Tak się rodzą bohaterki Claire Vigarello 6,1
ocenił(a) na 811 tyg. temu Chyba każdy z nas ma jakieś kompleksy? Mniejsze lub większe, takie, które próbujemy zlekceważyć, ale i takie, które determinują nasze podejście do świata. A przede wszystkim do nas samych. Nie lubimy siebie, wciąż dopatrujemy się kolejnych wad, niedociągnięć, zupełnie jakbyśmy byli czyimś dziełem, nie do końca udanym… Pozwalamy kompleksom dojść do głosu, to one umniejszają nas we własnych oczach, a co za tym idzie w oczach innych. Bo czy nie widząc w sobie pozytywów, możemy sprawić, by dostrzegł je ktokolwiek inny…?
„Tak się rodzą bohaterki” to powieść, która jest niczym cebula. Pozornie przewrotna, momentami absurdalna słodko-gorzka opowieść o komediowym wydźwięku. Nieco fajtłapowata bohaterka z jeszcze bardziej fajtłapowatym mężem i jej życie – zupełnie zwyczajne. Jej nadwaga, brak pewności siebie, chęć pozostania niewidzialną. Cóż – wielu zapewne dojdzie do wniosku, że bardzo dobrze ją rozumie, wszak kompleksy nikomu nie są obce. A mimo to, wraz z odsłanianiem kolejnej „warstwy” zaczynamy dostrzegać w tej historii coś więcej. Tak jak Sylvie, która przechodzi swego rodzaju, nieco wymuszoną metamorfozę wewnętrzną, mozolnie idącą naprzód, ale jednak, kiedy to na świecie pojawia się wykreowana przez nią postać literacka, a ona sama zostaje poczytną pisarką. Wydawać by się mogło, że powinna się cieszyć, ale kobieta nie do końca radzi sobie z życiem w blasku sławy. Czy zdoła oswoić nową Sylvie?
Ta powieść wywołuje skrajne emocje. Raz, główna bohaterka nas maksymalnie irytuje, bo nie jesteśmy w stanie zrozumieć, jak można tak „przemykać” przez życie. Zaraz potem jednak przychodzi refleksja, że w jej, wprawdzie czasem absurdalnych doświadczeniach, niektórzy mogą dostrzec pierwiastek siebie… Niezadowolenie z pracy, poczucie zmarnowanej codzienności, związek, który najlepsze lata ma już za sobą, znudzenie życiem. Bo choć Sylvie wydaje się, że jej pozycja jest po prostu bezpieczna, to wewnętrzne JA czuje zupełnie co innego, czego wyrazem jest bohaterka jej książki — Charlotte.
Powieść Claire Vigarello to również historia o szufladkowaniu. Żyjemy w takich czasach, że tak łatwo nam ocenić kogoś na podstawie wyglądu czy umiejętności, a raczej ich braku. Grubas, na pewno jest powolny, nieudolny, niezbyt urodziwy – od razu wydaje nam się, że znamy takiego człowieka, że będzie on zachowywał się według utartych, często stereotypowych, zasad. To oczywiście jest niezwykle krzywdzące, bo tak naprawdę nie wygląd, wiek, umiejętności, ale nasze wnętrze decyduje, kim tak naprawdę jesteśmy.
Podsumowując:
Myślę, że każdy z nas dochodzi w swoim życiu do takiego momentu, kiedy nie widzi szansy na pozytywną jego odmianę. Są zapewne tacy, którym taki stan rzeczy odpowiada, ale bywają i ci, którzy podświadomie czują, że nie chcą tak dalej egzystować. To zapewne doskonała chwila, by i w ich codzienności pojawiła się taka Charlotte, która sprawi, że obudzą się z marazmu i wezmą przysłowiowego byka za rogi. To powieść, którą powinna przeczytać każda z nas – kobiet, nawet jeśli na początku będzie się czuła, jakby znalazła się w samym centrum domu wariatów. Może to przez francuski humor, a może przez nieco przerysowaną fabułę, która skrywa wiele warstw odkrywanych podczas lektury. To opowieść o marzeniach, rozczarowaniu, zagubieniu, kompleksach, które nas ograniczają, ale także o cenie sławy, która dla niektórych bywa zbyt wysoka. Przewrotna, momentami karykaturalna i przejaskrawiona – ale wiecie co? – to właśnie mnie w niej tak zafascynowało. A także fakt, że dzięki lekturze dostrzegłam, jak daleko zaszłam. Że mogę być duma, iż nie pozwoliłam kompleksom decydować o moim życiu. Polecam!