rozwiń zwiń

Związek to zawsze ryzyko – wywiad z Barbarą Sęk

Inegrette Inegrette
03.07.2018

O bardzo dobrym małżeństwie, patchworkowych rodzinach i sposobie na udany związek rozmawiamy z Barbarą Sęk – autorką wydanej niedawno powieści Kruchy fundament w cyklu „Nowakowie”.

Związek to zawsze ryzyko – wywiad z Barbarą Sęk

Małżeństwo Małgorzaty i Krzysztofa Nowaków mogłoby uchodzić za idealne. On – wzięty adwokat prowadzący rodzinną kancelarię, czuły i opiekuńczy, spełniający się jako ojciec. Ona – piękna, błyskotliwa, oddana całkowicie roli żony, matki i gospodyni. Do tego duży dom na obrzeżach Krakowa i czwórka udanych dzieci. Mimo że decyzja o założeniu rodziny nie była wynikiem wielkiego uczucia, ale wspólnej nocy dwojga nieznajomych po obficie zakrapianej imprezie, zdawać by się mogło, że ich spokojne, dostatnie życie jest nagrodą za odpowiedzialność. Porządek w całej tej układance burzy pojawienie się w kancelarii Moniki. Wzajemna fascynacja Nowaka i jego pracowniczki zamienia się w gorące uczucie. Tym razem decyzja o tym, czy ważniejsza jest miłość, czy rodzina, przerasta Krzysztofa. Odtąd ma dwa domy i dwie kobiety, a żadnej nie potrafi zostawić.

Powieść Barbary Sęk jest wnikliwym studium rozpadu rodziny, opisującym różne osobowości, motywacje i działania. Pierwszy tom trylogii „Nowakowie” to rozszerzone i zmienione wydanie debiutanckiej książki Barbary Sęk Dlaczego ona?

Dlaczego zdecydowała się Pani poszerzyć wcześniejsze wydanie książki „Dlaczego ona?”

Otrzymałam sporo sygnałów od czytelników, którzy zgłaszali, że chcieliby poznać dalsze losy Nowaków.

Powieść „Dlaczego ona?” była już wówczas trudno dostępna na rynku, dlatego aby przedstawić kontynuację, musiałam wznowić wydanie.

Zrobiłam to, rozwijając ten wątek, który okazał się dla odbiorców bardzo ważny – perspektywę dzieci. Odkryłam materiały o syndromie DDRR – dorosłego dziecka rozwiedzionych rodziców. Uświadomiłam sobie, że to wątek, który rozpoczęłam, i ma on ogromny potencjał. Co ciekawe, dowiedziałam się, że syndrom DDRR może występować nie tylko u osób, których rodzice się rozwiedli, lecz nawet u tych, u których w związku rodziców coś nie funkcjonowało.

To posłużyło za punkt wyjścia do kontynuacji tej historii z rozszerzeniem jej początkowego wydania o coraz bardziej palący społecznie temat, jakim są konsekwencje rozpadu związku dla wszystkich członków rodziny.

W książce przeciwstawia Pani dwa bardzo różne typy kobiety. Mamy Małgorzatę, która jest domatorką, i Monikę, która postawiła na karierę. Czy uważa Pani, że w prawdziwym życiu to są dwa najczęściej występujące typy kobiet, a może to tylko stereotyp?

Małgorzata i Monika to rzeczywiście kobiety skrajnie różne, ale nie uznałabym ich za reprezentatywne typy, choćby dlatego, że trudno wobec którejkolwiek z nich użyć pejoratywnych określeń, takich jak: „kura domowa” czy „harpia”, „typowa mamuśka” lub „typowa kochanica”.

Z tego, co wiem, niewielu czytelników jest się w stanie jednoznacznie opowiedzieć za którąś z tych kobiet. Nie sądzę również, aby czytelniczki były skłonne utożsamiać się z którąś z nich. Myślę, że większość znajduje jakąś cząstkę siebie zarówno w Małgorzacie, jak i w Monice, co chyba najlepiej świadczy o tym, że ludzie, niezależnie od płci, to nie typy, lecz zestawienia cech genetycznych, doświadczeń życiowych i priorytetów.

W tej części serii skupiamy się na dzieciach, które wiedząc o zdradzie ojca, zastanawiają się, czy powiedzenie matce prawdy jest ich obowiązkiem. W jaki sposób to je psychicznie obciąża? I jak to wpłynie na bohaterów w kolejnym tomie?

Mamy trójkę dzieci, które muszą się zmierzyć z sytuacją i podejmują decyzje, często sprzeczne, co staje się źródłem konfliktów także pomiędzy nimi. Mamy studenta, mamy maturzystkę, wreszcie gimnazjalistę.

Każdy gra o inną stawkę w zależności od płci, wieku i etapu życiowego, na którym się znajduje. Tak więc obciążenie jest ogromne, bo każde z nich czuje ciężar odpowiedzialności za ujawnienie romansu. Odpowiedzialności, którą sprowadzi na rodziców, na siebie, ale też na trzyletniego brata.

Jeśli chodzi o kolejne tomy, powiem tylko tyle, że w drugim tomie młodzi Nowakowie będą musieli przemysleć swoje priorytety. Sytuacja z września 2005 roku zmieni ich systemy wartości, zatrząśnie relacjami z ludźmi już w kolejnym roku, co nie pozostanie bez wpływu na ich dorosłe życie, które przedstawię w kontynuacji.

W tej części skupiamy się głównie na odczuciach Kasi i Tomka, którzy jako pierwsi poznali sekret ojca. Czy w następnych częściach poznamy lepiej perspektywę młodszych dzieci Nowaków?

W trzecim tomie spotkamy się z Nowakami pięć lat po wydarzeniach z 2005 roku. Istnieje prawdopodobieństwo, że powstanie również czwarta część – dziesięć lat po wydarzeniach z pierwszego tomu. W obu tych częściach w pierwszym planie zobaczymy głównie Kasię, Tomka i Łukasza jako dorosłych, którzy wyfrunęli z gniazda, ale drugi plan będzie należał do Kuby, Karoliny i ich rodziców. Odsłonią przed nami meandry życia w prawdziwie patchworkowej rodzinie: swoje relacje z macochami, przyrodnim rodzeństwem. Nie zabraknie wśród nich walki, rywalizacji o względy dorosłych, którzy z kolei będą się ścierać w kwestiach organizacyjnych i majątkowych. Pojawią się także nowi bohaterowie.

W książce dostajemy obraz idealnej rodziny, która z każdą stroną coraz bardziej się psuje. Wierzy Pani jeszcze w małżeństwa idealne?

Mam nadzieję, że małżeństwa idealne nigdy nie powstaną. Zabiłaby je nuda i rutyna.

Co dla Pani znaczy małżeństwo idealne?

Mogę powiedzieć, co dla mnie oznacza małżeństwo bardzo dobre. Dobre małżeństwa to takie, które w trakcie wspólnego życia się rozwijają, to znaczy konfrontują swoje indywidualne potrzeby z interesami ogółu i potrafią za zgodą obu stron wyznaczać priorytety. Najwspanialsze związki to takie, które nas ćwiczą, a w konsekwencji czynią lepszymi ludźmi dla siebie i dla innych. To właśnie rodzi wdzięczność i szacunek wobec drugiego człowieka – wiedza i doświadczenie życiowe, jakie od niego otrzymaliśmy. Myślę więc, że bardzo dobre małżeństwa to te, które muszą znieść wiele ciężkich prób, starć i otrzymać nauczki, które ukształtują ich charaktery, obudzą empatię i świadomość o potrzebach i pragnieniach.

Czy opisując uczucia dzieci związane z rozwodem rodziców, omawiała Pani takie kwestie np. z psychologiem dziecięcym, który zajmuje się tego rodzaju sprawami?

Przyznam, że nie kontaktowałam się z psychologiem, ale zgłębiłam sporo materiałów naukowych na temat rozpadu rodziny, syndromu dziecka prawnie i/lub emocjonalnie rozwiedzionych rodziców. Korzystałam również z wszelkiego rodzaju forów internetowych, by poznać perspektywę stron konfliktu. Starałam się poznać argumenty porzucających i porzucanych, zdradzających i zdradzanych. Roi się od stereotypów na ten temat. Bardzo dużo jest radykalnych i bardzo jednostronnych ocen, które zdają się wygodne, kiedy trudno na siebie przyjąć chociaż cząstkę winy. Tymczasem, gdy głębiej się wejdzie w ten temat, okazuje się, że zdrada nie jest powodem rozpadu małżeństwa, ale najczęściej jego przyczyną. Przyczyną, na którą zwykle pracuje para, nie jednostka. Zwykle poprzedza ją rozwód emocjonalny, rozpad relacji. Co więcej, ludzie nie zdradzają wyłącznie żon czy mężów, zdradzają także dzieci i ich ideały. Wszystkie te aspekty staram się przedstawić w tej sadze.

Jaki jest największy problem w rodzinach patchworkowych według Pani?

Proza życia. Święta, wakacje, podział ról na takie, dzięki którym każdy członek rodziny da z siebie tyle samo – i ten sprawujący stałą opiekę i ten dochodzący. Przyjmie na siebie w równym stopniu przywilej przyjemnego spędzania czasu z potomstwem, co obowiązek wychowania go. To paradoks, ale ludzie rozwodzą się, bo nie są w stanie dojść ze sobą do porozumienia, a rozwód często wymaga od nich kompromisów. Chwała tym, którzy potrafią wyjść z tego bez większego szwanku. Myślę, że tak naprawdę trzeba mieć wiele odwagi, by się na to zdecydować, więc nie jestem w stanie zgodzić się z opinią, że rozwód to przejaw tchórzostwa. A wieloletnie trwanie w martwych związkach, które ma miejsce częściej niż rozwody, jest chyba tego potwierdzeniem. Wbrew pozorom tak jest łatwiej i wygodniej, tymczasem rodzina patchworkowa to ogromne wyzwanie.

Czy obserwuje Pani kryzys instytucji małżeństwa?

Trudno go nie obserwować. Myślę, że jest to związane z tym, że staliśmy się – zwłaszcza kobiety – większymi indywidualistkami. Żyjemy po to, aby spełniać swoje pragnienia, funkcjonować w zgodzie ze sobą, a niekoniecznie z normami kulturowymi i społecznymi. I wszystkie konflikty małżeńskie w dzisiejszych czasach opierają na konfrontacji egoizmu z altruizmem. To bardzo piękne, że wreszcie potrafimy się ścierać na tym polu, walczymy o swoje ja, a nie potulnie zgadzamy się na wypełnianie przydzielonych ról. Ale równocześnie jest to zagrożenie dla ludzkich relacji. Jeśli udaje się znaleźć złoty środek, to jest to powód do dumy. Jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy wypracowali sobie zasady w związkach i trwają ze sobą, naprawiają, nie wyrzucają, nie zaniedbując przy tym siebie, nie zatracając własnej tożsamości. Związek uważają nie za służbę, lecz za przywilej. Nie mogę jednak powiedzieć, by przegranymi byli ci, którzy mieli odwagę powiedzieć sobie i swoim dzieciom, że odnieśli porażkę i nie chcą przekazywać złych wzorców, pragną się przyznać do popełnionego błędu. Nikt nie jest ideałem. Ale do ideałów zbliżają nas dążenia: świadome decyzje i świadome ponoszenie ich konsekwencji.

Czy ma Pani przepis na zażegnywanie konfliktów w rodzinach i idealne małżeństwo?

Nie mam takiego przepisu, niemniej mam pewne spostrzeżenia. Zauważam – być może błędnie, nie wiem – że dobre związki tworzą ludzie, którzy albo spotkali się bardzo wcześnie i dojrzewali razem, albo ci, którzy ułożyli sobie życie i nie upatrywali w związku jedynej szansy na szczęście. Nie naginali się, by stać się idealnymi kobietami, mężczyznami, ideałami żon, mężów, matek, ojców. Nie oczekiwali, że ktoś odmieni ich los. Najpierw zbudowali siebie jako indywidualności, poznali swoje potrzeby, wyznaczyli granice i poznali ludzi tak samo dojrzałych i ukształtowanych, którzy akceptują siebie, swoje bariery. Kluczem jest przyjaźń. Bo przyjaźń nie widzi piwnego brzuszka, zmarszczek czy rozstępów. Przyjaźń widzi emocje, które lubi. W tej relacji nie zasłaniamy się makijażem, klniemy na spotkaniu, jeśli robimy to na co dzień, nie próbujemy się przypodobać tańcem godowym i przypuszczam, że w tym sęk. Związek powinno się tworzyć z człowiekiem, którego ocen się nie obawiamy, przed którym bez skrupułów obnażamy się ze śmiechem i płaczem. Tak przecież funkcjonujemy w rodzinach, widujemy się w najbardziej skrajnych sytuacjach, nie wypominamy ich sobie, nie wstydzimy się ich, wybaczamy. I właśnie dlatego związek, rodzina to w dzisiejszych czasach, kiedy ciągle się pokazujemy i próbujemy zabłysnąć, najwyższa wartość.

Na podstawie własnych doświadczeń sądzę, że tak to powinno funkcjonować, lecz też trochę zgaduję, a to dlatego, że związek zawsze stanowi ryzyko. To wiara. W siebie i partnera. A wiary nie wolno zamienić w pewność, bo automatycznie się ją straci i przestanie pielęgnować.


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
LubimyCzytać 02.07.2018 10:41
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post