cytaty z książek autora "Rebecca Fleet"
Tak wygląda życie. Podajemy cierpienie dalej, rozciagamy je, rozcieńczamy. Czekamy, aż tak bardzo się rozwodni, że stanie się prawie niewyczuwalne.
(...)i uświadamiam sobie, że nie ma sensu czepiać się kurczowo marzeń, skoro tuż obok jest coś, co chcę utrzymać.
Nie przychodzi mi do głowy lepszy
sposób na spędzenie popołudnia niż chwila w przytulnym
kokonie, z dala od deszczu, z kimś, kto nadaje na tych samych
falach.
Dno - mroczne miejsce, więzienie bez drzwi i okien, piwnica śmierdząca rozkładem i zniszczeniem. Za każdym razem, kiedy na nie spadam, uruchamia się jakiś ukryty mechanizm, podłoga drży i leci w dół, a ja uświadamiam sobie, że do tej pory znajdowałem się jedynie w poczekalni. Zawsze można upaść jeszcze niżej. Codziennie odkrywam tę prostą prawdę na nowo.
Nie można się czegoś kurczowa trzymać i to zniszczyć. Przechowywać wspomnień, a jednocześnie liczyć na to, że pewnego dnia obudzisz się z wymazaną pamięcią... Pielęgnować tego, co się ma, a przy tym chcieć potrzeć zapałką o draskę, zrobić krok w tył i patrzeć, jak wszystko płonie i eksploduje...
Nie wiem, dlaczego wydawało mi się, że można zbliżyć się do kogoś poprzez dostęp do jego domu i rzeczy. Przecież to ludzie, których kochamy, mogą powiedzieć o nas najwięcej.
Wszyscy przeżywamy obrzydliwe chwile jasności umysłu, ponure godziny olśnienia tuż przed szarzejącym świtem. Ale życie toczy się dalej i prędzej czy później znowu wpadamy w rytm codziennych obowiązków, a ucieczka z tego kołowrotka wydaje się nieosiągalnym marzeniem w obliczu niepowstrzymanych nawyków i potrzeb zakodowanych przez lata.
Moje łzy, oskarżenia i błagania, które gówno dają, bo próba dyskusji z uzależnieniem przypomina próbę zawrócenia rzeki dłonią.
Kiedy ktoś niszczy nam życie, chcemy go skrzywdzić. Chcemy mu zrobić dokładnie to samo, co on zrobił nam. To jest prawdziwa sprawiedliwość. Tutaj, nie na sterylnej sali sądowej.
Nie można wrócić do czyjegoś życia, jeśli już się w nim jest. Tego, co nam się przytrafiło, nie da się odkręcić ani zamieść pod dywan.
Wiem jednak, że są rzeczy, które ranią człowieka an zawsze, od środka. Nie można tego wyleczyć, nie ma ucieczki. Jedyne, co można zrobić, to zakopać wspomnienia tak głęboko, żeby nie udało im się wydostać na powierzchnię, Znaleźć jakiś sposób na udawania, że życie zaczęło się na nowo.
W dorosłym życiu rzadziej zawracamy sobie głowę żmudnym procesem obnażania przed obcą osobą swoich dziwactw i słabości, by się przekonać, czy je zaakceptuje.
Nadal idę. Jestem sama. Jeszcze nie wiem, co mnie czeka. Nie znam treści dziesiątek wiadomości, które będę wysyłać w pustkę, bez szans na odpowiedź. Nie spodziewam się koszmarów, które co noc będą wyrywać mnie ze snu, ani poczucia bezradności i wyrzutów sumienia przeszywających moje ciało i umysł tak gwałtownie i bezlitośnie, że stracę wolę życia. Wiem jednak, że są rzeczy, które ranią człowieka na zawsze, od środka. Nie można tego wyleczyć, nie ma ucieczki. Jedyne, co można zrobić, to zakopać wspomnienia tak głęboko, żeby nie udało im się wydostać na powierzchnię. Znaleźć jakiś sposób na udawanie, że życie zaczęło się na nowo. Nagle uderza mnie chore olśnienie: to możliwe. To niemal przerażająco proste. Już teraz wydaje mi się, że ostatnie dziesięć minut przytrafiło się komuś innemu. Ta kobieta, która wysiadła z samochodu, już nie istnieje. To nie byłam ja. To nie byłam ja. Ona została razem z nim i zniknęła na zawsze z mojego życia.
Sądziliśmy, że możemy zamknąć za sobą drzwi do przeszłości, lecz zapomnieliśmy, że ona nie dotyczy wyłącznie nas.
Proszę się nami nie przejmować – niemal ryczy, wpatrując
się w nieznajomych. – Możemy rozmawiać jeszcze głośniej, jeśli
jesteście ciekawi.
Mężatka z dzieckiem, osiem lat starsza –
żaden materiał do fantazjowania.
Próby wybicia sobie uczuć z głowy są równie skuteczne jak sikanie pod wiatr.
Bardziej od myśli, że osiągnęliśmy dno, przeraża mnie jedynie strach, że możemy upaść jeszcze niżej.
Bez zastanowienia przynoszę z sypialni kupkę wycinków ze zdjęć. Wracam do salonu, klękam na podłodze i przyglądam się skrawkom jej twarzy. Sięgam do kieszeni i wyciągam pognieciony list na żółtym papierze, z którym nie rozstaję się od miesięcy. Patrzę w kółko na jej uśmiechniętą twarz i pełne rozpaczy słowa, które do niego napisała, próbuję powiązać je ze sobą. "Codziennie myślę o tym, co się stało." - napisała. "Ledwie mogę z tym żyć. Nie wiem, czy bez ciebie w ogóle będzie to możliwe."
To tylko zwykła kobieta. Nie bezlitosny, wyrachowany szatan, jakiego się spodziewałam. Prawda jest o wiele trudniejsza do przełknięcia. Patrzę w jej oczy i myślę o tych wszystkich chwilach, kiedy wyobrażałam sobie, co bym jej powiedziała, gdybyśmy stanęły twarzą w twarz. Sądziłam, że wylałabym na nią strumienie jadu, że zasypałabym ją słowami, których do końca życia nie zdołałaby zapomnieć. Teraz dociera do mnie, że pewnie zabrakłoby mi sił. Może nic bym nie powiedzała.
W takie dni jak ten wszystko jest już z góry przesądzone. Jedyne, co mogę zrobić, to jakoś dotrwać do wieczora.