cytaty z książki "Panna Winczewska"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Jest na świecie jeden zawód, jedno jedyne powołanie – być dobrym dla drugiego człowieka.
Jakże bezsilna jest szczerość wobec takiej istoty — myślała. – Cóż to pomoże, jeśli jej powiem, co myślę o jej bajaniu.
...przez jakiś ułamek minuty nie mogła oderwać oczu od tych wichrzących się drobnych listków i od pąków, których leciutkie grona miotały się gwałtownie. Mimo woli dziwiła się, że tyle siły i oporu jest w czymś tak wiotkim i kruchym.
“Jak i w człowieku” – porównała bezwiednie...
Cóż właściwie znaczą – rozmyślała – rzeczy, książki wobec losu biednego człowieka.
Panna Winczewska jąkała się przy najbardziej znanych, klasycznych nazwiskach literackich, przekręcała nazwy arcydzieł, których znajomość jest właściwością człowieka cywilizowanego w takim samym stopniu jak mycie się i czesanie.
Natalia nie uważała jednak, aby za pomocą tego bohaterskiego mitu można było prowadzić bibliotekę.
Wstydziła się i była zła na siebie, że nie wie po prostu, jak zneutralizować heroiczną sukę i to, ciążące jak kamień nad wszystkim, minione bohaterstwo.
I przybrała taki wyraz, jakby nie rozumiała, co jej zarzucają, a tylko czuła niewyraźnie, że jej coś grozi. Na dnie tego wyrazu i w sposobie, w jaki się oburzyła, był niby namysł ostrożny i chytra, prawie zwierzęca baczność.
Panna Winczewska tymczasem usiłowała podtrzymać nastrój towarzyski, na który, jak widać przypuszczała, zasłużyła swoimi zwierzeniami w herbaciarni.
Zawsze sądziła, że tylko strach wzbudza w człowieku okrucieństwo. (...) Teraz ujrzała, że widok przewrotnej głupoty podżega również do okrucieństwa.
Błyskawicznie uprzytomniła sobie, że wypuściła z kryjówki zmorę straszną i niepokonaną – rację głupiego człowieka, która wytrąca z ręki wszelką broń, sama władając jedną, ale obezwładniającą – garściami piasku w oczy.
Został jednakże po tym krzyknięciu nieprzyjemny posmak jakby zdemaskowania się utajonej niecnoty. Natalia miała teraz uczucie, że wszystko, co w niej było dobrocią i życzliwością dla ludzi, było fałszem, skoro mogła tak krzyczeć. Usprawiedliwiała się przed sobą, że nie można być przecież dla wszystkich niby z mydła. Każdy człowiek bywa dla jednych miły, a dla drugich niemiły. Idzie o to, w jakich sprawach bywa taki lub inny.
Mimo to czuła, że jej coś ciągle doskwiera...
I nagle uprzytomniła sobie z oburzeniem, że nękające ją wewnętrzne uczucie duchowej niewygody było lękiem, czy nie zrobiła pannie Winczewskiej nazbyt wielkiej przykrości.
Jedna z książek została wypożyczona przed rokiem i dotąd nie była zwrócona. Przy dacie wypożyczenia ręką dawnej bibliotekarki napisane było: zastrzelił się.
Natalia znów sprawdziła, jakiej to książki nie zwrócono z tak straszliwej przyczyny. Był to: Pan i pies – Tomasza Manna.
Natalię nic nie kosztowało wytłumaczyć sobie jej westchnienia i cieniutkim półgłosem dawane odpowiedzi jako skruchę i poznanie na koniec swoich błędów.
“A mnie o nic innego nie chodzi — myślała — tylko o stosunek do zła. Zło samo to tam nic.”...
A cóż ona ma, ta biedna Winczewska. Sukę i to złudzenie, że jest otoczona mężczyznami, młodymi mężczyznami, którzy czegoś od niej potrzebują. I jeżeli któryś z nich wyciągnie może ręce nie po książkę, a po nią samą – choćby ten jakiś Michał, co nie umie zamiatać, czy ten Cezary, co nie chciał zagrać nic porządnego, to, dobry Boże, cóż dziwnego, jeżeliby ta uciecha miała dla niej większą wartość niż wszystkie księgozbiory całego świata. Albo jeżeli na odwrót ona, biedna, na darmo tęskni, żeby się stało to, bez czego życie nie jest życiem...
Ach, Natalia dobrze, dobrze wiedziała, ile warte są te uciechy.
Na gniew jest miejsce tylko póki się krytykuje. Gdy człowiek tam się zabierze do roboty, czuje w tobie siły nieomal boskie, nie boi się pracować z najgorszym i najgłupszym, ufa, że wszystkich poodmienia na dobrych i na mądrych.
Do tego czasu pani będzie miała do czynienia tylko ze mną. Nie jako z kimś z zarządu, ale ze mną prywatnie. Ze mną.
I Natalia nagle poczerwieniała ze wstydu usłyszawszy, jaką pychą zadźwięczało to “ze mną”.
Ulica była pusta, mało uczęszczana, pomiędzy kamieniem bruku rosły chwasty. Nie widząc nikogo dokoła Natalia zaczęta naraz coś głośno nucić. Wykonała przy tym ręką nieokreślony gest, a nawet podskoczyła i przebiegła parę kroków w taki sposób, jak biegają dziewczynki.
A i świat naokoło też był pełny radości. Wiatr ustał. Niebo było czyste i niepokalane, jakby nigdy jeszcze nie tknięte całunem chmur. Lekki chłód nie dawał się przy ciszy we znaki. Zieleń fosy i stoków cytadeli okryta była już cieniem. Tylko czuby najwyższych drzew pławiły się w rumianym blasku. W dali słychać było melodyjną wrzawę miasta mieniącego się cielistymi, różowymi i fiołkowymi barwami.
Skrajem ulic, na poprzek widoku miasta, sunął purpurowy i gorejący tramwaj unosząc w swoich szybach złote blaski zachodu.
– Taki wieczór, jak bywały w dzieciństwie – Szepnęła Natalia w zachwycie. I jakby na nowo obdarzona chłonną wrażliwością dziecinnych lat przystanęła na moście, by zapuścić nienasycone spojrzenie w świeżą zieloność fosy.
Jakże mogłam tak się dać otumanić – rzekła prawie że głośno. – Toż to był klasyczny popis chytrości malutkich winowajców, karzełków, ogłupiających dokoła powietrze. Nie brakło nawet, jak zawsze w takich okolicznościach, historycznej legendy.
Nie, nie — myślała — mój gniew był święty — mój gniew był święty...Zapragnęła go na nowo podsycić i rozpalić. Lecz na przekór temu nie święty gniew, ale potężne współczucie rozrastało się niepytane w jej sercu.
Jutro – pocieszała się – na pewno okażą się takie rzeczy, że znów się wścieknę. Wtedy jej powiem, że chciałam ją pozostawić, ale widzę, że to nie jest możliwe. I zaraz przedstawię w zarządzie rezultaty kontroli i postawię wniosek o zwolnienie tej całej Winczewskiej.
Mydli oczy – no cóż?... – pomykało spodem tych postanowień. – Są wszak zwierzęta, które napadnięte sączą ze siebie przykry odór. Cóż one winne? Chcą się bronić i żyć. I w jakiejś płaszczyźnie mają rację i prawo do bytu.
Natalię często nękała myśl, że zła nie można znikąd wykorzenić ani go całkiem naprawić. Kasuje się ono jakoś i wyrównywa z sumami dobra, które tak samo szczodrze rozsiane jest po świecie. Lecz nie dzieje się to na oczach jednego życia ludzkiego i ci, co widzą posiew i owoc zła, nie widzą tego wymiaru sprawiedliwości.
Wszelako widzą czyli nie widzą, innej drogi nie ma przed biednym człowiekiem, jak siać dobro czy zło. Ale cóż ma być tym dobrem albo tym złem w stosunku do panny Winczewskiej?
Naraz przyszło jej do głowy, czym się to skończy. Czytelnia pójdzie jako tako, panna Winczewska odzyska pewność siebie i wtedy dopiero obrazi się za dzień dzisiejszy. W Towarzystwie Opieki zrobi się gwałt, że Natalia bezprawnie, z pominięciem formalnej drogi rządzi się w czytelni fortecznej jak szara gęś – panna Winczewska stworzy sobie nową legendę.
Ha, trudno – pomyślała Natalia z zabobonnym uznaniem. – Tak każe święte prawo zbiorowości. Ono wszakże istnieje, żeby ochraniać maluczkich i słabych. I tak pewno być musi”.
Naprzeciwko siedział człowiek w bluzie robotniczej. Trzymał na kolanach więź białych lewkonii. Głowę miał ciężko schyloną.
Dokądże on wiezie te kwiaty? – zdziwiła się Natalia. – Jak mi go żal. Co to znaczy, że mi wszystkich tak żal?”.
Za szybami widać jeszcze było przez chwilę na zakręcie ku miastu olbrzymi rumiany krąg słońca nad pasmem fiołkowej mgły.
Konduktor trącił Natalię w ramię.
– Bilecik – proszę pani?