cytaty z książek autora "Władisław Inoziemcew"
Inne definicje, na przykład ta sformułowana przez Umberto Eco, akcentują uwagę na takich cechach każdego reżimu faszystowskiego jak „kult tradycji” (we współczesnej Rosji przejawiający się w apologii „zachowania i wzmocnienia tradycyjnych rosyjskich duchowo-moralnych wartości” - oraz ideologii „konserwatyzmu”); przekonanie o tym, że „niezgoda stanowi synonim zdrady” (co prowadzi do przyklejania etykietki „zagranicznych agentów” i „piątej kolumny”); „maniakalny strach przed zmianami” (co znajduje swe odzwierciedlenie w stałym wychwalaniu wartości „stabilności"), „opieranie się na antyintelektualizmie i irracjonalnych treściach” (tu należy wspomnieć także renesans popieranej przez państwo religii i rozpowszechnianie pseudo- i łże-naukowych teorii); „obsesja na punkcie teorii spiskowych”(tu nie ma nawet co komentować); „selektywny populizm” (który pełni funkcję głównego środka utrzymywania kontroli nad ludnością i zachowania popularności władzy); „rozpowszechnianie nowomowy, niesprawdzonej informacji i jawnego kłamstwa” (do czego w rzeczywistości sprowadzała się działalność kontrolowanych przez państwo środków masowej „informacji”).
E. Gentile jako ważną cechę faszyzmu wymienia „korporacyjną organizację gospodarki, która tłumi swobodę związków zawodowych, poszerza sferę państwowej ingerencji i stawia sobie za cel doprowadzenie do zjednoczenia „gałęzi wytwórczych” pod kontrolą reżimu, z zachowaniem przy tym prywatnej własności i różnic klasowych".
Historii nie jest znany ani jeden przypadek (z wyjątkiem być może II wojny światowej, kiedy to krajowi zagrażało najpoważniejsze niebezpieczeństwo), w którym Rosja znajdowałaby się w geopolitycznych sojuszach, w których albo byłaby bardziej zależna od swoich sojuszników aniżeli oni od niej, albo zależność byłaby w pełnej mierze wzajemna. U podstaw takiej polityki leżało, znowu, wypaczone pojmowanie „państwa” jako czegoś, co nie zna granic, by utwierdzić własną wolę. Suwerenność w Rosji była pojmowana w przeszłości i dziś jest pojmowana jako wolność od wszelkich zobowiązań lub ograniczeń. A. Kokoszin na przykład wprost wskazuje, że kraje, na terytorium których znajdują się wojskowe bazy innych państw (a niekiedy mówi on także o krajach, które nie mają broni jądrowej), nie dysponują „realną suwerennością, do której dąży Rosja”. Prezydent W. Putin idzie jeszcze dalej i zauważając, że wszelki sojusz zakłada redukcję suwerenności państwa (większość zachodnich politologów uważa co prawda, że wstępowanie w sojusze jest formą wyrażenia suwerenności), oświadcza: „Rosja, dzięki Bogu, nie wchodzi w żadne sojusze, i to też w znacznej mierze stanowi gwarancję naszej suwerenności”. Być może ta deklaracja zdziwi wielu ekspertów od polityki międzynarodowej, ale idealnie odzwierciedla marzenia i dążenia rosyjskiej władzy, które pozostają niezmienne od setek lat. Tak [jak] i dążenie do powiększenia terytorium, porażająco anachroniczne pojmowanie suwerenności odróżnia Rosję od większości rozwiniętych i bogatych regionów zwłaszcza od Europy, której praktycznie wszystkie kraje zjednoczyły się w Unii Europejskiej, zapewniając kontynentowi długotrwały pokój i bezprecedensowy dobrobyt ekonomiczny.
Jako fundamentalną przyczynę tego, że rosyjska polityka zagraniczna nie jest „w dobrej komitywie” z gospodarką, wskazałbym główną mentalną cechę szczególną naszych przywódców: w ich świadomości świat jest czarno-biały, cała globalna polityka jakoby oparta jest na paradygmacie win-loose: jeśli ktoś wygrał, to druga strona przegrała. Właśnie to podejście leży u podstaw „wymiany” realnych gospodarczych zasobów na iluzoryczne polityczne preferencje: Rosja gotowa jest na określone kroki, które jej zdaniem „oderwą" ten czy inny kraj od orientacji na USA lub Europę albo pomogą jej zajmować „niezależną” pozycję wobec nieprzyjaznych Rosji krajów. Na Kremlu, jak się zdaje, naprawdę uważają, że utrzymanie reżimu Nicolasa Maduro mocno zirytuje Waszyngton lub że pozbawiony rosyjskiej kroplówki Łukaszenka jutro zaprowadzi Białoruś do UE i NATO. Podobne podejście jest katastrofalnie anachroniczne w warunkach, gdy większość krajów dąży do ułożenia sobie stosunków na zasadzie win-win: widać to dobrze nawet na przykładzie polityki USA, gdzie Donald Trump, który w czasie kampanii wyborczej obiecał, że za pomocą muru i ceł odgrodzi USA od Meksyku, a Chiny „postawi na ich miejsce”, dość szybko zdał sobie sprawę, że nie wolno poświęcać gospodarczych interesów dla ładnych politycznych haseł i trzeba szukać dróg do uzgodnienia interesów różnych graczy.
Oceniając historię rosyjskiej polityki zagranicznej - zarówno na przestrzeni kilku stuleci, jak i w ostatnich latach - można się łatwo przekonać, jak bardzo była ona niekonsekwentna. Mówiliśmy już, że kraj ciągle stawał się a to bardziej, a to mniej otwarty, a to zwracał się ku Europie, a to odwracał się od niej - ale nie można nie dostrzec, że Rosja równocześnie stale „przebierała” w sojusznikach i często prowadziła wojny z tymi, którzy jeszcze niedawno byli jej sojusznikami. Stosunki wzajemne z poszczególnymi europejskimi krajami ważnymi centrami ówczesnej polityki nie mogą nie zadziwiać. Wojny z Francją na przełomie XVIII i XIX wieku, pokój w Tylży, wojna ojczyźniana 1812 roku, przyjaźń z Burbonami, wojna krymska, a potem udział w Entencie. Siedmioletnia wojna z Prusami, potem niespodziewana przyjaźń, koalicja z okresu wojen napoleońskich, potem I wojna światowa, pakt Ribbentrop-Mołotow i Wielka Wojna Ojczyźniana. Sojusz z Austrią przeciwko Bonapartemu, pomoc jej w stłumieniu węgierskiej rewolucji 1848 roku, niespodziewana neutralność Wiednia w wojnie krymskiej, a potem dwie wojny światowe z nią jako sojusznikiem Niemiec. Przykłady można mnożyć. W ciągu ostatnich dwustu lat nie to, żeby jedno z dużych europejskich państw, ale wszystkie one razem nie wybierały i nie odwoływały sojuszników i wrogów z taką kalejdoskopową szybkością, z jaką to czyniła Rosja. Nawet Wielka Brytania, wielki mistrz koalicji, nie mogła pomyśleć o takiej wymianie swoich partnerów i satelitów.
Jednakże dawne „zwroty” blakną wobec tego, co działo się z rosyjską polityką zagraniczną w okresie postsowieckim.
Tragedia współczesnej rosyjskiej polityki zagranicznej polega na tym, że kraj próbuje działać jak an indispensable nation, choć nic ma ku temu żadnych przesłanek; dąży do powrotu do poprzedniej epoki, już dawno nie odpowiadając wymogom, które wcześniej stawiano przed globalnymi mocarstwami. Prowokacyjne działania Moskwy wynikają z dążenia do zmuszenia oponentów do dialogu - ale przy tym z pola widzenia traci się sam przedmiot rozmowy. We współczesnej polityce nie jest przyjęte, aby jedne państwa (na przykład USA i Rosja) dyskutowały o statusie innych (na przykład Ukrainy). Wspieranie dyktatorów, którzy mordują tysiące swoich obywateli z zastosowaniem broni chemicznej, nie może uczynić kraju partnerem cywilizowanego świata nawet przy konieczności wspólnej walki z „terroryzmem”. Dziś nie wystarcza ściągnięcie na siebie uwagi - trzeba jeszcze mieć agendę, którą zgodzą się omawiać pozostałe strony. Kreml jej nie ma i właśnie dlatego kryzys w rosyjskiej polityce zagranicznej jest nie tylko niezwykle ostry, lecz i praktycznie nieprzezwyciężalny.