cytaty z książki "Szkarłatny płatek i biały"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Prawdziwie nowoczesnego człowieka, jakim jest William Rackham, można nazwać przesądnym ateistycznym chrześcijaninem - co znaczy, iż wierzy On w Boga, który chociaż nie odpowiada już za wschód słońca, nie ma w opiece Królowej i nie zapewni ludziom chleba powszedniego, wciąż pozostaje pierwszym podejrzanym, kiedy coś idzie źle.
Nigdy nie cierpiała ciętych kwiatów, a szczególnie róż; nie lubi ich zapachu i nie może patrzeć, jak usychają i rozsypują się, kiedy przekwitną. Kwiaty, które toleruje - jak hiacynty, lilie, orchidee - umierają sprężyście na łodygach, wyprostowane do ostatka.
Ostatecznie prawdziwy koneser wie, że kobieta jest czymś więcej niż jedynie ciałem.
Chociaż oboje konsumują drobne kęsy czasu, wciąż pozostaje im niestrawna wieczność.
Opowiadać sobie stare dowcipy z przyjaciółką czy śpiewać stare piosenki to przyznać się do porażki, przyznać, że jest się zadowolonym ze swojego losu. Z nieba ludziom przyglądają się Parki, a słysząc coś podobnego, mruczą do siebie: "Ach, więc ta kobieta jest zadowolona ze swojego życia. jeśli zatem je odmienimy, wprowadzimy do niego zamieszanie". Dlatego Sugar postanowiła sobie, że będzie inna. Parki mogą się jej przyglądać z góry, kiedy tylko chcą, zawsze jednak znajdą ją z dala od masy pospólstwa, gotową w każdej chwili na dotknięcie czarodziejskiej różdżki, które odmieni jej los.
Oczywiście, moda w latach siedemdziesiątych ciąży ku coraz zwiewniejszym kreacjom, lecz to, co modne, nie zawsze odpowiada temu, co kobieta w głębi serca mają za kobiece.
Żywy czy martwy, dzieciak jest skazany na zagładę, bo na tym świcie nie można zbawić nikogo poza sobą, a Bóg zbawia się tymczasem, wydzielając skąpo żywność, ciepło i miłość, aby wykarmić sto istnień ludzkich pośród tłoczącej się wokół, pełzającej ciżby milionów potrzebujących. Jeden bochenek chleba i jedna ryba, które trzeba rozdzielić między pięć tysięcy nędzników - to Jego najlepszy żart.
We wszystkich oknach naprzeciwko widać twarze, milczące twarze dzieci, stojących pojedynczo albo maymi grupkami, które przywodzą dziewczynie na myśl pokryte sklepowym kurzem sodycze w witrynie zamkniętego domu handlowego. Dzieci wpatrują się we wrak dorożki i czekają. Potem nagle, jednocześnie, jak gdyby uzgodniwszy najpierw między sobą, ile czasu powinno minąć od chwili, w której woźnica zniknie za rogiem, blade twarzyczki opuszczają okna.
Hmm, to zależy od tego, która jest godzina, a dziewczyna nie ma zegara. Tylko niewielu mieszkańców Church Lane je posiada. Niewielu z nich wie, który jest rok ani nawet że minęło ponoć osiemnaście i pół wieku, odkąd pewnego żydowskiego wichrzyciela zawleczono na stracenie za zakłócanie spokoju publicznego.
Church Lane to ulica, na której nawet koty są chude i mają zapadłe oczy, bo nie jadają mięsa, ulica, na której mieniący się robotnikami mężczyźni chyba wcale nie pracują, a tak zwane praczki rzadko cokolwiek piorą. Na tej ulicy filantropi nie są w stanie uczynić nic dobrego, więc kiedy mieszkańcy przeganiają ich stąd, uchodzą, unosząc rozpacz w sercach i nieczystości na butach.
Pytanie o to, jak owo mydło jest produkowane, nie stanowi problemu dla współczesnego czowieka. Wszystko w jego świecie w ostatecznej już formie pochodzi z lędźwi łagodnego potwora, zwanego manufakturą – z naturalnego otworu jego ciała, spowitego welonami dymu, tryska niekończący się strumień doskonale jednorodnych produktów wysokiej jakości.
Caroline chciałaby wylać zawartość nocnika prosto na ulicę, ale niedawno węszył tu inspektor sanitarny, który przypomnia wszystkim lokatorom, że mamy dziewiętnasty, nie osiemnasty wiek, i grozi nawet eksmisją. Na Church Lane roi się od irlandzkich katolików; są to wszystko zośliwi plotkarze, a Caroline nie chce, by na dobitkę oskarżono ją o rozsiewanie cholery. Dlatego przechyla stopniowo nocnik i pozwala, by koktajl powoli i dyskretnie spynął po ścianie kamienicy. Przez chwilę dom będzie wyglądał, jak gdyby to Pan Bóg we wasnej osobie ulżył sobie na mur, ale ten problem sam się rozwiąże w taki czy inny sposób, zanim wstaną sąsiedzi – ścianę wysuszy słońce albo obmyje świeży śnieg.
Znajdziesz tu między innymi książki, których stronice przeciął należący do poprzedniego właściciela nóż do papieru, i używane meble, niemodne, wciąż jednak bezczelnie kuszące, w dobrym stanie i niedrogie – ośmielające klientów, którzy w tych ciężkich czasach upadli na samo dno, by osunęli się jeszcze nieco niżej. Czeka was przyjemne, miękkie lądowanie, panie i panowie!
Czasem, żeby zauroczenie rozkwitło cudownie szybko, wyłaniając się niby pączek jasnoróżowego ciała spod odciągniętego napletka, wystarczy zaledwie kilka słów, jeżeli wypowiada je właściwa osoba w odpowiedniej chwili. A owe magiczne słowa nie muszą wcale brzmieć: "Kocham cię". W wypadku panny Sugar i George'a W. Hunta, którzy zapuszczają się w ciemne, mokre po ulewnym deszczu ulice, idąc ramię przy ramieniu pod gazowymi latarniami i suchym, pustym niebem, tych kilka magicznych słów brzmi: "Patrz pod nogi".
- A Boże przykazanie: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się”? (…...) -Moim zdaniem rozmnożyliśmy się już wystarczająco, nie sądzisz? - wzdycha pani Fox. Doskonale udało nam się zapełnić świat przerażonymi i głodnymi ludźmi, nieprawdaż? Dzisiaj pytanie brzmi: co z nimi wszystkimi począć"?
Złożyła wizytę ojcu by wręczyć mu prezent gwiazdkowy - próżny trud, albowiem doktor Curlew nie obchodzi żadnych świąt i niczego nie pragnie, jest jednak jej ojcem, ona z kolei jest jego córką i tak co roku obdarowują się książkami, których nie czytają, i życzą sobie nawzajem wesołych świąt, choć doktor Curlew nie wierzy w Chrystusa, Emmeline nie wierzy, że Zbawiciel przyszedł na świat 25 grudnia. Oto jak wyglądają głupie kompromisy, na które przystajemy, aby żyć w zgodzie z rodziną.
Patrz pod nogi. Nie trać głowy – będzie ci potrzebna.
Wtedy zrozumiała, co to znaczy na zawsze pozostać Sugar, Lotty, Lucy czy kimś tam, jeśli ktoś uwięzi człowieka na kwadratowym kartoniku, który może potem pokazywać obcym, kiedy zechce. Bez względu na to, jakim aktom przemocy Sugar poddaje się regularnie w zaciszu swojej sypialni, przechodzą one do przeszłości wraz z chwilą, w której dobiegają końca, a ona zaczyna o nich zapominać, zanim wyschnie jej spocone ciało. Jednakże ktoś, kogo chemicznie utrwala się w czasie i kogo można następnie przekazywać bez końca z ręki do ręki, obnaża się tak, że nigdy nie zdoła już zasłonić swej nagości.
Niewiele ponad sto albo – powiedzmy – sto dwadzieścia lat później będzie można reprodukować te fotografie wszędzie i nikomu nie przyjdzie nawet do głowy, że deprawują albo gorszą wrażliwców. Ba, ten potężny niszczyciel; dawnych skandali, czyli wielkoformatowy, kolorowy album, nadaje owym zdjęciom wręcz artystyczną aurę. Nieznana prostytutka, ok. 1875 r. – głosiłby zapewne podpis pod taką fotografią, czy można zatem wyobrazić sobie większą anonimowość?
Honi soit qui mal y pense!
~ Hańba temu, kto źle o tym myśli!
Zdaniem sklepikarzy ktoś, kto wstaje równie wcześnie jak oni, dokonuje aktu stoickiego heroizmu, który przechodzi pojęcie bardziej leniwych od nich śmiertelników. Każda istota, zaczynająca poranną krzątaninę wcześniej, może być najwyżej gryzoniem lub owadem, który unikną, niestety, pułapki bądź trucizny.