Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Z podcastami Okuniewskiej zetknęłam się po raz pierwszy kilka miesięcy temu. Moją przygodę z jej twórczością zaczęłam właśnie od „Idiotek”. O ile jednak idiotkowe historie odpowiadały mi puszczane w tle podczas sprzątania czy zakupów, o tyle książka ta okazała się dla mnie powtarzalna i zwyczajnie zbędna.

Moje zdanie wynikać może z faktu, że idiotkowe przygody i nieudane randki mam już za sobą i będąc na pewnym etapie życia, nie utożsamiam się już z tymi historiami. Może, gdybym przeczytała tę pozycję jeszcze parę lat temu, moje podejście byłoby zupełnie odmienne. Istnieje realne prawdopodobieństwo, że tak właśnie by było.

Okuniewska w swoich podcastach wielokrotnie wspominała o popełnieniu tejże książki. Chwaliła się, promowała ją i dała do zrozumienia, że jest ze swojego tworu bardzo dumna. Owszem, wizualnie, na pierwszy rzut oka cała oprawa tomu naprawdę przykuwa wzrok. Jednakże, jeśli planujecie zabrać tę pozycję ze sobą na plażę, liczcie się, że jest to książka o sporej wadze i gabarytach. Można by sądzić, że autorka miała nam aż tyle do przekazania. Niestety, treść jest bardzo powtarzalna. Przez kilka rodziałów mielone są wciąż te same tematy. Opowieści słuchaczek są wklejone ni z gruchy ni z pietruchy i w większości nie są opatrzone żadnym komentarzem. Co więcej, Okuniewska nie poprawiła błędów pojawiających się nieraz w tych wiadomościach, co mnie bardzo uderzyło.

Osoby niezaznajomione z podcastem mogą pogubić się w terminologii i całym zamyśle książki, więc lepiej nie sięgać po nią bez odpowiedniego kontekstu. Z drugiej jednak strony, jako słuchaczka, od książki tej oczekiwałam powiewu świeżości. Rozczarowałam się, ponieważ wiele z historii przedstawionych w książce było omawianych wcześniej w podcaście. Jeśli autorka zaznacza, że otrzymywała tysiące wiadomości, chyba byłaby w stanie wyłuskać coś, o czym wcześniej nie było mowy?

Niektóre z przedstawionych opowieści są wręcz toksyczne. Można odnieść wrażenie, że autorka popiera skakanie z kwiatka na kwiatek, kłamstwa i oszustwa przedstawione w mailach. Momentami nie mogłam uwierzyć w głupoty, które czytam! Rozumiem przedstawienie punktu widzenia osoby krzywdzącej i pokrzywdzonej, jednak warto byłoby te autentyczne wstawki opatrzyć pewnym komentarzem. Do tego, pomarańczowa czcionka na różowym tle to bardzo zły pomysł i niektóre strony bardzo trudno się czytało. Jest to wizualnie może ciekawe, ale zdecydowanie niepraktyczne rozwiązanie.

Podsumowując, cieszę się, że nie nabyłam tej książki, bo zbierałaby na mojej półce kurz. Rozumiem chęć oddania realizmu i powielenia nadesłanych wiadomości jeden do jednego, jednak zachowanie błędów w moim odczuciu było bardzo bije po oczach. Co więcej, odnieść można wrażenie jakby finalna wersja tej książki była tylko szkicem. Okuniewska zostawiła w niej bowiem suchary i własne komentarze z adnotacją, że zostaną one później usunięte. Na pewno fani podcastu skusili się licznie na nabycie tej książki i nabicie również kieszeni autorki. Z całym szacunkiem do Okuniewskiej, bo jej podcasty darzę szczerą sympatią, ale książka ta była męcząca i naprawdę ucieszyłam się gdy w końcu dotarłam do jej końca.

Z podcastami Okuniewskiej zetknęłam się po raz pierwszy kilka miesięcy temu. Moją przygodę z jej twórczością zaczęłam właśnie od „Idiotek”. O ile jednak idiotkowe historie odpowiadały mi puszczane w tle podczas sprzątania czy zakupów, o tyle książka ta okazała się dla mnie powtarzalna i zwyczajnie zbędna.

Moje zdanie wynikać może z faktu, że idiotkowe przygody i nieudane...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Męczyłam tę pozycję bardzo długo. Sama koncepcja tajemniczej choroby dziesiątkującej ludność nie jest nam przecież wcale odległa. Otrzymawszy tę książkę w prezencie, byłam bardzo podekscytowana i liczyłam na naprawdę sporą dozę atrakcji osadzonych w postapokaliptycznym świecie. Niestety, akcji tam nie znajdziecie zbyt dużo. Całość obraca się wokół głównego bohatera - Isha oraz jego perypetii. Raz może i warto przeczytać, ale raczej już do tego tytułu nie wrócę. Bardzo średnio.

Męczyłam tę pozycję bardzo długo. Sama koncepcja tajemniczej choroby dziesiątkującej ludność nie jest nam przecież wcale odległa. Otrzymawszy tę książkę w prezencie, byłam bardzo podekscytowana i liczyłam na naprawdę sporą dozę atrakcji osadzonych w postapokaliptycznym świecie. Niestety, akcji tam nie znajdziecie zbyt dużo. Całość obraca się wokół głównego bohatera - Isha...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Kobieta ze szkła" to powieść, która zadowoli nie tylko fanów intryg i tajemnic, lecz również tych, których zachwycają obszerne opisy natury, a w szczególności – malowniczej Islandii. Wydarzenia przedstawione w powieści autorstwa Caroline Lei mają bowiem miejsce w siedemnastowiecznej srogiej islandzkiej scenerii. Obsadzenie w głównej roli młodej, zagubionej w otaczającej ją rzeczywistości dziewczyny imieniem Rósa, doskonale uwypukla trudy życia w tamtejszych rejonach.

Główną bohaterkę poznajemy w sierpniu w 1686 roku w wiosce zwanej Skálholt, kiedy to po śmierci ojca każdego dnia zmaga się z biedą, mając jednocześnie pod opieką swą schorowaną matkę. Możliwość zapewnienia godnego bytu swoim bliskim pojawia się wraz z pojawieniem się w wiosce Jóna – mieszkającego w Stykkishólmur bonðiego, czyli przywódcy osady. Potężny, sporo starszy od Rósy mężczyzna wyraźnie interesuje się młodą dziewczyną. Ta, stawiająca godny byt bliskich ponad własnym szczęściem, wkrótce wychodzi za niego za mąż, by wieść u jego boku monotonne życie w Stykkishólmur.

Krążące po osadzie plotki na temat śmierci poprzedniej żony Jóna nie przynoszą zagubionej i nieszczęśliwej Rósie otuchy. Stęskniona za domem, zmuszona jest do bezwzględnego posłuszeństwa wobec męża, który na każdym kroku przywołuje cytaty z Biblii, przypominając jednocześnie małżonce, co spotka ją za niesubordynację. Dzięki obszernym opisom jesteśmy w stanie niemalże poczuć niepokój Rósy na własnej skórze. Śledzimy każdy jej krok, znamy każdą jej myśl i podobnie jak ona – sami zaczynamy odchodzić od zmysłów. Jednakże narracja trzecioosobowa przeplatana jest fragmentami narracji pierwszoosobowej, dzięki której poznajemy przeżycia i myśli samego Jóna. Dzięki różnym punktom widzenia poznajemy historię u jej korzeni, co pozwala nam lepiej zrozumieć przeżycia bohaterów.

Napięcie budowane jest przez ponad połowę powieści. Pochłaniałam zachłannie strony, chcąc poznać rozwiązanie dręczącej dom tajemnicy, jednak ostateczne rozwikłanie kluczowej zagadki okazało się dla mnie wysoce niesatysfakcjonujące. Nie trzeba się jednak martwić, ponieważ zbliżając się ku końcowi, otrzymujemy więcej odpowiedzi na dręczące nas od kilkudziesięciu stron pytania.

Powieść przepełniona jest zabobonnymi wierzeniami mieszkańców oraz ich obawą przed czarami i wszelkiego rodzaju tajemniczymi mocami. Momentami temat ten przewija się zbyt często, podobnie zresztą jak wciąż powtarzające się rozmyślania i ciągłe obawy Rósy. Ostatecznie jednak uczucie osaczenia, zniewolenia i osamotnienia głównej bohaterki oddane zostało wprost wyśmienicie. Strach Rósy przed rozzłoszczonym mężem powodował ciarki również na moich plecach.

"Kobieta ze szkła" to powieść idealna na zimę, śnieżne scenerie rekompensują nam bowiem aurę, z którą my zmagamy się na co dzień. Jest to pozycja, w której każda z żeńskiej części czytelników znajdzie coś dla siebie. Rósa odzwierciedla w sobie cechy i odczucia, z którymi każda kobieta w pewnym stopniu będzie w stanie się utożsamić.

Pomimo lekkiego rozczarowania rozwiązaniem dręczącej nas od początku zagadki warto zgłębić tę pozycję. Ma ona elementy dobrego thrillera, więc sprawdzi się ona idealnie jako propozycja dla wszystkich fanów opowieści z dreszczykiem, szukających odmiany oraz nowych i nie tak oczywistych przeżyć.

"Kobieta ze szkła" to powieść, która zadowoli nie tylko fanów intryg i tajemnic, lecz również tych, których zachwycają obszerne opisy natury, a w szczególności – malowniczej Islandii. Wydarzenia przedstawione w powieści autorstwa Caroline Lei mają bowiem miejsce w siedemnastowiecznej srogiej islandzkiej scenerii. Obsadzenie w głównej roli młodej, zagubionej w otaczającej ją...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Gastrobanda. Wszystko, co powinieneś wiedzieć, zanim wyjdziesz coś zjeść Jakub Milszewski, Kamil Sadkowski
Ocena 5,8
Gastrobanda. W... Jakub Milszewski, K...

Na półkach:

Jako osobę od wielu lat pracującą w branży gastronomicznej, książka ta nie wywarła na mnie efektu "wow". Zdecydowanie polecam osobom, które gastronomię znają jedynie z punktu widzenia klienta - wtedy na pewno sporo się z niej dowiecie! Nie jest to też pozycja dla osób wrażliwych, którym przeszkadzają wciąż przewijające się w tekście przekleństwa. Szału nie ma, ale z racji, że wszystkim nam zdarza się czasem zjeść na mieście, jest to bez dwóch zdań pozycja przydatna i odpowiadająca na wiele dręczących klientów pytań.

Jako osobę od wielu lat pracującą w branży gastronomicznej, książka ta nie wywarła na mnie efektu "wow". Zdecydowanie polecam osobom, które gastronomię znają jedynie z punktu widzenia klienta - wtedy na pewno sporo się z niej dowiecie! Nie jest to też pozycja dla osób wrażliwych, którym przeszkadzają wciąż przewijające się w tekście przekleństwa. Szału nie ma, ale z racji,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo ciekawe zestawienie najważniejszych informacji dotyczących Oscarów. Pozycja obowiązkowa dla każdego kinomana. Lektura skończona akurat na kilka dni przed kolejną galą rozdania nagród.

Bardzo ciekawe zestawienie najważniejszych informacji dotyczących Oscarów. Pozycja obowiązkowa dla każdego kinomana. Lektura skończona akurat na kilka dni przed kolejną galą rozdania nagród.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy myśleliśmy, że na rynku nie pojawi się już żaden oryginalny reprezentant gatunku fantasy, na półki wkroczyła powieść "Heaven. Miasto elfów" autorstwa niemieckiego pisarza Christopha Marzi. Okazała się ona niespotykaną dotychczas historią o elfach dziejącą się w malowniczych zakątkach współczesnego Londynu. Brzmi ciekawie? Tak właśnie jest.

Autor już w prologu przechodzi do rzeczy. Poznajemy tytułową bohaterkę i jej problem. Heaven, a właściwie Freema, staje się ofiarą napaści. Nie jest to jednak zwykły rabunek. Dwoje bezwzględnych zbirów kradnie młodej dziewczynie… serce. Co więcej, głównej bohaterce udaje się zbiec z miejsca zdarzenia. Pozbawiona pulsu nastolatka nie ma pojęcia jakim cudem wciąż żyje. W rozwikłaniu tajemniczej zagadki pomaga jej poznany zupełnie przypadkiem David.

Trzeba przyznać, że powieść ta zaczyna się intrygująco, lecz mimo wszystko jako sceptyczna czytelniczka nie oczekiwałam po niej zbyt wiele. Niemal każda współczesna książka młodzieżowa już od pierwszych stron próbuje wciągnąć czytelnika w swój niestety dość przewidywalny świat. Również i Christopher Marzi nie zdobywa mojego uznania od razu. Jako osoba, która w swojej karierze mola książkowego przeczytała sporo powieści młodzieżowych wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Nietrudno jest domyślić się, że po raz kolejny będziemy mieć do czynienia z władającą nadprzyrodzonymi mocami młodzieżą. Tytuł nie pozostawia zresztą złudzeń. Z niecierpliwością wyczekujemy pojawienia się wspomnianych na wstępie elfów. Przed nami jednak wciąż długa droga.

Pierwsza połowa książki nie należy do zbyt zaskakujących. Autor stawia przed nami mnóstwo pytań i wątpliwości. Nakreśla i charakteryzuje postacie Heaven i Davida. Ujawnia również rodzące się między nastolatkami uczucie. Wszyscy fani wątków miłosnych powinni być więc usatysfakcjonowani. Perypetie bohaterów przeplatane są ciekawymi opisami urokliwego Londynu. Autor nie zapomniał również o ciekawostkach historycznych, które z pewnością zostaną docenione przez fanów brytyjskiej stolicy. Wciągające zwroty akcji pojawiają się niestety dopiero w drugiej połowie książki.

Marzi zdecydowanie wiedział jak uatrakcyjnić swój produkt. Jego powieść to swego rodzaju thriller. By zatrzymać czytelnika przy sobie, rozwiązanie zagadki przedstawia nam dopiero pod koniec. Wcześniej jednak, przez 300 stron, piętrzy stosy nurtujących nas pytań, nie dając żadnych odpowiedzi. To właśnie nie pozwala oderwać nam się od książki nawet na moment.

W "Heaven. Mieście elfów" nie brakuje również krwi i trupów. Otrzymujemy całą gamę emocji zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Możemy cieszyć się z bohaterami, by już za chwilę dzielić z nimi smutki i rozczarowania. Wraz z nimi poszukujemy odpowiedzi. Chcemy wiedzieć, co stało się z sercem Heaven i jaką dziewczyna skrywa tajemnicę? Kim są ścigający ją mężczyźni i czego naprawdę mogą chcieć od samotnej, mieszkającej na barce dziewczyny? Już wkrótce będzie dane nam poznać wszystkie niezbędne rozwiązania.

"Heaven. Miasto elfów" to powieść ze średniej półki. Nie zachwyca ani bogatym językiem, ani nadmiernie wyszukaną fabułą. Mimo wszystko jest jednak dobrą rozrywką na ponure jesienne wieczory. Możemy wraz z bohaterami przenieść się na dachy londyńskich budynków i szukać odpowiedzi na pytania dotyczące tajemniczego zniknięcia kawałka nieba, zakazanej miłości i działania bezwzględnych zbirów. Jeżeli chcecie dowiedzieć się, jaki związek mogą mieć elfy ze zniknięciem firmamentu, czym prędzej sięgajcie po "Heaven. Miasto elfów". Zaproponowane odpowiedzi naprawdę mogą Was zaskoczyć.

Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://kulturalnapaulina.blogspot.com/

Kiedy myśleliśmy, że na rynku nie pojawi się już żaden oryginalny reprezentant gatunku fantasy, na półki wkroczyła powieść "Heaven. Miasto elfów" autorstwa niemieckiego pisarza Christopha Marzi. Okazała się ona niespotykaną dotychczas historią o elfach dziejącą się w malowniczych zakątkach współczesnego Londynu. Brzmi ciekawie? Tak właśnie jest.

Autor już w prologu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powszechnie mówi się, że to skandynawscy pisarze sprawują się najlepiej w pisaniu mrocznych i trzymających w napięciu kryminałów. Polacy chwalą twórców z Północy i zapominają o dziełach, które powstają tuż pod ich nosem. Kto mówi, że polscy pisarze nie potrafią wykrzesać z siebie przyprawiającej o gęsią skórkę intrygi? Wojciech Wójcik w "Garści popiołu" dowodzi, że przy odrobinie chęci, wyobraźni i zaangażowania, można zaserwować czytelnikom naprawdę ciekawą lekturę.

Morderstwo w legionowskim liceum wstrząsa całym, dotychczas spokojnym, miasteczkiem. Ofiarą okazuje się nauczyciel geografii, Mateusz Kownacki. Wydaje się, że nikt nie miał motywu, by pozbawiać go życia. Czy jednak naprawdę był on tak niewinny? Choć dowody wskazują na samobójstwo, jego przyjaciel Tomasz nie wierzy w taką wersję zdarzeń. Historyk rozpoczyna własne, niebezpieczne śledztwo. Na początku mamy do czynienia ze sporą pulą podejrzanych. Każdy, kto znalazł się na miejscu zdarzenia, może być sprawcą, zwłaszcza że poprzedniego wieczoru w szkole odbyła się zakrapiana impreza. Okazuje się jednak, że z pozoru niewinny Mateusz skrywał swoje mroczne sekrety. Komu jednak nadepnął na odcisk na tyle dotkliwie, by zasłużyć na najwyższą karę? Tego mamy dowiedzieć się, czytając kolejne 570 stron powieści.

Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się intrygujące. Mroczna okładka z tajemniczym budynkiem oraz zachęcający do zagłębienia się w lekturze opis, z pewnością zainteresują nie tylko fanów kryminałów, lecz również zwykłych, nieobeznanych w tej tematyce czytelników. Wojciech Wójcik nie owija w bawełnę i już w prologu serwuje nam pogrzeb. Deszczowe opisy przybliżają mroczne legionowskie realia i przygnębiającą atmosferę panującą na miejscu zdarzeń. Od samego początku mamy do czynienia z wiszącym na sznurze trupem i otaczającą jego śmierć tajemnicą. Niecierpliwi czytelnicy prawdopodobnie ucieszą się z braku wstępnych ceregieli. Choć z początku nietrudno jest się pogubić wśród licznych opisów i całej gamy przewijających się nazwisk, to w powieści umieszczono sporo retrospekcji ułatwiających zrozumienie opisanych wątków.

Może wydawać się, że zwykły belfer nie będzie w stanie rozwikłać sprawy, która okazuje się zbyt skomplikowana dla policji. Na początku nie znamy jednak prawdziwej tożsamości głównego bohatera, będącego jednocześnie narratorem powieści. Otóż, cztery lata spędził on w służbach specjalnych. Świetnie wyszkolony Tomek ma szósty zmysł, a dzięki swojemu doświadczeniu, w niedługim czasie wyprzedza działania nieudolnych policjantów.

Wszyscy wielbiciele wątków miłosnych również nie powinni być zbytnio rozczarowani. W "Garści popiołu" nie brakuje bowiem pięknych i inteligentnych kobiet otaczających głównego bohatera. On sam właśnie w płci przeciwnej upatruje sobie wsparcia w rozwiązaniu zagadki. W końcu co dwie głowy, to nie jedna. Sprytnej kobiety przecież nic nie zastąpi.

Choć powieść Wojciecha Wójcika zaliczam do udanych, na końcu nie znajdujemy wszystkich odpowiedzi na zadane po drodze pytania. Być może autor pozostawił czytelnikom pole do interpretacji, a może całkiem nieświadomie ominął szczegóły, przechodząc do długo wyczekiwanego sedna. W zawrotnym tempie zmierzamy do pełnego wątpliwości końca. Niedosyt i rozczarowanie po lekturze okazują się więc w pełni uzasadnione.

Z reguły instynkt mnie nie zawodzi, tym razem jednak nie udało mi się bezbłędnie przewidzieć finału. Choć moje przypuszczenia krążyły wokół różnych możliwości i nazwisk, dokładnie takiego wyjaśnienia nie rozważyłam. I chociaż finał zalicza się do raczej zaskakujących, mimo wszystko poczułam się nieco oszukana. Autor podążył wcześniej w zupełnie innym kierunku, nie dając czytelnikom wyjaśnień wystarczająco jasnych, by naprowadzić ich na właściwy trop. Nic dziwnego, że trudno jest obstawić słuszny typ, skoro poprawna odpowiedź znajduje się poza zasięgiem. Na niekorzyść działa również fakt, iż opis książki okazuje się nieco zwodniczy. Cała akcja toczy się niekoniecznie tak, jak zapowiedziano to na odwrocie.

Choć w "Garści popiołu" nie brakuje opisów, nie są one nadto uciążliwe. Autor ogranicza się do niezbędnego minimum. Mimo wszystko, spora część powieści poświęcona jest wątkom pobocznym, które przybliżają niezbyt istotne ostatecznie poszlaki. Daje nam to jednak możliwość oddzielenia ziarna od plew i wyciągnięcia własnych wniosków. Gdy jednak na horyzoncie pojawia się główny bohater ze swoimi przemyśleniami, odbiera nam szansę na wykazanie się. Choćbyśmy starali się z całych sił, on zawsze jest krok przed czytelnikiem. Okazuje się niepokonanym herosem, więc zwyczajnie nie mamy z nim szans. Z jego zdolnościami i instynktem możemy jedynie posłusznie za nim podążać. Z reguły autorzy pozwalają czytelnikom wcielić się w rolę detektywa i poskładać wszystkie elementy w jedną, spójną całość. Odniosłam wrażenie, że Wojciech Wójcik jakby się niecierpliwił. Stawiał przed czytelnikiem zagadki, na które chwilę później odpowiadał. Mógł zwyczajnie prowadzić nas własnym torem i podsuwać podpowiedzi, lecz niestety pozbawił nas części frajdy i jak na tacy podał nam poprawne rozwiązania. Nie oznacza to jednak, że wszystko w książce jest oczywiste. Otrzymaną odpowiedź trzeba przecież gdzieś wpasować. Należy ją samodzielnie zinterpretować i umiejscowić w całej układance.

Chociaż lektura nie należała do krótkich i prostych, nie zaliczam jej do nieudanych. Nie jest to najlepszy kryminał, jaki czytałam, ale przyznaję, że czasu spędzonego z historykiem Tomkiem nie żałuję. Każdy, niezależnie od preferencji, powinien znaleźć w Garści popiołu coś dla siebie. Nie tak łatwo jest w końcu stworzyć intrygującą sprawę i pasujące do niej poszlaki. Wojciechowi Wójcikowi, pomimo paru niedociągnięć, udało się tego dokonać. Zdecydowanym plusem jest lekki język, ciekawe metafory i żarty sytuacyjne, które umilają lekturę. Pod względem technicznym autor wypadł niemal bezbłędnie. Jego styl idealnie pasuje do fabuły i klimatu powieści. Garść popiołu to kryminał dobry. Nie jest majstersztykiem, jednak z czystym sumieniem stwierdzam, iż powieść ta zalicza się do wartych polecenia.

Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://kulturalnapaulina.blogspot.com/

Powszechnie mówi się, że to skandynawscy pisarze sprawują się najlepiej w pisaniu mrocznych i trzymających w napięciu kryminałów. Polacy chwalą twórców z Północy i zapominają o dziełach, które powstają tuż pod ich nosem. Kto mówi, że polscy pisarze nie potrafią wykrzesać z siebie przyprawiającej o gęsią skórkę intrygi? Wojciech Wójcik w "Garści popiołu" dowodzi, że...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Krąg Sara Bergmark Elfgren, Mats Strandberg
Ocena 7,3
Krąg Sara Bergmark Elfgr...

Na półkach:

Swego czasu, będąc w wieku typowo młodzieńczym, książki należące do kategorii młodzieżowych wręcz pochłaniałam. Jako zaprawiony w boju mól książkowy jestem przygotowana na niemal każdą papierową ewentualność. Tym razem padło na "Krąg" autorstwa skandynawskiego duetu – Matsa Strandberga i Sary B. Elfegren. W tym przypadku powiedzenie "co dwie głowy to nie jedna", nie znajduje swojego odzwierciedlenia. Powiedziałabym raczej: "gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść".

Miało być ciekawie i mrocznie. Na początku zresztą tak było. Wciągnięto nas w opowieść o grupie nastolatków. Nietrudno domyślić się więc, że niedługo ich zupełnie zwyczajne życia zostaną odmienione. Kto chciałby bowiem brnąć przez niemal 600 – stronicową opowieść o zwyczajnych dzieciakach? Autorzy przygotowują więc dla nas nieoczekiwaną śmierć, nadprzyrodzone zdolności i całą masę pytań bez odpowiedzi. Z tym jednak, że oboje chyba starali się zbyt bardzo. Nie dość, że cała opowieść była oklepana i przewidywalna, to na dodatek nie mogłam znieść tego wszechobecnego nadęcia. No bo kto wpada na to, by jedną z głównych bohaterek ochrzcić imieniem Anna – Karin? Nie dość, że jest tam siedmiu Wybrańców i cała gama postaci drugoplanowych z mnóstwem istotnych imion, to na dodatek ambicje duetu zmusiły ich do jeszcze większego komplikowania sprawy.

Pomijając nieistotne drobiazgi, "Krąg" jest zwyczajnie nudny. Na okładce widnieje słowo "powalająca". Kto przekupił autora tej wypowiedzi? Nie było w tej książce niczego zaskakującego. Nie dziw więc, że męczyłam się z tą pozycją przez calutki miesiąc. Zwyczajnie nie interesowały mnie dalsze losy tych nudnych i wyzutych z uczuć postaci. Wszyscy wydają się papierowi i bez wyrazu. Nawet zgony wydają się w tej książce wymuszone! I pomyśleć, że autorzy pokusili się o stworzenie kolejnych części tej opowieści! Aż boję się pomyśleć, co zgotowali czytelnikom w kolejnych tomach!

Jeżeli chodzi o literaturę skandynawską, raczej obstawałabym przy kryminałach. Krąg nie spełni oczekiwań bardziej wymagających czytelników. To zwyczajna sieczka, która nada się jedynie do zabicia czasu. Po lekturze towarzyszyło mi uczucie ulgi. Nie chciałabym przechodzić przez to jeszcze raz. Oczywiście, czytałam już gorsze powieści. Po czymś tak powszechnie chwalonym miałam jednak prawo spodziewać się więcej. Nie towarzyszy mi nic innego jak tylko gorycz i wielkie rozczarowanie. Przykre jest również to, że współcześnie wystarczy napisać coś tak małego, by uzyskać wielki odzew. W natłoku zwyczajnych czytadeł łatwo zgubić coś, co ma nieco głębszy przekaz. Miejmy więc nadzieję, że czasy świetności powieści młodzieżowych wkrótce przeminą, a jeżeli nie, to chociaż pojawi się ktoś, kto rynek przeznaczony dla nastolatków zrewolucjonizuje. Kto wie? Może w końcu pojawi się ktoś, kto w książkach młodzieżowych przemyci uniwersalne wartości? Być może w przyszłości powieści z gatunku młodzieżowych, nie będą przywodzić na twarzach szanujących się czytelników jedynie ironicznego uśmieszku?

Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://kulturalnapaulina.blogspot.com/

Swego czasu, będąc w wieku typowo młodzieńczym, książki należące do kategorii młodzieżowych wręcz pochłaniałam. Jako zaprawiony w boju mól książkowy jestem przygotowana na niemal każdą papierową ewentualność. Tym razem padło na "Krąg" autorstwa skandynawskiego duetu – Matsa Strandberga i Sary B. Elfegren. W tym przypadku powiedzenie "co dwie głowy to nie jedna", nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Obecnie trudno jest znaleźć w literaturze młodzieżowej pozycje, które znacząco wyróżniałyby się w swojej kategorii. Dzieło Davida Levithana pod względem oryginalności zbytnio nie odbiega od reszty. Fabuła jest schematyczna i raczej przewidywalna. Nie identyczna, lecz dość podobna koncepcja została wcześniej przedstawiona przez Ann Brashares w „Nigdy i na zawsze”. Pomysł pisarki przypadł mi jednak do gustu bardziej.

A poznajemy jako doświadczoną osobę. Choć ma dopiero szesnaście lat, przeszedł w życiu więcej, niż komukolwiek z nas mogłoby się wydawać. Od urodzenia, co dobę, zmienia ciało, otoczenie i rodzinę, w której się znajduje. Na jeden dzień przejmuje tożsamość istniejącej osoby. Nikt nie ma pojęcia, że coś się zmieniło. Zazwyczaj nawet same ofiary kradzieży. A przyzwyczaił się do faktu, że nie ma przyjaciół i stabilnego życia. Jest inny. Nie przywiązuje się do nikogo. Po prostu wie, że po upływie doby już go w tym miejscu nie będzie. Wszystko zmienia się pewnego dnia. W dniu, w którym przejmuje ciało Justina, całe życie A obraca się o 180 stopni. To właśnie wtedy chłopak poznaje Rhiannon, o której nie może zapomnieć. Robi wszystko, by znów ją ujrzeć. Po raz pierwszy zaczyna pragnąć stabilnego i tradycyjnego życia, które nigdy nie było mu dane.

Levithan opowiada historię z punktu widzenia A. Czytelnik dokładnie zna więc uczucia i myśli głównego bohatera. Dzieli z nim wątpliwości, smutki i radości. Towarzyszy mu w każdej chwili. Budzi się z nim każdego poranka w innym ciele i tak jak on, przystosowuje się do zastanej rzeczywistości. A jest jak kameleon. Jego zadaniem jest przeżycie doby tak, by nikt niczego nie podejrzewał. Nie wie, dlaczego akurat jego spotkał taki los. Nie ma pojęcia, gdzie był jego początek, które ciało było jego pierwszym. Nie posiada tego, co ma każda inna osoba na Ziemi. Nie zna samego siebie. Nie ma tożsamości. Jest anonimowy. Dla wszechświata nawet nie istnieje.

Okazuje się, że w końcu każdy, nawet najbardziej zahartowany osobnik, dociera w swoim życiu do momentu, w którym potrzebuje bliskości drugiego człowieka i własnego miejsca, do którego może zawsze powrócić. A nie dane było zdobyć nawet tego. Coś, co dla każdego człowieka jest oczywiste, dla głównego bohatera jest czymś nieosiągalnym. Choć jego życie jest ciekawe, jest jednocześnie niekompletne i bezsensowne. A nie dąży do niczego. Jak żyć, nie wiedząc, dokąd się właściwie zmierza? Jak funkcjonować ze świadomością, że nasza egzystencja zmierza donikąd?

Choć powieść Levithana z pozoru wydaje się zwykłą opowiastką dla nastolatków, okazuje się bardziej wartościowa, niż mogłoby się wydawać. Czytelnik zaczyna dostrzegać rzeczy prozaiczne, które w jego codzienności są już niemal niedostrzegalne. Ponadto, „Każdego dnia” pokazuje prawdziwy sens i niepowtarzalność każdego życia. Nietrudno zauważyć, że codzienność każdego człowieka na świecie różni się od siebie. Wszyscy ludzie różnią się od siebie, wszyscy pragną czegoś innego. Mimo tego, coś nas wszystkich łączy. Chcemy być kochani. Pragniemy towarzystwa ludzi, na których nam zależy. Możemy tego nie przyznawać nawet przed samymi sobą, jednak taka jest prawda. Już tak jesteśmy skonstruowani.

Powieść Davida Levithana nie zachwyciła mnie. Mimo wszystko historia opowiedziana przez A okazała się dla mnie naprawdę ciekawa. Pozostaje tylko sprawdzić, jak prezentuje się ta opowieść z perspektywy Rhiannon. Tego dowiedzieć można się już w drugiej części.

Recenzję można znaleźć na moim blogu:
http://kulturalnapaulina.blogspot.com/

Obecnie trudno jest znaleźć w literaturze młodzieżowej pozycje, które znacząco wyróżniałyby się w swojej kategorii. Dzieło Davida Levithana pod względem oryginalności zbytnio nie odbiega od reszty. Fabuła jest schematyczna i raczej przewidywalna. Nie identyczna, lecz dość podobna koncepcja została wcześniej przedstawiona przez Ann Brashares w „Nigdy i na zawsze”. Pomysł...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"19 razy Katherine" to moje piąte już spotkanie z twórczością Johna Greena. Niestety, po raz kolejny, owo spotkanie okazało się dla mnie nadzwyczaj rozczarowujące. Pisarz ten zasłynął na całym świecie powieścią "Gwiazd naszych wina". Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ książka ta okazała się genialna - sama jestem jej wielką fanką. Niestety, za każdym razem, gdy sięgam po kolejną powieść Johna Greena, moja sympatia do jego twórczości słabnie. Na okładce jest on określany mianem "kultowego". W tej sytuacji mam prawo spodziewać się po jego książce czegoś naprawdę wielkiego. Może jestem nieco zbyt wymagająca, jednak jego powieści, spośród setek innych, nie wyróżnia nic.
Głównym bohaterem "19 razy Katherine" jest Colin – chłopak, spotykający się jedynie z dziewczynami o tytułowym imieniu. Sama koncepcja wydawać mogłaby się dość niedorzeczna. Jak bowiem imię może decydować o tym, czy kogoś pokochamy? Uznać można jednak, że ów kultowy pisarz amerykański zręcznie wybrnie z tej patowej sytuacji. Niestety im dalej, tym gorzej. Colin to aspołeczny geniusz, którego nerdowska nawijka niejednego czytelnika mogłaby wyprowadzić z równowagi. Z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej zastanawiało mnie, jak kilkanaście dziewczyn byłoby w stanie wytrzymać z takim sztywniakiem?! Cóż, to tylko fikcja.
Liczne, kompletnie niezrozumiałe wywody matematyczne i pseudofilozoficzne przemyślenia bohaterów jedynie pogarszają sytuację. Przyznam, że wszystkie strony z wykresami, z ulgą pomijałam.
Cała fabuła oparta jest na dosyć niedorzecznym i ryzykownym pomyśle, który w moim przypadku, kompletnie się nie przyjął. O ile wcześniejsze powieści Greena wzbudzały we mnie chociażby drobne emocje, o tyle "19 razy Katherine" jedynie mnie denerwowała. Nie zżyłam się z żadnym z bohaterów, a to, co dalej się z nimi wydarzy, było mi zupełnie obojętne.
John Green rozczarował mnie już wiele razy, lecz wciąż, z wielką nadzieją, kupuję jego kolejne powieści. Nadal wierzę, że uda mu się powtórzyć sukces "Gwiazd naszych wina" i że stworzy on parę równie zapadającą w pamięć jak Hazel i Gus. Niestety, nic tego nie zapowiada, a mnie pozostaje tylko cierpliwie czekać...

http://kulturalnapaulina.blogspot.com/2015/07/recenzja-ksiazki-19-razy-katherine.html

"19 razy Katherine" to moje piąte już spotkanie z twórczością Johna Greena. Niestety, po raz kolejny, owo spotkanie okazało się dla mnie nadzwyczaj rozczarowujące. Pisarz ten zasłynął na całym świecie powieścią "Gwiazd naszych wina". Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ książka ta okazała się genialna - sama jestem jej wielką fanką. Niestety, za każdym razem, gdy sięgam po...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Cecelia Ahern już w "PS Kocham Cię" udowodniła czytelnikom na całym świecie, że tworzenie słodko – gorzkich historii to jej specjalność. "Love, Rosie" to jej kolejna oryginalna powieść, która podobnie jak jej poprzedni bestseller, doczekała się ekranizacji w doborowej obsadzie.
Na początku byłam nieco zaskoczona. Okazało się bowiem, że cała książka składa się jedynie z wszelkiego rodzaju listów, maili i czatów. Sądziłam, że będzie mi to znacznie utrudniało odbiór całości, jednak, jak się wkrótce przekonałam, byłam w ogromnym błędzie. Chociaż kompozycja wydawać mogłaby się nieco ryzykowna, w "Love, Rosie" sprawdza się znakomicie. Dowiadujemy się wszystkiego bezpośrednio od samych bohaterów. Zaskakujące jest, jak dużo ważnych informacji przekazywanych jest drogą elektroniczną. Od całkowitych błahostek, po poważne życiowe problemy. Współcześni ludzie piszą absolutnie o wszystkim.
Moim głównym zastrzeżeniem jest obecność licznych błędów ortograficznych. Odczytanie wiadomości pisanych przez sześcioletnich Rosie i Alexa momentami było prawie niewykonalne. Niejeden szanujący się czytelnik na widok przewijającego się przez całość słowa „wjem” dostałby szewskiej pasji. Myślę, że ten szczegół autorka mogła bez wyrzutów sumienia pominąć. Sięgając po solidnie wydaną i atrakcyjną powieść, spodziewam się pełnej poprawności językowej. Tutaj Ahern zaliczyła u mnie na wstępie ogromnego minusa, którego jednak prawie puściłam w niepamięć, zatapiając się w dalsze losy głównych bohaterów.
Choć "PS Kocham Cię" podobało mi się bardziej, to jednak godziny spędzone na czytaniu "Love, Rose" także uznaję za bardzo udane. W trakcie lektury nie mogłam się jednak pozbyć uczucia, że podobną koncepcję zastosował już wcześniej David Nicholls. Jego "Jeden dzień" jest jedną z moich ulubionych książek, więc podświadomie wciąż porównywałam obie pozycje. Zestawiając jednak obie książki traktujące o wieloletniej przyjaźni damsko – męskiej, Nicholls bezsprzecznie wygrywa z Ahern.
Pomimo paru wad, "Love, Rosie" to naprawdę ciekawa i oryginalna pozycja. Nie jest jedną z bezwartościowych powieści, jakich pełno na półkach polskich księgarni. Pokazuje ona bowiem, że szczęście jest bliżej niż nam się wydaje. Wystarczy tylko po nie sięgnąć.

http://kulturalnapaulina.blogspot.com/2015/04/recenzja-ksiazki-love-rosie-cecelii.html

Cecelia Ahern już w "PS Kocham Cię" udowodniła czytelnikom na całym świecie, że tworzenie słodko – gorzkich historii to jej specjalność. "Love, Rosie" to jej kolejna oryginalna powieść, która podobnie jak jej poprzedni bestseller, doczekała się ekranizacji w doborowej obsadzie.
Na początku byłam nieco zaskoczona. Okazało się bowiem, że cała książka składa się jedynie z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Świat przedstawiony w powieści Kiery Cass dzieli się na osiem kast. America jest piątką. Jej rodzinie się nie przelewa, a i ona sama nie ma szans na lepszą przyszłość. Wszystko zmienia się jednak, gdy ogłoszone zostają Eliminacje. Wybranych zostanie 35 dziewcząt ze wszystkich warstw społecznych, a zwyciężczyni wyjdzie za przystojnego księcia Maxona i zostanie księżniczką. Wszystkie dziewczęta marzą o wygranej, jednak America ma już swojego księcia. Jak więc mogłaby walczyć o względy chłopca, którego nawet nie zna? Mimo swojej niechęci zgłasza się. Myśli o rodzinie, która dzięki niej może uzyskać tak potrzebne wsparcie. Ku swojemu niezadowoleniu, zostaje jedną z 35 zawodniczek.
Początek nie trzyma w napięciu, ani też nie zachwyca, ponieważ nie trudno się domyślić, że główna bohaterka, czy tego chce czy nie, i tak trafi do pałacu. Mimo schematycznej i dość naciąganej fabuły, Kiera Cass tworzy baśniowy świat, w którym chciałaby znaleźć się każda równieśnica głównej bohaterki. "Rywalki" to uosobienie marzeń każdej młodej czytelniczki. Chociaż podobne wrażenie wzbudza spora część powstających obecnie książek młodzieżowych, to jednak "Rywalki" mają iskrę, której brakuje innym powieściom.
Choć może już wyrosłam z tego typu książek, to jednak chętnie po nie sięgam. Lubię zatopić się w utopijnym świecie, w którym każda postać, nawet ta najbardziej zrezygnowana, ma nadzieję na lepszą przyszłość. Niezaprzeczalną zaletą tej powieści jest fakt, że czyta się ją niebywale łatwo i szybko. Sama pochłaniałam strony z prędkością światła i oczekiwałam dalszego rozwoju akcji, która z każdym rozdziałem, nabiera coraz większego tempa. Z chęcią sięgnę więc po książki opowiadające o dalszych losach Ameriki i jej rywalek, które dostępne są już na półkach polskich księgarni i bibliotek.
"Rywalki" nie oczarują wszystkich, lecz mogą okazać się przyjemną odskocznią od codzienności. Jeżeli więc dość już macie trudnych i grubych książek, dzieło Kiery Cass jest dla Was bardzo dobrym wyborem.

http://kulturalnapaulina.blogspot.com/2015/04/w-paacu-wszystko-jest-mozliwe.html

Świat przedstawiony w powieści Kiery Cass dzieli się na osiem kast. America jest piątką. Jej rodzinie się nie przelewa, a i ona sama nie ma szans na lepszą przyszłość. Wszystko zmienia się jednak, gdy ogłoszone zostają Eliminacje. Wybranych zostanie 35 dziewcząt ze wszystkich warstw społecznych, a zwyciężczyni wyjdzie za przystojnego księcia Maxona i zostanie księżniczką....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

"Cztery" przedstawia wydarzenia sprzed spotkania Tobiasa z Tris. Sama autorka przyznała w książce, że powieść ta była pierwszą częścią, którą zaczęła pisać. Niestety, brak weny i pomysłu na dalszy ciąg fabuły zmusił ja do odłożenia "Czterech" i zabrania się za "Niezgodną".

Trylogia "Niezgodnej" jest obecnie jedną z ciekawszych pozycji literatury młodzieżowej. Ekranizacja pierwszej części odniosła na tyle duży sukces, by obecnie trwały prace nad drugim filmem. Niestety, jak to z każdą trylogią bywa, każda kiedyś się kończy. Veronica Roth wpadła więc na pomysł dokończenia powieści, nad którą zaczęła pracować kilka lat wcześniej.

"Cztery", jak sam tytuł mógłby sugerować, jest czwartą częścią historii Tris i Tobiasa. Chociaż przedstawia wydarzenia trwające przed, a także na początku fabuły "Niezgodnej", dużo prościej zrozumieć ją będzie czytelnikom zapoznanym z trylogią. Ta 300-stronicowa książka przybliża nam tajemniczą postać Tobiasa i szczegółowo tłumaczy nam, co nakłoniło go do przystąpienia do Nieustraszonych. Narratorem jest sam Tobias, który dzieli się z nami swoimi uczuciami i targającymi nim emocjami.

Powieść nie robi już jednak takiego wrażenia jak trzy poprzednie. Choć na okładce wyraźnie widnieje informacja, że fabuła książki dzieje się w czasach, gdy Tobias i Tris nie wiedzieli o swoim istnieniu, to jednak już w jej połowie para się poznaje. Oczekujemy więc opowieści o przeszłości Tobiasa, a niestety otrzymujemy coś, co można by nazwać częściowym streszczeniem "Niezgodnej". Czytając tę powieść, zwyczajnie miałam wrażenie, że Roth zabrakło na nią pomysłu. Jakby w połowie się znudziła i po prostu powieliła to, co już wiemy.

Moim zdaniem lepiej byłoby, gdyby Roth zostawiła tę trylogię w spokoju i nie próbowała już na niej zarabiać. "Wierna" sprawnie zamyka opowieść i nie ma potrzeby wracania do wcześniejszych wydarzeń. Pomimo małych gabarytów, książka ta jest dosyć droga. Nie warto wydawać na nią tylu pieniędzy zważywszy, że niczym ona nie zaskakuje.

"Cztery" czyta się dość przyjemnie, jednakże po lekturze poczułam się oszukana, rozczarowana i... znudzona. Ile razy można bowiem czytać o tym samym? Mam nadzieję, że Roth odpuści sobie już "Niezgodną" i stworzy nową, równie popularną powieść, która skradnie serca milionów czytelników na całym świecie.

http://kulturalnapaulina.blogspot.com/2015/02/niezgodny.html

"Cztery" przedstawia wydarzenia sprzed spotkania Tobiasa z Tris. Sama autorka przyznała w książce, że powieść ta była pierwszą częścią, którą zaczęła pisać. Niestety, brak weny i pomysłu na dalszy ciąg fabuły zmusił ja do odłożenia "Czterech" i zabrania się za "Niezgodną".

Trylogia "Niezgodnej" jest obecnie jedną z ciekawszych pozycji literatury młodzieżowej. Ekranizacja...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki W śnieżną noc John Green, Maureen Johnson, Lauren Myracle
Ocena 7,1
W śnieżną noc John Green, Maureen...

Na półkach: ,

Skłamałabym, gdybym nie przyznała, że do zakupu tej pozycji zachęciło mnie nazwisko Johna Greena widniejące na okładce. Dwie pozostałe autorki opowiadań w książce, pt. „W śnieżną noc” polskim czytelnikom nie są zbyt znane, dlatego też prawdopodobnie nie odnosiłabym się do tej pozycji z takim entuzjazmem. John Green jednak szanowanym autorem literatury młodzieżowej jest, i jako fanka jego twórczości, po prostu nie mogłam przejść obojętnie obok książki wydanej specjalnie z myślą o świętach.

Kiedy nasze polskie Boże Narodzenie znów okazuje się szare i deszczowe, przyjemnie jest sięgnąć po książkę, która wprowadza czytelnika w świat pokryty białym puchem. Sami niedługo zapomnimy chyba jakie uczucie towarzyszy stąpaniu po świeżutkim śniegu i obserwowaniu ściany białych drobinek sypiących za oknem.
Bohaterowie opowiadań to nastolatki, którym panująca na zewnątrz śnieżyca pokrzyżowała wszystkie dotychczasowe plany. Każdy z nich zmaga się z własnymi świątecznymi rozterkami, które ostatecznie okazują się jedynie błahostkami.
Wprowadzeniem do wydarzeń jest opowiadanie „Podróż wigilijna” autorstwa Maureen Johnson, którego bohaterka o imieniu Jubilatka, zmuszona jest przebyć setki kilometrów w podróży do dziadków. Dziwić może nie tylko imię bohaterki, które jest, nie ukrywajmy, nadzwyczaj oryginalne, ale także powód, dla którego ta zmuszona jest opuścić dom.
Drugie opowiadanie napisane przez jedynego pana w trio okazuje się miłą opowieścią o świątecznej przygodzie trójki przyjaciół, którego finał niejednego może zaskoczyć.
Lauren Myracle, której nazwisko łudząco kojarzy się z cudem, wyczarowuje nam historię nieszczęśliwej Addie, którą poznajemy w momencie rozpaczy po rozstaniu z chłopakiem (z własnej zresztą winy). Sama opowieść trzyma w napięciu najbardziej, bowiem działania bohaterki okazują się pasmem niepowodzeń i wpadek, których ona sama jest przyczyną.
Centrum wydarzeń skupia się wokół Waffle House i Sturbucks’a, do których bohaterowie opowiadań próbują za wszelką cenę się dostać. Czytelnik rzadko bywający w podobnych kawiarniach mógłby zacząć żałować unikania takich miejsc. W książce dzieją się tam bowiem same świąteczne cuda. Oczywiście postaciom towarzyszą pewne problemy, które, jak to w tego typu opowiadaniach, wkrótce zostają przez nich rozwiązane.
Wszystkie trzy części są ze sobą połączone i bohaterowie każdej z nich przewijają się także w pozostałych. Choć niektóre wątki są lekko pogmatwane, a zapamiętanie wszystkich imion i pseudonimów może okazać się prawie niemożliwe, na końcu wszystko zostaje klarownie wyjaśnione. Same połączenia i nawiązania do pozostałych opowiadań przeprowadzone są dość zgrabne i bez komplikacji, co działa na duży plus całej książki.
Chociaż po naprawdę ciekawym dorobku Johna Greena spodziewałam się czegoś więcej, nie ma książki, która lepiej nadawałaby się na zimowy wieczór z kocem i kubkiem parującej herbaty. Czytelnik może jedynie mieć żal, że w życiu nie wszystko kończy się tak szczęśliwie, jak w książce.

http://kulturalnapaulina.blogspot.com/2014/12/nadzwyczajne-swieta.html

Skłamałabym, gdybym nie przyznała, że do zakupu tej pozycji zachęciło mnie nazwisko Johna Greena widniejące na okładce. Dwie pozostałe autorki opowiadań w książce, pt. „W śnieżną noc” polskim czytelnikom nie są zbyt znane, dlatego też prawdopodobnie nie odnosiłabym się do tej pozycji z takim entuzjazmem. John Green jednak szanowanym autorem literatury młodzieżowej jest, i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka ta jest niegrzeczna, nieprzyzwoita, wręcz wulgarna. Oddaje ona jednak w pełni beztroski charakter życia tytułowego Wilka, czyli Jordana Belforta, autora owej powieści.
Nie da się tej książki opisać jednym słowem. W czytelniku może wzbudzać zupełnie skrajne emocje. Możemy utożsamiać się z wybrykami nieokiełznanego maklera, by za chwilę potępiać jego naganne zachowanie. Prowadził życie najbardziej zepsute z możliwych. Nie zważał na jakiekolwiek zasady i wartości, których warto byłoby przestrzegać. Pozwalał sobie na to, co umożliwiał mu jego budżet. Pozwalał sobie więc na... wszystko. Jako milioner miał nieograniczone możliwości, co bez skruchy przedstawia nam w książce.

Książkę tę traktować trzeba z przymrużeniem oka, ponieważ sposób postępowania prezentowany w „Wilku z Wall Street” w żadnym razie nie jest godzien naśladowania. Może nam się wydawać, że uczciwość nie popłaca. W końcu wszystkie miliony zarobione przez Wilka były wynikiem oszustw i przekrętów, których źródła FBI przez bardzo długi czas nie było w stanie zlokalizować. Można odnieść wrażenie, iż powieść ta jest wręcz zachętą do nieuczciwości.

Jako czytelniczka zdystansowana, muszę powiedzieć, że czasu spędzonego z Wilkiem nie zaliczam w żadnym razie do straconego. Wręcz przeciwnie, serdecznie polecam tę powieść, ponieważ bardzo dobrze się przy niej bawiłam. Jest przepełniona humorem, a sam Belfort w sposób wyrafinowany naśmiewa się z samego siebie. Choć niejednego czytelnika książka ta może zniesmaczyć myślę, że warto zapoznać się z tą pozycją. Jordan Belfort przeszedł w końcu do historii, a swego czasu mówiła o nim cała Ameryka.

Dla uzupełnienia warto zapoznać się z rewelacyjnym, lecz wyjątkowo niedocenionym filmem z oszałamiającym Leonardo DiCaprio w roli głównej.
Sama z pewnością w niedługim czasie zapoznam się z drugim tomem powieści, „Polowaniem na Wilka z Wall Street”.

Książka ta jest niegrzeczna, nieprzyzwoita, wręcz wulgarna. Oddaje ona jednak w pełni beztroski charakter życia tytułowego Wilka, czyli Jordana Belforta, autora owej powieści.
Nie da się tej książki opisać jednym słowem. W czytelniku może wzbudzać zupełnie skrajne emocje. Możemy utożsamiać się z wybrykami nieokiełznanego maklera, by za chwilę potępiać jego naganne...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Największym plusem jest przykuwająca uwagę okładka. Mnie naprawdę wyjątkowo się spodobała. Niestety, wszystko wydaje się być w porządku do momentu, gdy otwieramy książkę. Historia banalna - para 16-latków z nadprzyrodzonymi zdolnościami, w których rękach leżą losy tytułowych "Wszechświatów".
Ona - najpiękniejsza dziewczyna, jaką on kiedykolwiek widział. Oczywiście jej ciało jest "atletyczne", bo jakie miałoby być skoro jest świetną pływaczką?
On - kapitan szkolnej drużyny koszykarskiej (jemu przez te omdlenia w sporcie idzie gorzej, ale to nie ma znaczenia).
Kochają się, chociaż na oczy się nie widzieli. Ich miłość jest tak ogromna, że nikt z Was z pewnością nie ma pojęcia, co czują ci jakże doświadczeni w sprawach sercowych 16-latkowie!
Oczywiście On jest Włochem, a Ona Australijką, a że On z angielskim ma spore problemy, na pomoc przybywa nieomylna Jenny! Co w tym dziwnego, że jej matka urodziła się we Włoszech i nauczyła córkę swojego ojczystego języka? Czysty zbieg okoliczności!

Całość nie trzyma się kupy, ciężko momentami połapać się w zdarzeniach, ale najgorszy jest ten wszechobecny patos! Przecież jeżeli te dzieciaki czegoś nie zrobią, wszyscy zginiemy! Dlaczego co drugi współczesny pisarz tworzy nastoletnich superbohaterów? Ich wiek odbiera powieści wiarygodności, momentami chciało mi się śmiać. Nieraz nieskładne tłumaczenie i urwane zdania sprawiały, że książkę tę czytało mi się naprawdę ciężko.
Jeżeli macie ochotę na coś surrealistycznego, to osobiście "Wszechświatów" bym nie poleciła. Nie dajcie się zwieść niebanalnej okładce. Jeżeli jednak zdecydujecie się na zmarnowanie czasu z Leonardo Patrignanim, lepiej zaopatrzcie się w pożyczony egzemplarz, ponieważ powieść ta kompletnie nie jest warta swojej ceny.

Największym plusem jest przykuwająca uwagę okładka. Mnie naprawdę wyjątkowo się spodobała. Niestety, wszystko wydaje się być w porządku do momentu, gdy otwieramy książkę. Historia banalna - para 16-latków z nadprzyrodzonymi zdolnościami, w których rękach leżą losy tytułowych "Wszechświatów".
Ona - najpiękniejsza dziewczyna, jaką on kiedykolwiek widział. Oczywiście jej ciało...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jay Gatsby – tajemniczy milioner, którego przyjęcia ściągały do jego posiadłości tłumy. Choć każdy znał jego nazwisko, nikt nie był w stanie nic o nim powiedzieć. Krążyły o nim niewiarygodne historie, jednak nikt nie znał żadnego niepodważalnego faktu. Tak właśnie zrodziła się krążąca o nim legenda.
Dla każdego wydawał się kimś nieosiągalnym, wspaniałym i wielkim. Nikomu nie przeszło przez myśl, czym uzasadnione jest jego zachowanie. Był zwykłym wrażliwym człowiekiem, który tęsknił za miłością swojego życia.
Daisy, bo tak właśnie nazywała się owa wielka miłość, nie miała pojęcia, że po drugiej stronie przystani mieszka właśnie on. Nie przez przypadek wybrał to miejsce. Bardzo dobrze wiedział, czyj dom znajduje się po drugiej stronie. Wyprawiał przyjęcia z nadzieją, że w końcu ujrzy ją przekraczającą próg domu wraz z tłumem innych gości. Niestety, jego nadzieje po upływu długiego czasu wciąż się nie spełniały.
Poznając Nicka Carrawaya, dalekiego krewnego Daisy, udaje mu się nawiązać z nią kontakt.
Znajomość ta doprowadzi do tragicznych w skutkach wydarzeń, których nie spodziewałby się nawet najbardziej doświadczony czytelnik.


Choć był zwykłym, na swój sposób słabym człowiekiem, dla mnie jest Wielki. Dla miłości był w stanie poświęcić wiele, jeżeli nawet nie wszystko. Chyba każda kobieta chciałaby, by jej ukochany darzył ją tak nieskończoną i bezwarunkową miłością jaką Gatsby darzył Daisy. Pozostaje tylko nadzieja, że tak wyjątkowy mężczyzna nie zmarnowałby swojego uczucia na tak pustą i bezwzględną istotę jak Daisy.

Powieść bez dwóch zdań skradła kawałek mojego serca i historia ta pozostanie ze mną na długo. Zarówno usatysfakcjonowanym jak i odczuwającym niedosyt czytelnikom polecam genialną ekranizację, od której wprost nie mogłam się oderwać.

Jay Gatsby – tajemniczy milioner, którego przyjęcia ściągały do jego posiadłości tłumy. Choć każdy znał jego nazwisko, nikt nie był w stanie nic o nim powiedzieć. Krążyły o nim niewiarygodne historie, jednak nikt nie znał żadnego niepodważalnego faktu. Tak właśnie zrodziła się krążąca o nim legenda.
Dla każdego wydawał się kimś nieosiągalnym, wspaniałym i wielkim. Nikomu...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Allie to szesnastoletnia przestępczyni, która doprowadza swoich rodziców na skraj wytrzymałości. Zdesperowane małżeństwo postanawia wysłać swoją córkę do Cimmerii, szkoły z internatem, o której rzekomo nikt wcześniej nie słyszał. Akademia to jedyna szansa, by nawrócić nastolatkę na dobrą drogę i odizolować ją od równie kłopotliwych kolegów.

Choć z początku szkoła wydaje się jedną wielką porażką, z czasem zdobywa sympatię „nowej”, która staje się tematem rozmów wszystkich uczniów. Oczywiście w każdej współczesnej książce młodzieżowej główna bohaterka musi wybrać pomiędzy dwoma skrajnie odmiennymi chłopcami, którzy równie zawzięcie walczą o jej względy. Poznaje więc Francuza Sylvaina – obiekt westchnień wszystkich dziewcząt i tajemniczego Cartera – uważanego za nadętego samotnika, który nie martwi się o uczucia innych. Wspólnie przeżywać będą miłosne rozterki i odkrywać prawdę o szkole, która stała się ich więzieniem.

Z początku w książce nie dzieje się nic nadzwyczajnego, jednak z czasem bohaterowie odkrywają mroczne tajemnice Cimmerii. Autorka trzyma nas w niepewności tylko po to, by pod koniec uchylić rąbka tajemnicy i zachęcić do sięgnięcia po drugi dom. Muszę powiedzieć, że mnie zakończenie „Wybranych” nie zachęciło w żaden sposób do kontynuowania przygód Allie. Będą z pewnością tacy, których zadowoli, jednak literatura młodzieżowa stała się tak schematyczna, że potrzebuję czegoś więcej, by poczuć satysfakcję po zakończeniu powieści.

Polecam czytelnikom, którzy nie są znawcami literatury młodzieżowej. W innym razie książka może okazać się męcząca i do bólu przewidywalna.
Chociaż zachwycona nie jestem, z pewnością kiedyś sięgnę po drugi tom.

Allie to szesnastoletnia przestępczyni, która doprowadza swoich rodziców na skraj wytrzymałości. Zdesperowane małżeństwo postanawia wysłać swoją córkę do Cimmerii, szkoły z internatem, o której rzekomo nikt wcześniej nie słyszał. Akademia to jedyna szansa, by nawrócić nastolatkę na dobrą drogę i odizolować ją od równie kłopotliwych kolegów.

Choć z początku szkoła wydaje...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wydawałoby się, że „Gwiazd naszych wina” to książka, jakich dziesiątki na półkach polskich księgarni. Tematyka nie należy do oryginalnych. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że jest „oklepana”. Nie dajcie się zwieść pozorom! John Green tak trudną tematykę jak choroba i śmierć przedstawia czytelnikom w sposób lekki i nieraz nawet zabawny.
Główna bohaterka, a jednocześnie narratorka to chora na raka Hazel, która nie rusza się nigdzie bez swojej butli z tlenem. Dni upływają jej na ciągłym czytaniu jednej książki i wysłuchiwaniu swoich wiecznie zmartwionych rodziców. Kiedy pewnego dnia wyrusza na spotkanie grupy wsparcia, nic nie zapowiada, że pojawi się tam on.
Tak zaczyna się historia Hazel i Augustusa, dwójki nastolatków pokrzywdzonych przez los, którzy pomimo tragicznych doświadczeń, potrafią cieszyć się życiem.
„Gwiazd naszych wina” wzbudziła we mnie skrajne emocje. Śmiałam się z bohaterami, by już za chwilę ubolewać nad ich nieszczęściem. Nie jest to zwykła książka. Zapewniam Was, że nie zapomnicie o niej szybko. Ta historia zajmie kawałeczek Waszego serca i pokaże Wam, jak duże macie szczęście. Dopiero czytając tę powieść, dostrzegłam jak drobne błahostki niszczą moje życie...

bo nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być gorzej.

Wydawałoby się, że „Gwiazd naszych wina” to książka, jakich dziesiątki na półkach polskich księgarni. Tematyka nie należy do oryginalnych. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że jest „oklepana”. Nie dajcie się zwieść pozorom! John Green tak trudną tematykę jak choroba i śmierć przedstawia czytelnikom w sposób lekki i nieraz nawet zabawny.
Główna bohaterka, a...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nina Reichter w swojej powieści przedstawia nam historię jak z bajki. Historię, którą chciałaby przeżyć każda nastolatka. Część czytelniczek, z pewnością utożsamiła się z postacią Ally, nastoletniej dziewczyny, której zwyczajnie się poszczęściło. Poznając Bradina na opustoszałym lotnisku, nie miała pojęcia, kim jest. Cała Europa za nim szalała, jednak ona, Ally Hanningan, widziała go po raz pierwszy. To właśnie tak urzekło Bradina. W końcu mógł poznać kogoś, kto traktował go jak zwykłego chłopaka. Pragnął nim być, jednak sława zupełnie odmieniła jego życie.
Bohaterowie z czasem zakochują się w sobie. Na jaw wychodzą mroczne tajemnice, które odmienią wszystko, co do tej pory wiedzieli. Mimo wszystko chcą być razem i nie poddadzą się tak łatwo.

Choć Reichter zastosowała w swojej powieści wiele schematów, książka ta naprawdę mnie urzekła. Nie mogłam się wręcz od niej oderwać. Nie wiem, czy to wynika z tego, że opowieść ta jest po części o każdej z nas, czy też dlatego, że uczucie, które ich połączyło, było tak wyjątkowe. Myślę, że każdy z nas, niezależnie od wieku, chciałby przeżyć taką miłość, jaką przeżyli Ally Hanningan i Bradin Rothfeld.

Nina Reichter w swojej powieści przedstawia nam historię jak z bajki. Historię, którą chciałaby przeżyć każda nastolatka. Część czytelniczek, z pewnością utożsamiła się z postacią Ally, nastoletniej dziewczyny, której zwyczajnie się poszczęściło. Poznając Bradina na opustoszałym lotnisku, nie miała pojęcia, kim jest. Cała Europa za nim szalała, jednak ona, Ally Hanningan,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to