W cieniu Endera

Marcin Zwierzchowski Marcin Zwierzchowski
31.10.2013

(„Gra Endera”- pierwsze polskie wydanie)

W cieniu Endera

Od ukazania się jego debiutanckiej powieści minęły blisko trzy dekady. Mimo to Orson Scott Card, który wydał pół setki innych książek, wciąż pozostaje przede wszystkim autorem Gry Endera, której ekranizacja trafia właśnie do kin - pisze Marcin Zwierzchowski.


(Orson Scot Card podczas wizyty w Polsce, fot. materiały prasowe Prószyński i S-ka)

Gdy w 1977 roku stawiającemu pierwsze kroki w roli pisarza Orsonowi Scottowi Cardowi udało się sprzedać opowiadanie „Gra Endera” magazynowi „Analog Science Fiction and Fact”, nie podejrzewał dwóch rzeczy: po pierwsze, że będzie to początek trwającej dziesięciolecia i pełnej sukcesów kariery; po drugie, że to właśnie ten tekst, a dokładnie jego rozwinięta do rozmiarów powieści wersja, już na zawsze będzie go definiować jako pisarza.

Pisarza-legendy, jednego z ostatnich, obok choćby Roberta Silverberga, żyjących klasyków SF, wymienianego jednym tchem razem z Arthurem C. Clarkiem, Brianem Aldissem czy Isaakiem Asimovem. I choć wielu może się z tym nie zgadzać, twierdząc, że autorzy „Odysei kosmicznej”, „Non-stop” i „Fundacji” to inna liga, to nie żaden z nich, a właśnie Card do dziś pozostaje jedynym twórcą w historii, który zdobył obie najważniejsze w świecie fantastyki nagrody literackie, Hugo i Nebulę, dwa razy z rzędu: najpierw w 1986 za wspomnianą „Grę…”, a rok później za jej sequel, „Mówcę Umarłych”.

Bohaterem obu był Andrew Wiggin, zwany Enderem. Poznajemy go jako kilkuletniego chłopca, który zostaje zwerbowany przez wojsko do udziału w niezwykłym szkoleniu. Wedle speców z krążącej po orbicie okołoziemskiej Szkoły Bojowej, gdzie trafia bohater, tylko młody, niesformatowany jeszcze umysł jest w stanie dostosować się do nowego rodzaju wojny, narzuconego nam przez najeźdźców z kosmosu, tak zwane Robale. W przeszłości już raz nas zaatakowały i wtedy ledwie udało się odeprzeć inwazję, kwestią czasu jest więc drugie uderzenie, którego Ziemia może już nie przetrzymać. Chyba, że pułkownik Graff i reszta się nie mylą i jedno z dzieci naprawdę zdoła ocalić ludzkość.

To właśnie ta historia, opisana w „Grze Endera”, a następnie kontynuowana w „Mówcy…”, porwała Amerykanów, a w późniejszych latach rozrosła się do rozmiarów tak zwanego Enderverse, a więc rozgrywających się w tym uniwersum obecnie już trzech serii powieści i kilkunastu opowiadań.

Zanim jednak Card powrócił do Endera, spróbował czegoś innego. Jeszcze w 1987 roku ukazał się „Siódmy syn”, powieść otwierająca jego drugi najbardziej znany cykl – „Opowieści o Alvinie Stwórcy”, rozgrywające się w alternatywnej XIX-wiecznej Ameryce, gdzie ludzie potrafią posługiwać się magią, objawiającą się w postaci „talentów”. Następne lata to szybko napisana druga i trzecia odsłona serii: „Czerwony Prorok” oraz „Uczeń Alvin”, a także teksty samodzielne, w tym dobrze przyjęte „Glizdawce” oraz „Planeta Spisek”. Do swojego sztandarowego cyklu Card wrócił w 1991 roku, publikując „Ksenocyd”.
#####

Lubi zaczynać, nie lubi kończyć

I tak to mniej więcej wygląda do dziś – Orson Scott Card słynie jako autor, który co chwilę napoczyna kolejne cykle powieściowe, by niekoniecznie szybko je kończyć. W zasadzie jedyną dłuższą serią, która powstała w miarę krótkim czasie i obecnie jest definitywnie zamknięta, jest napisany w latach 1992-5 pięciotomowy cykl „Powrót do Domu” (pierwsze trzy powieści, „Pamięć Ziemi”, „Wezwanie Ziemi” oraz „Statki Ziemi” ukazały się w Polsce jeszcze w ubiegłym stuleciu, w minionym roku zaś wreszcie uzupełniono historię o „Odrodzenie Ziemi” i „Dzieci Ziemi”). Być może motywacją do napisania całości „za jednym zamachem” był fakt, że te książki te to de facto fantastyczno-naukowy retelling „Księgi Mormona”, która dla Carda i innych członków Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich jest, obok Biblii, pismem świętym.


(fot. materiały prasowe)

To jednak wyjątek od reguły. Na bibliografię Orsona Scotta Carda składa się kilkadziesiąt pozycji, wśród których znajdziemy powieści science fiction, jak i fantasy, a także horrory i teksty z tak zwanego głównego nurtu, a nawet kilka książek non-fiction. Przyglądanie się tej liście, ułożonej zgodnie z chronologią powstawania, może przyprawić o mały ból głowy, bo ich autor lubował się w literackim skakaniu z kwiatka na kwiatek – a to napisał jakieś samodzielne dzieło, a to na chwilę wrócił do Enderverse, wydając „Dzieci umysłu” (1996), czy niedawno „Endera na wygnaniu”, w którym opisał, co działo się z głównym bohaterem między wydarzeniami z „Gry…” i „Mówcy Umarłych”, w międzyczasie ukazały się zaś choćby trzy kolejne tomy cyklu o Alvinie („Alvin Czeladnik”, „Płomień serca” i „Kryształowe miasto”) oraz aż pięć powieści z fabularnie powiązanej z historią Endera „Sagi Cieni”.

Z jednej strony można więc powiedzieć, że miłośnicy jego twórczości na brak lektur narzekać nie mogą, z drugiej jednak niekoniecznie zawsze otrzymują to, czego by oczekiwali. Choćby historia Alvina urwała się w 2003 roku i tak od dekady czytelnicy tej serii nie mogą się doczekać zapowiadanego „Master Alvin”, wciąż też próżno wyglądać definitywnego zamknięcia Enderverse – wręcz przeciwnie, to wciąż się rozrasta. W ubiegłym roku w Stanach ukazała się powieść „Shadows in Flight” z „Sagi Cienia”, zapowiedziano zaś „Shadows Alive”, rok 2013 przyniósł natomiast publikację „W przededniu”, napisanego wspólnie z Aaronem Johnsonem i otwierającego nową trylogię, w której opisana zostanie pierwsza wojna z Robalami, zwanymi Formidami, rozgrywająca się jeszcze przed narodzinami Endera. Zapytany o ciągłe powracanie do świata ze swojej pierwszej powieści, Card odpowiada z rozbrajającą szczerością: Gdy dzwonię do wydawcy i mówię, że skończyłem nową powieść, ten podjeżdża pod mój dom z taczką pełną pieniędzy. Gdy dzwonię i mówię, że to kolejna książka ze świata Endera – podjeżdża ciężarówką. Dlaczego jednak tym razem zdecydował się skorzystać z pomocy młodszego kolegi? Wedle jego własnych słów, obecnie ma więcej pomysłów, niż czasu na ich spisanie. Co ciekawe, czytając „W przededniu” nie odczuwa się specjalnej różnicy między stylem Johnsona a tym, co znamy z pisanych przez Carda części cyklu, sama powieść nie ustępuje zaś choćby wcześniejszemu „Enderowi na wygnaniu”. Fanów Amerykanina powinno to cieszyć, bo oznacza więcej opowieści z ich ulubionego świata, jednocześnie zaś sam Card nie jest odrywany od pracy nad nowymi seriami, które rozpoczął w ostatnich latach.

W 2010 roku ukazał się „Tropiciel”, będący rozwinięciem opowiadania, które Amerykanin napisał przed laty. Starszy tekst to nafaszerowana technożargonem opowieść o podróżach w czasie, nową treść stanowi zaś utrzymana w klimacie fantasy historia Rigga, posiadającego szczególną zdolność wpływania na przeszłość. To typowa dla Orsona Scotta Carda pełna przygód, ale i realnych dylematów opowieść o wchodzeniu w dorosłość. Jak w wielu jego książkach, również i tutaj bohaterowie są bardzo młodzi, a opisywane w powieści wydarzenia stanowią zapis ich przejścia z krainy dzieciństwa do świata dojrzałości. Można rzecz, że to znak firmowy tego autora, motyw przewijający się przez całą jego twórczość, od debiutanckiej „Gry Endera”, po najnowsze pozycje.

Wyjątkiem nie są także opublikowane w ubiegłym roku „Zaginione wrota”. W zasadzie można powiedzieć, że ta książka to pod wieloma względami Card wzorcowy. Po pierwsze, w prawdziwie swoim stylu Amerykanin otworzył nią kolejny (nasty już chyba) cykl, zaskakując nieco swoich czytelników, czekających na kontynuację bardzo ciepło przyjętego „Tropiciela” (ta, czyli „Ruiny”, ukazały się niedawno, bo w czerwcu). Po drugie, stanowiła ona rozwinięcie wątków z opowiadania opublikowanego na początku pisarskiej kariery Carda, „Piaskowej magii”, napisanej w 1979 roku. Po trzecie, oczywiście na pierwszym planie nie mogło zabraknąć młodego chłopca, chłopiec też nie mógł nie posiadać jakiejś szczególnej zdolności, która wiązałaby się z wielką odpowiedzialnością – tym razem był to Danny, potrafiący otwierać wrota do innych wymiarów. Po czwarte wreszcie, pojawiły się i rodziny wielodzietne (Card jest aktywnym piewcą tradycyjnego modelu rodziny), i motyw wyalienowania głównego bohatera. Czyli wszystko to, co można było znaleźć choćby w „Grze…”, wszystko to, za co twórczość Amerykanina pokochali jego fani. Ten zaś jest tego świadom, dlatego bardzo często buduje na starych fundamentach, zmiany wprowadzając już w samej fabule i gatunkowym sztafażu – w „Zaginionych wrotach” na przykład w bardzo oryginalny i ciekawy sposób podszedł do tematyki motywów mitycznych i miejsca dawnych bogów we współczesnym świecie, zaskakując świeżym spojrzeniem na polu, na którym zdawać by się mogło wszystko, co było do powiedzenia powiedzieli już twórcy tacy jak Neil Gaiman czy nasz rodzimy Jakub Ćwiek.
#####

Kochany w Polsce, znienawidzony w ojczyźnie

W ciągu trwającej tyle lat kariery pisarskiej Card nie mógł nie dorobić się grupy przeciwników. To cena sukcesu i popularności. Co może jednak zaskoczyć, w przypadku tego autora zdecydowana większość oponentów nie krytykuje jego twórczości (choć nie brakuje teorii porównujących Endera do Hitlera), a jego samego.


(fot. materiały prasowe)

Card sam ściąga na siebie gromy, bo choć w wychodzących spod jego pióra czy klawiatury tekstach beletrystycznych nie sposób znaleźć żadnych szokujących treści czy usilnego propagowania wyznawanych przez siebie wartości, jako publicysta potrafi być bardzo ostry, atakując przede wszystkim homoseksualistów. Jego stanowcze, czasami brutalne słowa na temat praw gejów i lesbijek do zawierania małżeństw (bo o to się rozchodzi) sprawiły, że na celownik wzięły go wszystkie organizacje LGBT w Stanach Zjednoczonych. Najczęściej przytacza się jego opinię, że homoseksualizm to tragiczna genetyczna pomyłka, oraz deklarację, iż jeżeli jakiś rząd odważy się zmienić definicję małżeństwa, Card będzie dążył do jego obalenia, tak aby wybrani zostali politycy, którzy będą szanować i wspierać instytucję małżeństwa.

Gdy ogłoszono, że dla DC ma napisać scenariusz komiksu o Supermanie – protestowano. Gdy zaczęło pojawiać się coraz więcej informacji na temat ekranizacji „Gry Endera” – nawoływano do bojkotu filmu, i robiono to na tyle głośno, że ostatnio w obronę pisarza (a dokładniej – jego twórczość) wziął Harrisom Ford. Aktor podkreślił, że choć absolutnie nie zgadza się z Cardem w kwestiach społeczno-politycznych, w jego prozie, zwłaszcza zaś w „Grze Endera”, niczego takiego się nie znajdzie, a więc i w samym filmie także, co czyni bojkot produkcji bezcelowym.

My, Polacy, patrzymy na Orsona Scotta Carda nieco inaczej. W Stanach wszelkie tego typu wypowiedzi odbijają się głośnym echem, nad Wisłę jednak nie docierają. Podczas gdy więc w swojej ojczyźnie twórca ten ma całe rzesze przeciwników, w Polsce witany jest z otwartymi ramionami.

Co nie dziwi, bo Card nasz kraj lubi, był w nim dwukrotnie (ostatnio w 2010 roku, z okazji premiery „Endera na wygnaniu”), każdorazowo urzekał świetnym poczuciem humoru, luzem, otwartością i przede wszystkim imponował szacunkiem dla fanów. Gdy po spotkaniu z czytelnikami podpisuje książki, nie wychodzi, dopóki każdy, kto tego chce nie dostanie autografu – jest przy tym nieprzejednany i potrafi spóźnić się na wystawną kolację z wydawcami, tłumaczami i agentami literackimi.

W związku z tym spóźnia się często, bo imię czytelników jego książek w Polsce brzmi Legion. Jako jeden z nielicznych twórców fantastyki na polu rozpoznawalności może stawać obok J.R.R. Tolkiena, Franka Herberta czy Ursuli K. Le Guin. „Gra Endera” doczekała się nad Wisłą aż dziewięciu wydań i choć trudno oszacować łączny nakład, chyba nikogo by nie zaskoczyło, gdyby okazało się, że przekroczył już 100 tys. egzemplarzy. Powody tak wielkiej popularności tego autora w naszym kraju są dwa: po pierwsze, „Gra Endera” to bardzo dobra powieść, że świetnym pomysłem, ciekawą narracją i zaskakującym zakończeniem, Polacy zaś mają wyraźną słabość do klasycznego science fiction, po drugie – Ender ma polskie korzenie.

Zanim jego ojciec stał się Johnem Paulem Wigginem, nazywał się Jan Paweł Wieczorek (tak, imiona są symboliczne) i wychowywał w katolickiej rodzinie w Europie Środkowej. Jego historię poznajemy w opowiadaniu „Chłopiec z Polski”, sam Card mówi, że wybrał nasz kraj ze względu na „Solidarność” – potrzebował narodu słynącego z oporu i odwagi. Polacy i nasza historia mu po prostu imponują. Zafascynowaliśmy go do tego stopnia, że bezpośrednim powodem powstania powieści „Cień Endera”, która otwiera wchodzącą w skład Enderverse serię „Saga Cienia”, oraz opowiadania „Poznańskie słonie” (światowa premiera w „Nowej Fantastyce”) była wizyta w naszym kraju w 1999 roku.
#####

Długo wyczekiwana ekranizacja i geniusz prawnika Carda

W filmowej „Grze Endera” w reżyserii Gavina Hooda (ten pan od „W pustyni i w puszczy” oraz „X-Men Geneza: Wolverine”) wątek polski jest ledwie symbolicznie zasygnalizowany. Wprawdzie nazwa naszego kraju nie pada, ojciec głównego bohaterów mówi jednak z bardzo wyraźnym akcentem, wspomina też o tym, że do Stanów przyjechał z dalekiego kraju.


(fot. materiały prasowe)

Drobna rzecz, a wiele mówi o ekranizacji powieści Orsona Scotta Carda. Ekranizacji bardzo, bardzo wiernej, należy podkreślić. Jak na Hollywood wręcz zaskakująco zgodnej z oryginałem, co jednak wiąże się ze sprytem i nieustępliwością autora. Jeszcze do niedawna, gdy zamiast trwającej produkcji czytelnicy słyszeli jedynie pogłoski o możliwym przeniesieniu historii Endera na wielki ekran, Carda często pytano o film na podstawie jego najpopularniejszej powieści. Każdą odpowiedź zaczynał wtedy od słów: Mój prawnik jest geniuszem.

Otóż, mimo iż „Gra…” ukazała się w 1986 roku i z miejsca zdobyła niesamowitą popularność, przez blisko trzy dekady Hollywood nie potrafiło rozgryźć tego orzecha. Orzecha, którym był Card – wedle sporządzonej na jego życzenie umowy, którą przedstawiał kolejnym producentom, filmowcom nie wolno było znacznie ingerować w oryginalną historię, nie mogli na przykład bardzo postarzyć Endera, nie mógł także zginąć nikt, kto nie ginie w książce, i tak dalej. Gdyby któryś z tych warunków nie został spełniony, Card mógł zerwać kontrakt bez żadnych konsekwencji, co często robił. W pewnym momencie na przykład z projektem związany był Wolfgang Petersen, ostatecznie jednak zrezygnował.

Gdy więc w końcu do kin trafia ekranizacja „Gry…”, okazuje się być filmem niesamowicie wiernym książce, na podstawie której go nakręcono. Gavin Hood, którego dorobek reżyserski budził w fanach Carda pewne obawy, zaskakuje ogromnym szacunkiem do oryginału – wyraźnie nie próbowano tworzyć opowieści „na motywach”, a po prostu jak najbardziej bezboleśnie przenieść treść powieści na wielki ekran.

„Gra Endera” to film efektowny, z doskonałą scenografią i najwyższej klasy efektami specjalnymi, nie zawodzi także obsada (świetny Ford!), w tym młodzi aktorzy, co do których gry żywiono największe obawy. To bardzo dobrze poprowadzona opowieść o młodym człowieku, którego stawia się przed ogromnym wyzwaniem, o manipulacji, osamotnieniu i cierpieniu, koniecznych, aby chłopiec przeistoczył się w wielkiego przywódcę. Hoodowi udało się oddać atmosferę zaszczucia Endera, jego skomplikowana psychikę i imponujący intelekt.

Oczywiście nie obeszło się bez skrótów, które są w zasadzie jedyną wadą produkcji. Najbardziej boli brak wątku politycznej kariery rodzeństwa Endera, Valentine i Petera, choć oboje oczywiście w filmie się pojawiają. Poza tym cięciem, wszystkie inne ważne dla opowieści elementy oszczędzono, aby jednak zmieścić się w niecałych dwóch godzinach czasu ekranowego musiano skupiać się wyłącznie na przekazaniu ich esencji. I tak na przykład Hood pokazuje to, jak władze Szkoły Bojowej starały się złamać głównego bohatera, czyni to jednak za pomocą jednej bitwy, podczas gdy czytelnicy wiedzą, że ustawionych potyczek, które Ender miał przegrać było znacznie więcej. Przez to, choć widzimy pewne mechanizmy działania kierujących wszystkim dorosłych, ich skala może nam umknąć.

Historia jednak angażuje, końcowe sekwencje bitew imponują, a wymyślone przez Carda fenomenalne zakończenie wciąż robi piorunujące wrażenie. Na pewno znajdą się tacy, którzy będą narzekać na skrótowość – ja sam nie miałbym nic przeciwko, gdyby film trwał dodatkowe 30 czy 40 minut (pozostaje czekać na jakieś rozszerzone wydanie DVD) – nie wolno nam jednak zapominać o kontekście: przeniesienie książki na srebrny ekran w stosunku 1:1 jest niemożliwe. Gavin Hood natomiast wszystko, by zmiany były jak najmniej bolesne. Efekt to jeden z lepszych filmów roku i przede wszystkim ekranizacja, na jaką czekały rzecze fanów Orsona Scotta Carda.

Marcin Zwierzchowski
____________________________________________
Marcin Zwierzchowski - publicysta i dziennikarz kulturalny specjalizujący się w literaturze, filmach i komiksach. Współpracuje z "Polityką" i "Dziennikiem Gazetą Prawną", redaktor "Nowej Fantastyki" i hatak.pl. Prowadzi bloga marcinzwierzchowski.natemat.pl


komentarze [13]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
123tomek  - awatar
123tomek 13.11.2017 09:53
Czytelnik

Ostatnio maiłem (nie)przyjemność zobaczyć ten film. Niestety strasznie zawodzi. Dla osób które czytały książkę ten film to mocno skrócona wersja okrojona do minimum. Niby większość wydarzeń jest ale wątki są przedstawione tylko skrótowo i bardzo spłycone. Brakuje tu przemyśleń Endera, tego co się w nim stopniowo dzieje, zupełnie brak relacji pomiędzy rodzeństwem i ich...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Monika  - awatar
Monika 26.11.2017 02:00
Czytelnik

Niedawno przeczytałam (znowu! który to już raz?), więc pewne rzeczy mam na świeżo, w dodatku mając w pamięci co nieco z filmu (niewiele, chyba przysnęłam w trakcie, bo nawet tuż po seansie niewiele wiedziałam o treści) specjalnie zwróciłam uwagę na majora Andersona. Oczywiście nie mogę mieć całkowitej pewności, bo czytałam tylko polskie tłumaczenie, nie oryginał, ale na ile...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
ashka  - awatar
ashka 04.11.2013 13:23
Czytelnik

I ja już byłam i też wyszłam bardzo pozytywnie zaskoczona.
Czy film ma poziom książki? Nie ma.
Ale jest naprawdę przyzwoitą ekranizacją.
W zależności od poziomu czepialstwa można znaleźć szereg skrótów, (niepotrzebnych) uproszczeń czy (jeszcze bardziej niepotrzebnych) dodatków, ale ja nadal twierdzę, że to przyzwoita ekranizacja.

Na tle nowej "Planety Małp" czy...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
cień_fprefecta  - awatar
cień_fprefecta 01.11.2013 19:17
Bibliotekarz

Andrzej: A ja już widziałem film. Byłem pełen obaw, bo kategoria wiekowa +10. Zostałem jednak w miarę mile zaskoczony.
Fotele w kinie były wygodne i miały miejsce na kubek, to chyba jedyne miłe zaskoczenie na tym filmie.

Film może nie jest rewelacyjny jakiś. Ale nie jest zły. Duch książki został jako tako oddany.
Tak, książka wręcz wyzionęła ducha, bo film rzeczywiście nie...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Andrzej Akowacz - awatar
Andrzej Akowacz 01.11.2013 15:30
Czytelnik

A ja już widziałem film. Byłem pełen obaw, bo kategoria wiekowa +10. Zostałem jednak w miarę mile zaskoczony. Film może nie jest rewelacyjny jakiś. Ale nie jest zły. Duch książki został jako tako oddany. Nie postawiono tu na efekty specjalne, ale raczej na psychologię. Mimo wszystko warto go zobaczyć i skonfrontować z książką.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Sławomir Własik - awatar
Sławomir Własik 01.11.2013 11:43
Czytelnik

fprefect: Sławomir:
Pamiętam jak rzygałem na ekranizację przenicowanego świata Strugackich.
Zbrodnia.
To Ci powiem, że ona nie była wcale taka zła w porównaniu. Przynajmniej zachęca do lektury.

Fakt, w sumie to gdyby nie to, że ta książka to moja ulubiona lektura z dzieciństwa i nie jestem do końca obiektywny to ta akurat ekranizacja po zmianie aktora grającego Maksa na...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
cień_fprefecta  - awatar
cień_fprefecta 01.11.2013 01:42
Bibliotekarz

Sławomir:
Pamiętam jak rzygałem na ekranizację przenicowanego świata Strugackich.
Zbrodnia.

To Ci powiem, że ona nie była wcale taka zła w porównaniu. Przynajmniej zachęca do lektury.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Sławomir Własik - awatar
Sławomir Własik 01.11.2013 00:11
Czytelnik

fprefect: Sławomir:Na bank kolejna porażka.
Niestety, tak.

Jakoś nieszczególnie czuję się zaskoczony.
To chyba jakaś smutna prawidłowość.
Pamiętam jak rzygałem na ekranizację przenicowanego świata Strugackich.
Zbrodnia.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
cień_fprefecta  - awatar
cień_fprefecta 31.10.2013 22:09
Bibliotekarz

Sławomir: Na bank kolejna porażka.
Niestety, tak.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Sławomir Własik - awatar
Sławomir Własik 31.10.2013 22:01
Czytelnik

Na bank kolejna porażka.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
cień_fprefecta  - awatar
cień_fprefecta 31.10.2013 17:08
Bibliotekarz

O tym filmie można co najwyżej powiedzieć based on, bo z książka to ten film ma mało wspólnego. A co do niezmieniania ról, to skąd się wziął Bernard w jeeshu Endera?

@ehinacea: ja się zawiodłem, bardzo. Też się doczekać nie mogłem.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post