cytaty z książki "Długi dzień Ameriga"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
W tym szczególnym okręgu lokale wyborcze umieszczono w budynkach należących do wpływowej instytucji religijnej (…) Odkąd po II wojnie światowej uczestnictwo w wyborach stało się powszechne, szpitale i przytułki zaczęły służyć jako rezerwowa pula głosów na rzecz partii chrześcijańsko-demokratycznej i to tam właśnie zdarzały się przypadki prowadzenia do urn trzęsących się staruszek, zdziecinniałych sklerotyków, krótko mówiąc, ludzi całkowicie pozbawionych zdolności pojmowania.
Każdy miał okazję przekonać się, że - słońce czy deszcz – przy sprawnej organizacji do urn można było dowieźć wszystkich. A cóż dopiero tym razem, kiedy obóz rządzący zamierzał skorzystać z nowo uchwalonej ordynacji wyborczej (ordynacji szachrajskiej , jak ją od razu ochrzcili przeciwnicy), głoszącej ze koalicja, która zdobędzie 50 proc. głosów plus jeden, weźmie dwie trzecie miejsc w parlamencie.
Pesymizm (…) miał związek z melancholijną atmosferą domu rodzinnego, we Włoszech tak często wśród niewierzącej mniejszości, której przedstawiciele nawet gdy zwyciężają, muszą udźwignąć poczucie klęski. (…) Optymizm także był dziedziczny, właściwy tej samej mniejszości, której przedstawiciele nawet gdy ponoszą klęskę, miewają poczucie zwycięstwa.
Zakonnice i ich podopieczne były rozgorączkowane niczym żołnierze w okopach, szykujący się do odparcia ataku nieprzyjaciela. I w tym całym zamieszaniu wyczuwało się atmosferę frontową, a nieprzyjacielem były w jakimś sensie same wybory.
Wśród rozmaitości wyborczych nadużyć, jakie mogą zaobserwować przedstawiciele opozycji zasiadający w komisjach na palcach da się wyliczyć tych kilka chwytów, wobec których sprzeciw może okazać się skuteczny. Na nic się nie zdadzą np. utarczki z tymi, którzy przyprowadzają wariatów do urn. Jeżeli dokumenty są w porządku, a wyborca może wejść do kabiny o własnych siłach, nie ma się do czego przyczepić. Pozostaje pozwolić mu tam pójść, można jedynie żywić nadzieję, że nie został wystarczająco skutecznie poinstruowany i że coś mu się jeszcze pomyli, a wówczas jego głos powiększy pulę głosów nieważnych.
Po wyborcach także znać było różnice w podejściu do procedury, w której właśnie uczestniczyli. Większość z nich niewiele zaprzątała sobie głowę wyborami, chodziło przecież tylko o krzyżyk, który trzeba postawić we właściwym miejscu, o coś, co robi się według wzoru, którego ich zawczasu, nie szczędząc starań, nauczono. Podobnie jak klękania podczas mszy albo sposobu ścielenia łóżek.
Do chwytów, które budzą najwięcej podejrzeń, należy na przykład ten z zaświadczeniem lekarskim, stwierdzającym, że niewidomej, paralitykowi albo inwalidzie bez rąk, niezbędna jest w kabinie wyborczej pomoc osoby godnej zaufania (zazwyczaj chodzi o księdza albo zakonnicę), która postawi krzyżyk w ich imieniu. Dzięki takiemu rozwiązaniu wielu nieszczęśników – bezwolnych i nic nie rozumiejących, którzy sami z siebie nigdy w życiu nie poszliby głosować, nawet gdyby cudem nagle odzyskali wzrok oraz władzę w rękach - zostanie zaliczonych do kategorii świadomych wyborców.
Może lepiej było przymknąć oko na oddawane tu głosy, żeby machlojki, dzięki którym tamci zdobędą jakiś ułamek swojej władzy, pozostawiły widoczny ślad, nie dającą się zmyć plamę na wizerunkach ich przywódców.