyny młodocianych zadziwiają, szczególnie, iż ich sadystyczne zapędy rozwijają się z godziny na godzinę.
Nie da się odmówić pisarskiego sznytu Johnsonowi, którego narracja jest spisana o wiele bardziej kwiecistym językiem. Opisy są sugestywne – czy to pomieszczenia, otoczenia, warunków atmosferycznych, przemyśleń i zachowań bohaterów. Piętą Achillesową są tutaj jednak dialogi, które u mnie powodowały przewracanie oczami. Dzieciaki komunikowały się ze sobą półsłówkami, wypowiedzenie przez któregoś z nich dłuższej sekwencji zdań, było niemalże rarytasem. Wszystko odbywało się w głowach bohaterów, całość historii to ich przemyślenia, wspomnienia, marzenia i obawy.
Pomimo tej pięknie poprowadzonej narracji w połowie opowieści zaczęłam odczuwać znużenie, a niezwykle dziwny jest to fakt zważając na pozornie ciężką do emocjonalnego udźwignięcia tematykę powieści. Jakim cudem historia nie wywołała żadnych emocji, pomimo chęci jak najszybszego dobrnięcia do finału? Nie wiem.
Trochę ta fraza tutaj na przekór, ponieważ powtarzana była przez dzieciaki niejednokrotnie w dość ważnych kwestiach, na które miło by było poznać jednak odpowiedź. Pytane przez Barbarę o ich motywację do rozpoczęcia tortur natury emocjonalnej i fizycznej odpowiadały – nie wiemy. To tylko gra. Nie wiedziały co chcą z nią robić, jak zakończy się ta historia i dlaczego to zrobiły na taką skalę. Czy dzieci są z natury złe, tak jak przedstawił je Johnson i Golding w kultowej powieści „Władca much”? Czy dziecko rodzi się niczym puste naczynie, a zadaniem dorosłych jest ukierunkowanie go w stronę dobra? Czy w tak krótkim czasie pod nieobecność osoby dorosłej z dziecka wychodzi ten pierwotny instynkt i zamienia się w kata? „Zabawmy się u Adamsów” zdaje się nakierowywać na pozytywne odpowiedzi, przedstawia dziecko jako wcielone zło, którego czyny motywuje wyłącznie jego ciemna strona natury. Trudno mi również w pełni zaakceptować bierność Barbary, jak również jej zachowanie podczas sceny przedfinałowej.