cytaty z książki "Sekretne życie drzew"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Ten, kto wie, że drzewa odczuwają ból i mają pamięć, i że drzewni rodzice żyją razem ze swoimi dziećmi, nie będzie już mógł tak po porostu ich ścinać i siać wśród nich spustoszenia ciężkimi maszynami (s.8).
Czy to naprawdę jest rozsądne, by każdego roku wytwarzać na nowo do miliona liści na drzewie, wykorzystywać je tylko przez parę miesięcy, a potem znów z mozołem ich się pozbywać? Ewolucja najwyraźniej odpowiedziała twierdząco na to pytanie, bo gdy przed mniej więcej stu milionami lat powstawały drzewa liściaste, drzewa iglaste żyły już na ziemi od stu siedemdziesięciu milionów lat. Drzewa liściaste są więc stosunkowo nowoczesnym wynalazkiem.
Nadal nie znamy odpowiedzi na tak wiele pytań. Być może jesteśmy ubożsi o hipotetyczne wyjaśnienie albo też bogatsi o kolejną tajemnicę. A czy to nie jest co najmniej równie piękne? (s.67).
Gdy rozpoczynałem zawodową karierę leśnika, tyle wiedziałem o sekretnym życiu drzew, ile rzeźnik o uczuciach zwierząt (s.7).
Stary” nie oznacza u drzew „słaby, zgarbiony i chorowity”, lecz wręcz przeciwnie – „efektywny i pełen werwy”. Drzewni starcy są zatem wyraźnie produktywniejsi niż młode szczawie, a w związku ze zmianą klimatu są też ważnymi sprzymierzeńcami ludzi. (…) Gdybyśmy chcieli wykorzystać lasy jako środek w walce ze zmianami klimatycznymi, musimy pozwolić im na starzenie się, właśnie tak, jak tego żądają wielkie stowarzyszenia ochrony przyrody.
Miarą dobrostanu drzewa jest bowiem dobrostan otaczającego go lasu. A tutaj przecież rośnie także wielu przegranych. Słabsi, których dawniej wspierali silniejsi towarzysze, od razu znaleźli się na gorszej pozycji. Niezależnie od tego, czy powodem ich słabości jest stanowisko, na którym rosną, i brak składników pokarmowych, przejściowe dolegliwości czy też wyposażenie genetyczne, będą teraz łatwym łupem dla owadów i grzybów. Czyż jednak nie o to chodzi w ewolucji - o przetrwanie jedynie najsilniejszych? Słysząc takie pytanie, drzewa tylko potrząsnęłyby głową, czy raczej koroną. Ich dobrostan zależy od całej społeczności i gdy znikają te rzekomo najsłabsze, wówczas giną także pozostałe. Las straci zwartość, gorące słońce i porywiste wiatry mogą teraz hulać aż do samej ziemi i zmieniać wilgotno-chłodny klimat. Silne drzewa również parokrotnie w ciągu życia zapadają na różne choroby i w takiej sytuacji są zdane na wsparcie słabszych sąsiadów. Jeśli ich zabraknie, wystarczy nieszkodliwe porażenie owadami, żeby przypieczętować nawet los gigantów (s.27).
Pod dachem z liści codziennie rozgrywają się dramaty i wzruszające historie miłosne, to tam znajduje się ostatni skrawek natury - wystarczy otworzyć drzwi ...
Leśny ekosystem trwa w subtelnej równowadze. Każde stworzenie ma w nim swoją niszę, swą funkcję, które służą dobru wszystkich. W taki sposób opisuje się często naturę , jednak niestety jest to opis fałszywy. Bo tam, pod drzewami, rządzi prawo silniejszego. Każdy gatunek chciałby przeżyć i zabiera innemu to, czego sam potrzebuje. Zasadniczo nikt nie zna litości, a system przed gigantycznym załamaniem chronią jedynie mechanizmy obronne, które przeciwdziałają bezprawnej ingerencji. Ostatnie zabezpieczenie stanowi własny interes genetyczny – ten, kto jest zbyt chciwy i zbyt wiele zabiera dla siebie, nic w zamian nie dając, pozbawia się własnej bazy życiowej i ginie.
Leśne mrówki zaś uwielbiają słodki sok i spijają go bezpośrednio z mszycowych zadków. Łaskoczą je po nich czułkami, chcąc przyspieszyć proces wydzielania soku, bo drażnienie tych okolic zmusza mszycę do oddania moczu.
Łańcuch jest tak silny , jak jego najsłabsze ogniwo.
Las stale się zmienia wskutek wędrówek drzew. I nie tylko las - cała natura. Z tego powodu nierzadko idą na marne starania człowieka o zachowanie niektórych krajobrazów. To, co widzimy, jest zawsze tylko krótkim epizodem w pozornym bezruchu. W lesie iluzja ta jest niemal idealna, ponieważ drzewa należą do najbardziej flegmatycznych organizmów w naszym otoczeniu. Zmiany w lasach naturalnych można zatem zaobserwować jedynie w ciągu wielu ludzkich pokoleń (s.214).
Dziś jednak większa część lasu jest zmieniona przez człowieka. Świerki zamiast buków, daglezje zamiast dębów, młode drzewa zamiast starych – zwierzętom to po prostu nie w smak, a zatem głodują i w niektórych okolicach wymierają. Jednak istnieją jeszcze stare lasy liściaste, a wraz z nimi refugia, w których zachowała się niegdysiejsza różnorodność gatunkowa. Jak kraj długi i szeroki zarządy lasów zabiegają o to, by znowu hodować więcej lasów liściastych niż iglastych. Ale jeśli kiedyś potężne buki na nowo wyrosną tam, gdzie dziś burze obalają świerki, robiąc miejsce przeobrażeniom, w jaki sposób powrócą tam mechowce i skoczogonki? Piechotą raczej nie, bo w całym swym życiu nie przeszły nawet metra.
Czy jest zatem w ogóle nadzieja, że pewnego dnia przynajmniej w parkach narodowych, jak na przykład w Lesie Bawarskim, będziemy znowu mogli podziwiać prawdziwe lasy pierwotne?
Współczucie dla much? Tak daleko się jeszcze nie posunęliśmy, a nawet gdyby, to i tak jeszcze długa droga przed nami do nawiązania kontaktu emocjonalnego z lasem. Nie jesteśmy bowiem w stanie sforsować przeszkody, która leży w naszych umysłach, a która dzieli nasze podejście do much i do drzew. Wielkie rośliny nie mają mózgu, mogą się jedynie bardzo powoli poruszać, są zainteresowane zupełnie innymi rzeczami niż my i przeżywają swój zwykły dzień w ekstremalnie zwolnionym tempie. Nie dziwi więc, że choć każde dziecko w szkole wie, że drzewa to organizmy żywe, to powszechnie traktuje się je jak rzeczy.
W obliczu dramatycznych przemian w naszym środowisku naturalnym nasila się tęsknota za dziewiczą naturą. W gęsto zaludnionej Europie Środkowej las uchodzi za ostatni azyl dla ludzi, którzy chcieliby się pławić w nietkniętym krajobrazie. Tyle że takich krajobrazów już nie ma. Pierwotne puszcze padły wieki temu pod ciosami toporów, a następnie zaorały je pługi naszych przodków, trapionych plagami głodu. Obok ludzkich siedlisk i pól uprawnych istnieją wprawdzie znowu wielkie płaszczyzny porośnięte drzewami, jednak w tym wypadku chodzi raczej o plantacje, które charakteryzują się tym, że rosną na nich drzewa jednego gatunku i w tym samym wieku. Tymczasem już nawet politycy zorientowali się, że coś takiego trudno nazwać lasem. Wśród partii niemieckich zapanowała więc zgoda co do tego, że co najmniej pięć procent lasów gospodarczych powinno być pozostawionych samym sobie, by mogły z nich powstać puszcze jutra. Na pozór to niewiele, a w porównaniu z państwami strefy tropikalnej, którym cały czas czynimy wyrzuty z powodu niedostatecznej ochrony lasów deszczowych, wręcz zawstydzające. Ale przynajmniej jest to jakiś początek.
Pocenie się drzew możecie zresztą pośrednio zaobserwować – i to przy domach. Rosną tam często dawne żywe choinki, których nikt nie chciał wyrzucić, więc je posadzono i cieszą się jak najlepszym zdrowiem. Rosną i rosną, a w którymś momencie stają się o wiele wyższe, niż oczekiwali właściciele. Przede wszystkim jednak w większości wypadków stoją one za blisko ścian budynków, częściowo sięgają nawet konarami ponad dach. I tam pojawiają się swego rodzaju plamy potu. To, co dla nas, ludzi, jest już wystarczająco nieprzyjemne pod pachami, ma dla domów nie tylko wizualne skutki. Wskutek pocenia się drzew robi się tak wilgotno, że na fasadach i dachówkach osiedlają się glony i mchy. Deszcz gorzej spływa, hamowany przez roślinną okrywę, a obluzowane poduchy mchu zatykają rynnę. W miarę upływu lat tynk się kruszy wskutek wilgoci i trzeba przeprowadzać przedwczesny remont. Właściciele samochodów parkowanych pod drzewami odnoszą natomiast korzyści z tego działania kompensacyjnego. Przy temperaturach zbliżonych do zera ci, którzy parkują swe auta pod gołym niebem, muszą zeskrobywać lód z ich szyb, podczas gdy pojazdy zaparkowane pod koronami drzew często w ogóle nie są oblodzone. Abstrahując od tego, że drzewa mogą mieć negatywny wpływ na elewację budowli, fascynuje mnie, w jakim stopniu świerki i inne gatunki potrafią regulować mikroklimat otoczenia. O ileż większa musi być zatem siła oddziaływania dziewiczego lasu!
Jeśli troskliwie wypracowany bilans sił poświęcanych na wzrost i na obronę zostanie zaburzony, drzewo może się rozchorować. Przyczyną może być na przykład śmierć sąsiada. Nagle do korony dociera mnóstwo światła, a drzewo zaczyna chciwie intensyfikować procesy fotosyntezy. To jak najbardziej rozsądne posunięcie, bo taka szansa trafia mu się tylko raz na mniej więcej sto lat. Zalane nagle słonecznym światłem drzewo porzuca wszystkie inne zajęcia i koncentruje się wyłącznie na rozroście gałęzi. Ne ma zresztą wyjścia, bo otaczający je koledzy robią dokładnie to samo, tak, że luka w koronach lasu zamknie się w krótkim (dla drzew) czasie, plus minus dwudziestu lat. Młode pędy szybko się wydłużają, a ich roczne przyrosty mierzą do pięćdziesięciu centymetrów zamiast dotychczasowych kilku milimetrów. Oznacza to wydatek energii, której nie starczy już na obronę przed pasożytami. Jeśli drzewo ma szczęście, wszystko pójdzie dobrze i po zamknięciu się prześwitu będzie miało większą koronę. Zrobi sobie przerwę i znów ustabilizuje prywatny bilans sił. Biada jednak temu, które czegoś zaniedba, upojone nagłym wzrostem. Nie zauważy grzyba, który opanuje kikut konara i po martwym drewnie przewędruje do pnia, nie zauważy kornika, który przypadkiem nadgryzie straceńca i stwierdzi, że nikt nie reaguje - i już po wszystkim.
Ale jelenie żywią też inną potrzebę. W normalnych warunkach w ogóle nie żyłyby w lasach, gdyż jako pokarmu potrzebują głównie trawy. Ta wszakże jest absolutną rzadkością w lasach naturalnych, ponadto raczej nie występuje w ilościach wystarczających dla całego stada i dlatego te majestatyczne zwierzęta wolą żyć na terenach bezdrzewnych. Ale w dolinach rzek, gdzie wskutek powodzi ciągle tworzą się otwarte pastwiska, mieszkamy już my, ludzie. Każdy metr kwadratowy jest wykorzystany albo pod budowę miast, albo pod rolnictwo. Z tego powodu jelenie wycofały się do lasu, który opuszczają co najwyżej nocą. Jednakże jako typowi roślinożercy potrzebują przez całą dobę paszy bogatej w błonnik. Gdy nie ma jej skąd wziąć, uciekają się w potrzebie do obgryzania kory drzew. Latem, gdy są one pełne wody, ich skóra łatwo się oddziera. Zwierzęta wgryzają się w nią siekaczami (znajdującymi się tylko w dolnej szczęce) i odrywają całe pasma z dołu do góry. Zimą, gdy drzewa śpią i kora jest sucha, udaje im się wyszarpywać tylko małe strzępki. Tak czy owak takie praktyki są dla drzewa nie tylko niezwykle bolesne, ale nawet groźne dla życia. Przez ogromne otwarte rany wnikają przecież na dużej powierzchni grzyby i niszczą drewno. Szybkie zarośnięcie rany jest z uwagi na jej spory rozmiar niemożliwe.
Za szczodrą zapłatę w cukrach dorzucają gratis jeszcze parę usług na przykład filtrację metali ciężkich. Te na pewno nie służą korzeniom, grzybom za to specjalnie nie przeszkadzają. Wyodrębnione szkodliwe substancje pojawiają się potem każdej jesieni w pięknych owocnikach, które jako borowiki czy podgrzybki brunatne zabieramy ze sobą do domu. Nic dziwnego, że na przykład radioaktywny cez, który zalega w glebie jeszcze od czasów katastrofy reaktora w Czarnobylu w 1986 roku, najłatwiej znaleźć w grzybach.
Pochodzi z Kaukazu i osiąga ponad trzy metry wzrostu. Już w dziewiętnastym wieku został sprowadzony do środkowej Europy z uwagi na urodę jego białych baldachów mierzących do pół metra średnicy. Tu zwiał z ogrodów botanicznych i od tej pory dziarsko rozprzestrzenia się na niejednej łące. Barszcz kaukaski uważa się za bardzo niebezpieczny, ponieważ jego sok na skórze w połączeniu z działaniem promieni ultrafioletowych może spowodować rany przypominające oparzenia. Rocznie wydaje się sumy idące w miliony, by wykopać i zniszczyć te rośliny – jak dotąd bez większych sukcesów. Barszcz jednak tylko dlatego może się rozprzestrzeniać, że w dolinach strumieni i rzek brakuje pierwotnych lasów łęgowych. gdy one powrócą, pod koronami drzew zrobi sie tak ciemno, że barszcz zniknie.(…) Gdy tylko prowadzący własną gospodarkę człowiek zostawi ten problem drzewom, zostanie on natychmiast rozwiązany.
Im dalej posuwamy się w głąb lądu, tym robi się bardziej sucho, ponieważ chmury oddają wodę w postaci deszczów i znikają. Już po sześciuset kilometrach jest tak sucho, że pojawiają się pierwsze pustynie. Życie zasadniczo powinno być możliwe tylko w wąskim pasie na skraju kontynentów, a ich wnętrza powinny być posępne i wyschłe na wiór. Zasadniczo. Ale na szczęście są przecież lasy. Są formą wegetacji o największej powierzchni liści. Na metr kwadratowy lasu rozpościera się w koronach drzew dwadzieścia siedem metrów kwadratowych liści i igieł. Opady osiadają częściowo tam, w górze, i zaraz wyparowują. Dodatkowo latem drzewa zużywają na kilometr kwadratowy do dwóch tysięcy pięciuset metrów sześciennych wody, którą oddychając, zwracają do atmosfery. Z pary wodnej tworzą się ponownie chmury, które płyną w głąb lądu i tam w postaci deszczu spadają na ziemię. Ta gra toczy się cały czas, więc nawet najodleglejsze rejony są zaopatrywane w wilgoć. Pompa wodna działa tak dobrze, że w niektórych makroregionach Ziemi, na przykład w dorzeczu Amazonki, opady deszczu nawet wiele tysięcy kilometrów w głębi lądu nie różnią się zbytnio wielkością od tych na wybrzeżu. Jedyny warunek jest taki, że między morzem a najodleglejszym zakątkiem lądu musi znajdować się las. A przede wszystkim – jeśli brak pierwszego komponentu, czyli lasu nadbrzeżnego, cały system się załamuje.
Przycięta korona oznacza dotkliwy cios dla korzeni. Ich wielkość jest optymalnie dostosowana do nadziemnych organów. Gdy więc usunie się dużą część konarów, a przez to ograniczy fotosyntezę, odpowiednio duży procent części podziemnych umrze z głodu. W ich martwe zakończenia i w miejsca cięć na pniu wnikną teraz grzyby, które łatwo się rozprawią z napowietrzonym, szybko wytworzonym drewnem. Już po paru dekadach, czyli w tempie dla drzew błyskawicznym, wewnętrzna zgnilizna zaczyna być widoczna na zewnątrz. Obumierają całe połacie korony, wobec czego zarząd zieleni miejskiej wycina je, by usunąć potencjalne zagrożenie dla spacerowiczów. W miejscach po cięciu powstają dalsze ogromne rany. Naniesiona na nie maść ogrodnicza przyspiesza w wielu wypadkach proces rozkładu, bo pod spodem drewno pozostaje wilgotne – superwarunki dla grzybów!
W końcu pozostaje sam kadłub drzewa, który nie nadaje się do utrzymania i pewnego dnia zostanie ścięty. A ponieważ żaden krewniak nie pospieszy z pomocą, pniak obumrze prędko i ostatecznie. Niedługo później posadzi się nowe drzewo i cały dramat zacznie się na nowo.
Miejskie drzewa to leśne dzieci ulicy. Te z nich, które posadzono bezpośrednio przy ulicach, najlepiej ukazują sens tego określenia.
Niemal połowa biomasy lasu tkwi na tym dolnym piętrze. Większości kłębiących się tam istot żywych nie da się zobaczyć gołym okiem. I to jest prawdopodobnie główny powód, dla którego nie interesują nas one tak bardzo, jak na przykład wilk, dzięcioł czarny czy salamandra plamista. Jednak dla drzew są one chyba o wiele ważniejsze. Las mógłby bez problemu zrezygnować ze swych większych mieszkańców. Sarny, jelenie, dziki, zwierzęta drapieżne, a nawet większość ptaków nie zostawiłyby po sobie bolesnej luki w ekosystemie. Nawet gdyby wszystkie zniknęły jednocześnie, las po prostu rósłby dalej, nie zaznawszy większego uszczerbku. W przeciwieństwie do utraty maleńkich stworzonek pod naszymi stopami.
To jednak nie jest przypadek brzozy, która zdana wyłącznie na siebie, chce się przebijać przez życie. Jednak także ona wytwarza drewno, i to nawet o wiele szybciej niż inne drzewa, również ona chce i potrafi się rozmnażać. Ale skąd bierze na to energię? A może ten gatunek prowadzi skuteczniejszą fotosyntezę od innych? Nie, tajemnica tkwi w tym, że spala się bez reszty. Brzozy pędzą przez życie jak szalone, żyją przy tym ponad stan i koniec końców doprowadzają się do całkowitego wycieńczenia.
Ot, na przykład wspomniane już mechowce, z których w naszych szerokościach geograficznych żyje ponad tysiąc znanych gatunków. Mierzą mniej niż milimetr i wyglądają jak pajączki ze zbyt krótkimi nóżkami. Ich ciałka są beżowobrązowe, dzięki czemu świetnie się maskują w swym naturalnym środowisku – glebie. Mechowce należą do podgromady roztoczy, co od razu budzi skojarzenia z roztoczami kurzu domowego, żywiącymi się naszym złuszczonym naskórkiem i innymi odpadami, a przy okazji wywołującymi alergie. Przynajmniej część mechowców odgrywa podobną rolę wobec drzew. Spadające z nich liście i łuszcząca się kora gromadziłyby się w metrowych stertach, gdyby nie rzucała się na nie żarłocznie rzesza drobnych zwierzątek. Żyją w opadłym listowiu, które konsumują z wilczym apetytem. Inne gatunki wyspecjalizowały się w grzybach. Zwierzątka siedzą w kanalikach ziemnych i spijają soki wydzielane przez delikatne białe niteczki. Koniec końców te mechowce odżywiają się cukrami, które drzewa oddają swym grzybowym partnerom. Ale nie pogardzą niczym, czy będzie to obumarłe drewno, czy martwe ślimaki, wszystkim się zadowolą.
Zależnie od tego, czy jest to dla nich korzystne, grzyby podejmują produkcję fitohormonów, które regulują wzrost komórek w myśl grzybowych planów. Za szczodrą zapłatę w cukrach dorzucają gratis jeszcze parę usług, na przykład filtrację metali ciężkich. Te na pewno nie służą korzeniom, grzybom za to specjalnie nie przeszkadzają. Wyodrębnione szkodliwe substancje pojawiają się potem każdej jesieni w pięknych owocnikach, które jako borowiki czy podgrzybki brunatne zabieramy ze sobą do domu. Nic dziwnego, że na przykład radioaktywny cez, który zalega w glebie jeszcze od czasów katastrofy reaktora w Czarnobylu w 1986 roku, najłatwiej znaleźć w grzybach.
W skład oferty wchodzą również usługi zdrowotne. Delikatne pajęczyny odpierają ataki wszelkich intruzów, czy będą to bakterie, czy niszczycielscy koledzy grzyby. Wraz ze swymi drzewami grzyby mogą dożyć wieluset lat, jeśli tylko będzie im się dobrze działo. Jeżeli jednak zmienią się warunki środowiskowe, na przykład za sprawą zanieczyszczenia powietrza, to żegnają się z życiem. Ich partnerzy nie pozostają wszakże długo w żałobie, lecz po prostu przestawiają się na inny gatunek, który mości się u ich stóp. Każde drzewo może wybierać między kilkoma grzybami i dopiero gdy ostatni z nich rozstanie się z tym światem, sytuacja faktycznie ulega pogorszeniu.
W ciągu ostatnich lat las przy tworzeniu bajorek jest coraz mniej zdany na przewrócone martwe pnie. Zyskuje bowiem coraz większe wsparcie ze strony niegdyś wytępionego reemigranta – bobra. Wypada wątpić, czy drzewa to faktycznie cieszy, bo ten ważący do trzydziestu kilogramów gryzoń pełni wśród zwierząt funkcję drwala. W ciągu jednej nocy obala drzewa o grubości od ośmiu do dziesięciu centymetrów, większe zaś okazy ścina podczas kilku szycht. Chodzi mu o gałęzie, którymi się żywi. Duże ich ilości magazynuje na zimę w żeremiach, które w miarę upływu lat osiągają szerokość wielu metrów. Gałęzie służą także do tego, by zamaskować wejścia do budowli. Bobry układają je też pod wodą w charakterze dalszego zabezpieczenia, by drapieżniki nie miały tam wstępu. Poziom wody może ulegać wahaniom w zależności od pory roku, wiele zwierząt buduje więc tamy i w ten sposób spiętrza wody strumieni w wielkie stawy. Wyhamowuje to tempo odpływu wody z lasu, a w rejonie spiętrzenia tworzą się duże mokradła. Cieszy to olchy i wierzby. Jednak nawet gatunki drzew czerpiące profity z obecności bobrów nie mają szans się zestarzeć tam, gdzie te zwierzęta się wprowadziły, bo stanowią dla nich żywe zapasy pożywienia.
Delikatne poduchy mchu wychwytują wodę z rosy, mgły lub deszczu i ją magazynują. Jednak przeważnie to nie wystarcza, bo drzewa albo działają jak parasole (świerki i spółka), albo odprowadzają wodę konarami prosto do korzeni (drzewa liściaste). W tym ostatnim przypadku sytuacja jest prosta – mchy osiedlają się na pniu w tych miejscach, którędy po deszczu spływa woda. Nie płynie ona równomiernie, bo większość drzew stoi trochę krzywo. U góry lekkiej krzywizny tworzy się mały strumyczek, z którego czerpią mchy. Nawiasem mówiąc, z tego właśnie powodu porastający drzewo mech nie nadaje się do określania stron świata. Rzekomo ma wskazywać stronę nawietrzną, z której deszcz uderza o pień i nawilża go. Ale w środku lasu, gdzie drzewa wyhamowały wiatr, deszcz przeważnie pada pionowo z góry na dół. Do tego każde drzewo jest wygięte w inną stronę, tak że orientacja po mchu może wyłącznie przyprawić o zawrót głowy.
Jeśli ponadto kora jest chropowata, to wilgoć wyjątkowo długo utrzymuje się w niewielkich szczelinach. Chropowatość pni zaczyna się od dołu i w miarę upływu lat postępuje coraz wyżej, aż do korony. Dlatego właśnie mech na młodych drzewach rośnie tylko parę centymetrów nad ziemią, za to później otula dolną część pnia niczym podkolanówka.