cytaty z książki "Williama Goulda księga ryb. Powieść w dwunastu rybach"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Bo wszyscy jakoś układamy się z władzą, a większość z nas sprzedałaby rodzonego brata albo siostrę za odrobinę ciszy i spokoju. Nauczono nas żyć w moralnym tchórzostwie, chociaż przez cały czas się pocieszamy, że jesteśmy buntownikami natury, po prawdzie jednak nigdy nic nas nie przygnębiło ani nie poruszyło - jesteśmy jak te owce, dla których wystrzelano aborygenów, by miały się gdzie paść, potulne aż do dnia rzezi [s.400-401].
Nigdy nie zgadzałem się z twierdzeniem, że fabuła książki nie powinna być dygresyjna. Bóg jest chyba podobnego zdania, ponieważ ze skończonej liczby liter układa wszystko, co chce, a Jego opowieści sprawdzają się doskonale, zarówno w postaci QED, jak i ABC.
(...) do klęski Jorgensena przyczyniło się czytanie w wieku chłopięcym wszystkich tych romansów i przygód, przez co uznał, że potrafi przerobić świat na obraz i podobieństwo książki.
Obrazek czy książka to w najlepszym razie otwarte drzwi zapraszając do pustego domu, a kiedy już znajdziesz się w środku, musisz uzupełnić resztę najlepiej, jak potrafisz.
- Chcę... (...) ...zostać artystą.
Odpowiedziałem, że znam gorsze ambicje, ale że w tej chwili nie przychodzi mi do głowy żaden przykład.
Nie wiem też, dlaczego zabicie Puddinga albo Jorgesena uznaje się za zbrodnię, wymordowanie całego plemienia jest natomiast w najlepszym wypadku problemem, w najgorszym zaś imperatywem nauki [s.360].
Żądza władzy (...)jest najsmutniejszym przejawem życia wewnętrznego, przejawem braku miłości, a co gorsza, umiejętności kochania [s.379].
(...) tyrania zawsze wabi swoich przeciwników niczym deszcz trawę z ziemi
(...) na każdego despotę przypada też tysiąc osób, które pragną żyć w niewoli[s.73-74].
(...) prymitywne twarze, za którymi kryje się nikczemna przeszłość, zasługują właśnie na portrecistę o tak skromnym talencie jak mój. Nie była to praca dla Akademii, Prado ani Luwru, lecz dla bękarcich i skretyniałych dzieci Starego Świata, przekonanych, że złodziejstwo i terror dają im prawo do rządzenia Nowym [s.143].
(...) nic nie mogło mnie przygnębić bardziej niż ponura perspektywa lektury, albowiem czytanie stało się dla mnie już tylko źródłem zawodu i rozczarowania, czymś, co wydawało się wywracać całe moje życie do góry nogami, niepokoić mnie i dręczyć jak nic innego, a także kazać mi sądzić, że wszystko, co do tej pory myślałem o świecie i co uważałem za oczywiste, jest bezsensowne i nietrafne [s.349].
Najłatwiej sobie poradzić z władzą, ulegając jej, to nieuchronne: im głupsi są rządzący, tym głupszy musisz być ty [s.112].
(...) nikt nie potrafi i nie chce nam wyjaśnić, dlaczego zamożność tak niewielu ludzi wydaje się dziwnie zależna od nędzy milionów innych [s.15].
Grożąc Komendantowi bagnetami, kazali mu usiąść i podpisać kilka zeznań, chociaż wszystkie były niezgodne z prawdą, a żadne z nich w litanii przestępczych zamiarów nawet nie przypominało rzeczywistych osiągnięć przywódcy, który rozumiejąc, że władza potrzebuje ładu i porządku, mimo wszystko podpisał podsunięte mu papiery, albowiem akta i archiwa to boska kpina z ludzkiej pamięci i jedyna racjonalna interpretacja dnia dzisiejszego, zachowująca ważność także jutro.
Zacząłem od pocieszającego wniosku, że literatura jest językiem boskiej mądrości, a skończyłem tylko na słabym przeczuciu, że książki to wielkie szaleństwa, których przeznaczeniem jest wiecznie niepoprawna interpretacja [s.37].
posiada wszystkie niezbędne cechy, aby zrobić karierę artystyczną (...): mierność, skłonność do używania przemocy wobec potencjalnych rywali, wolę zwycięstwa, ale i wolę porażki swoich kolegów po fachu, olbrzymią nieszczerość i zdolność do zdrady.
Żądza władzy, doszedł do wniosku w ostatnich chwilach świadomości, jest najsmutniejszym przejawem życia wewnętrznego, przejawem barku miłości, a co gorsza, umiejętności kochania.
Zgarbiony, w podartych łachach, równie paskudnych i zawszonych jak nasze, wyglądał niczym zagubiony apostrof w poszukiwaniu słowa, którego mógłby być częścią, i nie emanowało od niego nic poza poczuciem wyższości, wynikającym z zadania, które sam sobie wyznaczył, a które uważał za święte [s.225].
Po chwili w eksplozji piasku wyłoniło się wielkie cielsko gwiaździarza, jak gdyby uformował się z chaosu, który sam stworzył. Wielki pysk otwierał się i zamykał jakby jednocześnie, w jednej chwili. Ryba sprężyła się i podskoczyła, poderwała się w górę i pożarła nic niepodejrzewającą fląderkę, pozostawiając po sobie tylko zapiaszczoną, wirującą wodę - znak, że jakieś stworzenie utraciło w niej życie [s.171].
Paplał tak jeszcze długo, chroniąc się za jedyną rzeczą na świecie, która dawała mu poczucie wyższości: za słowami [s.27].
Przeczytał zbyt wiele książek i jako szesnastolatek pod wpływem różnych romansowych i przygodowych opowieści pewnego dnia w 1708 roku opuścił swoje rodzinne miasto, Kopenhagę, tylko po to, aby się przekonać, że prawdziwy świat jest inny niż świat z jego lektur [s.256].
Sztuka to jednak wyrok, nie przyrodzony przywilej (...).
Przyjechał do Waterloo dzień po tym, jak skończyła się wielka bitwa o przyszłość z przeszłością w ascendencie, objawiając swój szczególny talent do pojawiania się zbyt późno w nieodpowiednim miejscu, co - jak słusznie uważał - upoważniało go do tego, by zostać dziennikarzem (...)
Uwielbiał opowiadać i było mu wszystko jedno, podobnie jak słuchaczom, czy opowiada historie prawdziwe, czy zmyślone, stanowiły bowiem jego rzemiosło, on zaś był wędrowcem pośród opowieści, podróżnikiem po republice fikcji [s.258].