Klasyka komiksu: Nemo, ale nie kapitan

Sebastian Frąckiewicz Sebastian Frąckiewicz
03.10.2013

W cyklu "Klasyka komiksu" co 2 tygodnie będziemy przedstawiać przełomowe, choć nie zawsze najbardziej populane serie lub albumy. Zaczynamy od tytułu, który powinen poznać każdy, kto rozpoczyna przygodę z obrazkowym medium.

Klasyka komiksu: Nemo, ale nie kapitan

Allan Moore, ceniony scenarzysta, za sprawą takich albumów jak "V jak Vendetta" czy Strażnicy (obydwa zekranizowane) w latach 80. wprowadzał nową jakość do przemysłu komiksowego. Po latach stał się jednak owego przemysłu zagorzałym krytykiem, uwielbiał psioczyć na swoich byłych wydawców (szczególnie na DC Comics) i toczyć z nimi sprawy sądowe o prawa autorskie. A do tego kochał wszelkie te brudy wywlekać w wywiadach. W jednej z rozmów z amerykańskim krytykiem komiksowym Billem Bakerem* Moore doszedł do wniosku, że niektórzy twórcy z przełomu XIX i XX wieku robili bardziej oryginalne i esksperymentalne komiksy niż jemu współcześni. I miał na myśli m.in. Winsora McCaya oraz jego "Little Nemo in Slumberland".

Trzeba oddać Moore'owi, że trafił w sedno.

"Little Nemo in Slumberland" powstał w 1905 roku. Winsor McCay dostał propozycję od "New York Herald" by co tydzień zapełniać jedną stronę weekendowego wydania gazety komiksem. W dodatku w kolorze. Propozycję rzecz jasna przyjął. Były to czasy, kiedy zawód twórcy komiksowego dopiero się rodził, a artyści zamujący się tym nowym medium parali się wieloma innymi zajęciami graficznymi. Tak było również w przypadku McCaya. Zajmował się satyrą polityczną, projektował plakaty i tworzył ilustracje. To zamiłowanie do ilustracji, szczególnie secesyjnej, pełnej ozdób, detali, charakteryzującej się płynną linią w "Little Nemo..." widać wyraźnie.

Każdy odcinek "Little Nemo in Slumberland" to prosta historia. Przedstawia sen tytułowego Nemo i za każdym razem kończy się tak samo - dziecko nagle się budzi. We śnie wszystko jest możliwe i dozwolone. Zatem artysta też pozwalał sobie na wiele. Surrealistyczne wizje, niesamowite sceny i przygody, jakie przeżywa Nemo to jedno. Drugie i ważniejsze, to sposób przedstawiania snów chłopca. McCay bawi się perspektywą, niestandardowym kadrowaniem, dymkami i kompozycją. Praktycznie wszystkim, co w komiksie możliwe. Robi to nonszalancko i bez zahamowań. Dziś powiedzielibyśmy, że przełamywał schematy, tylko że w latach, gdy tworzył, tych schematów w komiksie jeszcze nie było. Rodziły się przez następne dziesięciolecia, szczególnie w takich wydawnictwach jak Marvel czy DC. Natomiast McCayowi udało się rozciągnąć komiksowy język do granic możliwości. Niestety, główny nurt komiksu amerykańskiego poszedł w innym kierunku. Pofrunął w przestworza z superbohaterami, a przez to do dziś obrazkowe medium kojarzy się właśnie z Supermanem i Batmanem, ustandaryzowanymi rozwiązaniami formalnymi i graficznymi, a nie z dokonaniami McCaya. Tym bardziej w Polsce, gdzie do dziś nie opublikowano jego prac, a anglojęzyczne, zbiorcze wydania z prasy niestety są drogie. Jeśli znajdziecie zatem kiedyś "Little Nemo in Slumberland" w rozsądnej cenie – nie wahajcie się ani chwili.

*Najciekawsze rozmowy Bakera z Moorem zebrano w książce, akurat wydanej po polsku. Nosi tytuł Alan Moore. Wywiady (Miligram/Viral, Wrocław 2010).


komentarze [1]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Sebastian Frąckiewicz - awatar
Sebastian Frąckiewicz 03.10.2013 16:11
Czytelnik

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post