cytaty z książek autora "Michał P. Lipka"
I wtedy rozległ się śmiech, głęboki i ponury - szyderczy śmiech, który zdawał się dobiegać zewsząd i znikąd, aż drżały szyby.
Śmiech, którego Szymon nie zapomniał przez ponad półtorej dekady.
Śmiech. I Szymon wiedział już, że nigdy, do końca swojego życia, nie wystawi nóg poza krawędź kołdry, nie ważne jak upalna będzie noc.
Zwłoki młodej dziewczyny leżały na kawałku trawnika pod drzewem. Kompletnie ubrane, z rozrzuconymi rękoma i nogami i krwią rozlaną na całej jego powierzchni.
Zwymiotował na buty, zatoczył się w panice i wtedy dostrzegł drugie ciało leżące na kostce brukowej, którą wyłożona był ulica. W odróżnieniu od dziewczyny, te ewidentnie męskie, pozbawione było ręki i oka. Z lewego ramienia pozostał tylko kikut, po prawym oku ziejąca czernią dziura.
Tomasz chwycił się drzewa i ponownie zwymiotował. A potem uświadomił sobie, że morderca przecież ciągle może gdzieś tu być, czaić się, obserwować, a on jest tu sam, sam jeden jedyny - i rzucił się do ucieczki ile sił w nogach.
W pomieszczeniu jest ciemno od papierosowego dymu. Mgła gryząca w oczy i gardło. Popielniczki nie istnieją, stare puszki po piwie i Pepsi przelewają się wypalonymi do filtra petami, walając się wśród paczek po chińskich zupkach. To tylko jeden pokój. Stoły zasłane papierami, przestrzeń zasłana blisko dziesiątką facetów w wieku dwudziestu kilku lat. Jeden pokój za całe mieszkanie. Pracują i pala jednego papierosa za drugim, oddychają dymem i psują ludziom krew.
(...) dostrzegł ich idących przez jego podwórze, zbliżających się do domu ze wszystkich stron (...), rozglądających się, rozmawiających ze sobą, wyraźnie czegoś szukających. Było ich kilkanaścioro, może nawet ponad dwadzieścia osób, a każda z nich trzymała w dłoni siekierę.
Idealne życie bowiem to nie koegzystencja, gdzie każdy ma to, co chce i
wypracowuje idealny kompromis między wszystkim innym. Idealne życie to
takie, gdzie nie ma kompromisów, bo wszystko, co przeszkadza, zostało
wyeliminowane. Doskonały raj to miejsce, gdzie nie trzeba koegzystować z
nikim ani z niczym, czego się nie trawi. Nie toleruje. Ludobójstwo na
odpowiednią skalę to nie zbrodnia przeciw ludzkości, a cud dokonany ręką
człowieka, kamień węgielny jedynego słusznego raju, bo stworzonego dla
samego siebie – najważniejszej, najwspanialszej, najcudowniejszej,
najdoskonalszej istoty, jaką znasz. Jeśli coś jest rajem dla kogoś takiego, musi
być też dla wszystkich.
Jeśli zrobisz to dobrze, jeśli zrobisz na odpowiednią skalę, dostaniesz
potwierdzenie słuszności swoich działań – nikt nie zaprotestuje.
Prawda o ludziach była taka, że najczęściej żyli, bo po prostu nie
wyobrażali sobie istnienia świata bez nich samych chodzących po jego
powierzchni. Człowiek jest zdolny uprzeć się i pobić rekord świata w długości
przeżycia, przynajmniej dopóki mu się to nie znudzi albo nie zniknie powód do
upierania się. Póki ziemia nosi sąsiada, ja nie będę gorszy. Póki ta suka
oddycha, ja nie przestanę.
- Co tu się stało? – wyszeptał przede wszystkim do samego siebie, patrząc na rosnący nad miastem słup czarnego dymu, zniszczone budynki i ogień. – Co tu się stało? – powtórzył, ale tu, kilkadziesiąt metrów nad ziemią, nie było nikogo, kto mógłby odpowiedzieć na to pytanie.
Gdyby słońce eksplodowało, a ludzie
zaczęli płonąć żywcem, jak płonęłaby ta niebieska piłka, aż nic by z niej nie
zostało, koniec świata nie byłby wcale bardziej przerażający niż obecny. Gdyby
meteoryt zmiótł parę kontynentów, a resztę zatopił gigantyczną falą tsunami,
wytrącając przy tym planetę z jej orbity i rzucając nią kursem kolizyjnym w
kierunku Marsa albo Wenus, albo Jowisza, nie byłoby tak źle. Nawet gdybyśmy
sami wykończyli się bronią termojądrową, która rozerwałaby nasz glob na
strzępy, byłoby to do zaakceptowania, bo przynajmniej nic by już nie zostało.
Nie byłoby czego żałować, bo nie zostałaby planeta, z której musieliśmy odejść.
Nic nie miałoby z niej potem pożytku, nic co przyszłoby po nas, nie
skorzystałoby na tym i to byłby przynajmniej satysfakcjonujący koniec.