cytaty z książek autora "Karolina Kuszyk"
Jestem przekonana, że musimy opowiadać sobie poniemieckość na różne sposoby, wsłuchiwać się w to, co mówią i o czym mówią ci, którzy wkrótce odejdą. Że musimy tłumaczyć poniemieckie pokoleniu wstępującemu, jak potrafimy najlepiej, bez pomijania tego, co wstydliwe czy błahe. Otwierać drzwi naszych mieszkań potomkom ludzi, którzy w nich dawniej mieszkali, i przyglądać się naszym poniemieckim rzeczom i krajobrazom, po prostu dlatego, że od ponad siedemdziesięciu lat nas stwarzają. Człowiek ma prawo mieć klika tożsamości. Poniemiecką też. Jeśli za wszelką cenę będziemy próbowali sprawić sobie czysty rodowód, jeśli będziemy okopywać się w twierdzy absolutnej polskości, pewnego dnia może się okazać, że znów zostaliśmy urządzeni wbrew swojej woli i nie zrobiliśmy nic, by temu zapobiec.
Żadna miejscowość nie nazywała się od zawsze tak, jak się nazywała, każda rzecz, o ile jej nie przywieziono, jeszcze do niedawna należała do innych. Była to wprawdzie kraina wzorowo zagospodarowana ludzką ręką, a nie, jak obawiali się niektórzy, stepowa pustać - miała więc cechy tego, co dobrze znane, a jednak była obca, trudna w lekturze, nieoswojona.
Czy słowo gwałt jest zastrzeżone tylko dla istoty żywej ? Czy można powiedzieć, że zgwałcony został przedmiot - stare pianino, w które wali się tak długo, aż odlecą klawisze, albo szafa porąbana na opał, albo dom opuszczony jesienią, gdy pierwsze deszcze zaczynają przeciekać przez dachówki ?
Helena Będkowska: Żeby można było wysprzątać i wymieść z domu tę obcość, tę niemczyznę wyzierającą z każdego kąta [...] na każdym kroku napotykam przedmioty należące do kogoś innego, świadczące o czyimś życiu, o którym nic nie wiem, o ludziach, którzy ten dom budowali, tutaj mieszkali, a teraz być może już nie żyją [...] nie wyobrażam sobie, abym kiedykolwiek mogła powiedzieć, że to jest mój dom.
W jej ogrodzie pochowane są cztery psy, trzy koty i dwóch Niemców. Niby to zabronione chować zwierzęta w ogrodach, ale przecież wszyscy chowają.
Czasem jak człowiek zobaczy coś zrewitalizowanego, bardzo trudno mu to potem odzobaczyć. Choćby nie wiem jak się starał.
W czasach, gdy słowo "niemiec" pisano małą literą, a ulice, place, fasady i świątynie polonizowano młotkiem i pędzlem, niszczenie niemieckich książek, pomników, wyrytych w kamieniu napisów lub tablic było nie tylko wyrazem postawy patriotycznej - było odwetem za to, jak poczynali sobie w Polsce niemieccy okupanci, niszcząc, grabiąc, i wywożąc zabytki kultury polskiej i przejmując mienie ludności cywilnej.
Polscy historycy zgadzają się co do tego, że [wypędzenia] w Niemczech Wschodnich był to temat tabu, większość jednak przypomina, że w RFN upamiętniano je często i przy wielu okazjach. Wypędzeni byli po prostu zbyt liczącym się elektoratem, by politycy mogli pozwolić sobie na ich ignorowanie - krzywda "wypędzonych z ojczyzny" została przekalkulowana na siłę głosów wyborczych...
Anna Wolff-Powęska nazwała ziemie zachodnie i północne wielkim poligonem odreagowania. "Z dzisiejszej perspektywy są to czyny zawstydzające" - pisała w 2018 roku o usuwaniu niemieckich śladów i dewastowaniu zastanego przez przybyszy. Ale "czy poniżeni, osieroceni, pozbawieni przez okupantów dorobku życia mogli pochylić się z szacunkiem nad dobrem pozostawionym przez wysiedlonych Niemców? Czy tym, którzy zostawili nad Niemnem i Wilejką domy rodzinne, można było powiedzieć: pielęgnujcie dobrą niemiecką tradycję w imię wartości europejskich"? Dalibóg - nie.
W Legnicy poniemieckie miesza się z posowieckim tak samo jak w całym krajobrazie ziem zachodnich i północnych - z tym że u nas Sowieci rzeczywiście byli, obecnością cielesną, ludzką, nie tylko pod postacią pomników, obowiązkowych lekcji rosyjskiego i pogadanek propagandowych. Tutaj żyli i umierali, rozmnażali się, jedli i wydalali, czasem do poniemieckiej toalety, a czasem przez dziurę wyrąbaną w podłodze prosto do piwnicy. Grali na poniemieckich pianinach i na nerwach polskiej administracji, pili z poniemieckich kryształów, a dzieci wysyłali do szkół w poniemieckich budynkach. W nowoczesnym, jeszcze ciepłym, bo oddanym do użytku dwa lata przed wojną niemieckim szpitalu założyli własny szpital wojskowy. Od dziewięćdziesiątego trzeciego budynek stoi pusty, odwiedzają go już tylko poszukiwacze przygód, łowcy niesamowitości i amatorzy abadoned places.
Czasem boję się, że turystyka doszczętnie zbanalizuje niesamowitą poniemieckość. Panoszący się dyktat miejsc magicznych albo co gorsza "klimatycznych" - miejsc, w których jest "jak w bajce", które zapraszają, byśmy znowu stali się dziećmi, zagraża trudnemu, niepokojącemu czarowi poniemieckiego.. Bardzo bym chciała, żeby urok tej krainy pozostał nieoczywisty i ciągle przypominał, że swoje i obce są tutaj różnymi obliczami tego samego.
Ale żadnej z rzeczy, które posiada, nie zostawia na później. Nie oszczędza ich. Z rzeczy trzeba korzystać, zanim będzie za późno. Bo za późno jest zazwyczaj dla człowieka, nie dla przedmiotów.
Temu, kto wciąż zaciska zęby, słowa przechodzą przez gardło z trudem.
W nowej Polsce przez długie lata nie będzie miejsca na wspominanie Lwowa i Wilna. Wielki Brat patrzy. Przygląda się, jak ci, których urządziła historia, urządzają się wśród obcych dekoracji.
Zasady, które wojna ma za nic, po swojemu spoufalając żywych z umarłymi.Świeże życie wstępujące do krainy umarłych to widomy znak, że wojenne spoufalenie życia ze śmiercią jeszcze nie dobiegło końca, a nowa epoka jest czasemniedofmkniętym:czasem otwartych grobów, otwartych ran, drzwi otwartych w nadziei, że jeszcze wrócą ci, na których czekamy. Czasem nieporządku. Rozgrzebania.