rozwiń zwiń

Traumy można przekuć w siłę – wywiad z Jarosławem Czechowiczem

Ewa Cieślik Ewa Cieślik
23.04.2019

Od 12 lat celnie i błyskotliwie recenzuje książki, a teraz oddaje w ręce czytelników swój powieściowy debiut. Ten intymny portret pijącej kobiety to nie tylko wnikliwa opowieść o nałogu, lecz także o trudnych relacjach rodzinnych i bólu, jaki zadają nam bliscy. Z Jarosławem Czechowiczem rozmawiamy o tym, jak można rozumieć tytułową „Toksyczność”, oraz o nadziei, jaką – mimo wszystko – niesie ze sobą jego książka.

Traumy można przekuć w siłę – wywiad z Jarosławem Czechowiczem

„Toksyczność”, Jarosław Czechowicz

Chciałoby się, żeby wszystko w tej książce było zmyśleniem. 
W dramatycznych okolicznościach traci matkę, nie może pozbyć się nienawiści do ojca, musi sprostać roli samotnej rodzicielki – i nie wytrzymuje. W rzeczywistości niedużego miasta alkohol najprościej osładza codzienność. Toksyna w małych dawkach pomaga, w większych – truje. Truje życie jej i dzieci, które z całej siły starają się uwolnić od zaciskającej się na szyi pętli. 
Dynamiczny, obsesyjny i chwilami trudny do zaakceptowania monolog matki alkoholiczki o popadaniu w nałóg i bezkompromisowej z nim walce. I konfrontacja dzieci z traumą, której toksyczność pozostaje na zawsze. 
Mocna, inspirowana faktami z życia autora powieść, której lektura przywodzi bohaterów do rozliczenia, a czytelników do rachunku sumienia.

Ewa Cieślik: Jest pan znany z krytycznoliterackiego bloga. Jak czuje się pan po drugiej stronie, tam, gdzie to pana powieść będzie brana pod lupę i recenzowana?

Jarosław Czechowicz: Zaczyna pani od pytania, które stawia sobie pewnie wiele osób ze środowiska literackiego. Wiem, że o tym też będę musiał mówić, zamiast koncentrować się na swojej książce, ale rozumiem, że to ciekawi. Nie jest to pierwszy raz, kiedy wystawiam swoją publikację pod osąd publiczny, bo wydałem wcześniej dwa zbiory wywiadów, więc można powiedzieć, że jestem z tym trochę obyty. Bardzo mnie ciekawi odbiór „Toksyczności”. Także każdy głos krytyczny. Gdybym musiał, sam dałbym radę w kilku zdaniach przyjrzeć się tej powieści krytycznym okiem. Ale sama zmiana perspektywy to na pewno ciekawe doświadczenie. Jestem teraz w stanie zrozumieć część reakcji autorów na moje recenzje, do tej pory mnie zaskakujących albo dziwiących. Ponieważ dwanaście lat zajmowałem się recenzowaniem książek innych, z wiadomych względów będą mnie ciekawiły recenzje mojej powieści. To, w jaki sposób ktoś do niej podchodzi, jak interpretuje, na co szczególnie zwraca uwagę i przede wszystkim – co mi ciekawego mówi o przesłaniu. Bo zakładam, że „Toksyczność” jest książką wielu interpretacji. Również takich, na jakie sam bym nie wpadł. Myślę, że wiąże się to też z dużą dozą ekscytacji i trochę również napięcia.

Pana pierwsza książka, „Rok w rozmowie”, pojawiła się na rynku dzięki self-publishingowi. Czy debiutantowi trudno jest wydać na polskim rynku książkę – niezależnie od tego, jak jest dobra?

Muszę sprostować, gdyż nie wydałem „Roku w rozmowie” przy własnym współudziale finansowym. Wydawnictwo self-publishingowe Simple Publishing zdecydowało się wydać mój debiutancki zbiór rozmów, samodzielnie to przedsięwzięcie finansując. Być może wiele osób pomyślało, że odbyło się to właśnie we wspomniany w pani pytaniu sposób. Miałem szczęście. Wielu debiutantów jest gotowych sfinansować sobie pierwszą publikację, bo na polskim rynku wydawniczym debiuty są bardzo ryzykownym przedsięwzięciem. Oczywiście finansowym, bo nie mam tutaj na myśli tego, jaka jest wartość danej książki. Polscy wydawcy boją się wydawać pierwsze książki, a dzieje się tak może dlatego, że odbiorcy nie darzą debiutantów zaufaniem. Trudno jest mi to określić. Rzadko też zdarza się jakiś olśniewający, spektakularny debiut. Byłem kiedyś jurorem w konkursie literackim Wydawnictwa Znak i wiem, że sporo ludzi w Polsce pisze dobre lub bardzo dobre narracje. Bardzo niewielu z nich może się jednak potem sfotografować z własną książką. Natomiast bardzo się cieszę, że dzięki mojemu wsparciu trzy ciekawe debiuty ukazały się lub ukażą w bieżącym roku. Jest już na rynku bardzo dobra powieść obyczajowa Tomasza Maruszewskiego „Do końca świata”, wydano również debiutancką komedię kryminalną Jacka Galińskiego „Kółko się pani urwało”, której pierwszy nakład szybko się rozszedł. Niebawem pojawi się na rynku powieść Katarzyny Kubickiej. Jest mi bardzo przyjemnie być ojcem chrzestnym tych książek i to, że się ukazują, sprawia mi ogromną radość. Może nawet większą niż własny debiut literacki.

Pojawiające się w tytule słowo „toksyczność” przywodzi na myśl termin użyty przez amerykańską terapeutkę Susan Forward. W 1989 roku wydała ona głośną książkę „Toksyczni rodzice”. W dużej mierze pana powieść dotyczy właśnie przemocy na linii rodzic-dziecko, nie tylko fizycznej, ale także psychicznej. Czy uważa pan, że raz rozpoczętą toksyczną relację, przechodzącą z pokolenia na pokolenie jak dziedziczna choroba, można zatrzymać?

Tytuł mojej powieści funkcjonuje także w szerszym zakresie. Ujmując rzecz krótko, jedną z form toksyczności są nieprawidłowe relacje, w jakie moja bohaterka wchodzi przede wszystkim na skutek fatalnych zbiegów okoliczności. To nastolatka, która bardzo szybko musi stać się dorosła, uciekając od opresyjnego domu, a w późniejszym życiu za wcześnie mierzy się z rolami żony czy matki. Toksyczne są także wpływy ludzi z jej otoczenia. Ale oczywiście najważniejsze są tu relacje, jakie wytwarzają się między zagubioną i pochłoniętą nałogiem matką a dwójką jej dzieci. Myślę, że gdybym odpowiedział wprost na tak zadane pytanie, zepsułbym czytelnikom lekturę „Toksyczności”, bo jest to kwestia w ogóle budująca konstrukcję mojej powieści. Dlatego chciałbym pozostawić je bez odpowiedzi.

Pana książka dotyczy także innych tematów. Jako swego rodzaju dziennik głównej bohaterki jest zapisem monologu Janiny – córki, matki, alkoholiczki. Problem picia był już w literaturze często poruszany, ale pan zdaje się go ukazywać takim, jakim jest naprawdę, wraz z całą przerażającą rzeczywistością nałogu. Dlaczego tak rzadko pisze się o tym, że po butelkę sięgają nie tylko mężczyźni, lecz także kobiety?

O pijących kobietach również napisano, mam na myśli między innymi książki Miki Dunin czy Katarzyny T. Nowak. Ale ma pani rację, z kilku powodów chyba łatwiej jest pisać o pijącym mężczyźnie niż o pijącej kobiecie. Zwłaszcza że facet w oparach alkoholu – także ten opisywany w literaturze – czasem kojarzony jest z artystyczną duszą, której picie pomaga w wyrażeniu się. Pijany mężczyzna może wtedy tworzyć, to przejaw jego niezwykłości. Pijana kobieta jest po prostu pijana i to ją ma tylko poniżać. W mojej powieści bohaterka przynajmniej dwukrotnie zderza się z przekonaniem świata zewnętrznego, że pijący mężczyzna w podobnej do niej roli może sobie na to pozwolić. Janinie pić nie wolno. A gdy pije jako matka, jest natychmiast deprecjonowana i oskarżana. Kobiecy alkoholizm zawsze był wstydliwy, a jednocześnie też zawsze bardziej piętnowany. Odnieść można wrażenie, że jest jakieś społeczne przyzwolenie na to, by mężczyzna od czasu do czasu wypił, a nawet jeśli pije często jako ojciec, to generalnie jest z tym piciem takim tłem krajobrazu, niewidocznym i zasadniczo niegroźnym. Dopiero matka alkoholiczka stawia na nogi cały świat – od najbliższego jej otoczenia po ostracyzm opinii publicznej, która jednoznacznie określa ją mianem złej matki. Wielu pijących ojców traktowanych jest jako ci, którzy mają jakąś tam przywarę, ale właściwie nie robią tym krzywdy dzieciom. Każdy pijący rodzic krzywdzi dziecko wyjątkowo okrutnie.

Myślę, że tę książkę duża liczba czytelników odbierze bardzo osobiście, biorąc pod uwagę fakt, że wielu z nas ma w swoim otoczeniu alkoholików – są to członkowie naszych rodzin, znajomi, współpracownicy. Czy podobnie osobista perspektywa towarzyszyła panu podczas pisania?

Cała narracja wydawnicza podkreśla, że „Toksyczność” inspirowana jest zdarzeniami z mojego życia. Zdecydowałem się na to swoiste obnażenie, bo wiedziałem, że wielu wnikliwych czytelników po prostu nie uwierzy w to, że część zdarzeń to fikcja, że można taką fikcję wymyślić, stworzyć. Mam świadomość, że moja powieść odzwierciedla mnóstwo lęków, pokłady wstydu oraz złość i inne, bardziej mroczne odczucia, którymi kierujemy się w relacjach z alkoholikami. Alkoholizm to nałóg jak burza z gradobiciem. Dopada nie tylko pijącego, ale wsysa w toksyczny wir także ludzi z jego otoczenia. Zawsze ich wsysa, nigdy nie zostają oszczędzeni. Wiadomo, że wtedy najbardziej cierpią najbliżsi, choć bezradność zwykłych znajomych alkoholika bywa równie rujnująca psychicznie. Napisałem „Toksyczność” przede wszystkim dla dorosłych dzieci alkoholików, którzy niosą w sobie skryte traumy i one im potem bardzo przeszkadzają w życiu. Odsłaniam swoje, by pokazać, że nie muszą być powodem do wstydu, nie muszą niszczyć, można z nimi zrobić coś konstruktywnego, przekuć w pewną siłę. A jednocześnie wiem, że pijąca osoba z bliskiego otoczenia pozostawi niezatarty i bolesny ślad na zawsze.

Jaki jest pana stosunek do bohaterów książki – Janiny, Agnieszki, Filipa? Czy obserwuje ich pan z boku, czy też czuje się wciągnięty przez ich życie? Współczuje im pan, są panu bliscy?

Są częścią mojego osobistego doświadczenia. A jednocześnie fikcyjnymi bohaterami literackimi, wobec których stanowisko muszą zająć przede wszystkim czytelnicy. To od nich zależy, czy skoncentrują się na przykład na ocenie postępowania Janiny, rozterkach dzieci, rozmyślaniu o całej sytuacji naznaczającej ich wszystkich. Przemysław Poznański, który recenzował „Toksyczność”, zasugerował, że cała historia kończy się tu wraz z końcem narracji Janiny. Inni interpretujący uznali za doskonale rozświetlające konteksty głosy ludzi z jej najbliższego otoczenia, które umieściłem jako pewien dodatek do monologu mojej bohaterki. Myślę, że bardzo bym chciał, aby oni wszyscy nie byli mi tak bliscy, a jednocześnie usiłowałem podczas pracy nad książką stworzyć do nich dystans, by pisanie tej powieści nie wykończyło mnie emocjonalnie. Zależało mi też na tym, by główną bohaterkę uczynić niejednoznaczną w ocenie.

Pierwszoosobowa narracja w „Toksyczności” i rozbicie tej historii na poszczególne głosy, o których pan wspomniał, sprawia, że czytelnik zdaje się zaproszony do najintymniejszego świata jej bohaterów. Tym bardziej więc poruszające jest uczestniczenie w kolejnych dniach ich życia, które zdają się naznaczone coraz boleśniejszym upadkiem. Nie ukrywam, że jest to trudna, bolesna lektura. Czy pana zamiarem było, aby czytelnik dzięki niej przeszedł swego rodzaju katharsis?

Zależało mi na tym, by przestać spoglądać na problem alkoholowy w rodzinie w jakiś jednoznaczny sposób. Jest w całej tej historii mowa o tym, że ofiarami są tu wszyscy. „Toksyczność” ani nie wybiela potworności zachowań pijącej matki, ani też nie stawia jej dzieci jako jednoznacznie tylko pokrzywdzonych, co może wzbudzać jedynie współczucie. Na pewno jest to też powieść dla pijących kobiet. Może odnajdą w sobie siłę, by powalczyć z własnymi demonami. Może czytanie tej książki coś im o nich samych opowie. Jest miejsce na refleksję dzieci krzywdzonych przez pijanych rodziców. Jest także dużo nadziei, bo wbrew pozorom nie jest to tylko bardzo mroczna narracja. Ale tu zaczynam przechodzić z roli autora w rolę recenzenta, a nie chcę narzucać, co było moim bezpośrednim zamiarem. Uznajmy, że zależało mi na opowiedzeniu tej historii w taki, a nie inny sposób, i że to coś ma znaczyć.

Jedna z bohaterek mówi na końcu: „Chciałabym, żeby ktoś kiedyś opisał historię naszej rodziny”. Czy to właśnie chciał pan zrobić – opisać tych, których historie zostały przemilczane?

Tak, opowiedziałem losy mojej matki, mnie samego i mojej siostry. Nie będę wskazywał, co wydarzyło się naprawdę, a co jest zmyśleniem. Agnieszka, bohaterka „Toksyczności”, wyraża przekonanie, że gdzieś dla kogoś mogłoby być istotne, by poznał historię życia jej rodziny. Ta powieść mierzy się również z wieloma tematami i dylematami, które wciąż są tabu, wciąż trudno o nich rozmawiać. Na przykład o tym, czy mimo zrozumienia pijącego rodzica można mu naprawdę wybaczyć. Agnieszka chciałaby zachować w opowieści swoją rodzinę, bo widzi, jak widziała jej matka, że ta jest zatomizowana, rozpadła się w jakiś sposób i nie było w niej ciepła, serdeczności. A jednak istniała, funkcjonowała. Janina rozpaczliwie pod koniec życia chce pojednać się ze swoim rodzeństwem, bo z ojcem już nie może. A Agnieszka na bazie tych doświadczeń jest zdeterminowana, by stworzyć rodzinę pełną ciepła, zrozumienia i bliskości. Inny model. Coś wartościowego.

Jak pan uważa, kto powinien przeczytać pańską książkę?

Trochę już wcześniej na ten temat powiedziałem. Zatem pomijając już odbiorców, których wskazałem, chciałbym na koniec dość przekornie wyrazić nadzieję, że to także książka dla tych, których rodziny są szczęśliwe i nigdy nie zaznały mroku uzależnienia. Będą pewnie zaszokowani i zasmuceni, ale „Toksyczność” to pewien uniwersalny obraz świata, w którym zabrakło miejsca na bliskość i zrozumienie. Przez nałóg, ale też przez nieumiejętność walki ze swoimi słabościami. Nie chcę, by moja książka była odbierana jako skandalizujący obraz jakiegoś zaburzenia, lecz jako patologiczny, ale prawdziwy, wydobyty z życia obraz relacji rodzinnych, w których po prostu trzeba tkwić. Najważniejsze jednak jest to, co takie doświadczenia dają. Niektórym dodają sił, innych skłaniają do powielania mrocznych schematów. „Toksyczność” nie jest oczywiście książką dla każdego, bo jest brutalna i chwilami bardzo bezkompromisowa. Liczę na to, że znajdzie różnych czytelników i rozmaicie zostanie odebrana. Mam nadzieję, że to będzie jej siła.


komentarze [3]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
konto usunięte
27.04.2019 13:36
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

KenG 24.04.2019 10:39
Czytelniczka

Kiedy myślę o profesjonalnym blogu z recenzjami książek, od razu przychodzi mi na myśl blog pana Czechowicza. Jestem bardzo ciekawa jego debiutu.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Ewa Cieślik 23.04.2019 12:24
Bibliotekarz | Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post