rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

„Minęło prawie dziesięć lat od dnia, w którym Andy Sachs zrezygnowała z pracy w prestiżowym miesięczniku mody Runway, gdzie była asystentką okrutnej i nieprzewidywalnej Mirandy Priestly. Wreszcie wszystko jej się układa – zawodowo i prywatnie. Wspólnie ze swoją dawną rywalką, obecnie przyjaciółką i wspólniczką Emily, prowadzi luksusowy magazyn ślubny „Plunge” i właśnie wzięła ślub z miłością swego życia, Maxem Harrisonem. Na horyzoncie jednak, jak spod ziemi, pojawia się Miranda Priestly, która chce kupić „Plunge’a” za astronomiczną kwotę, stawiając jednak warunek: obie współwłaścicielki przepracują pełny rok kalendarzowy pod jej rządami. Tym samym ponownie znajdą się na jej celowniku..” *

Wstawiłam powyżej opis wydawniczy, ponieważ są to słowa, które idealnie odzwierciedlają to o czym chciała napisać Autorka. Chciała? Niestety na próbach stworzenia czegoś oryginalnego, świeżego i interesującego się skończyło. Bo książka jest nudna i z całą pewnością nie o tym chciałam czytać.

Kiedy kupowałam ową pozycję miałam nadzieję, że dowiem się czegoś o tej rocznej współpracy, o tym jak Emily i Andy radzą sobie pod rządami Mirandy po raz drugi. Doszukiwałam się tej tytułowej zemsty, zastanawiając się, która strona będzie się mściła. Tymczasem otrzymałam letnią opowiastkę o macierzyństwie, miłości i zdradzie. Dowiedziałam się wszystkiego o postaciach występujących w pozycji, jak się poznali, jak powstał „Plunge” i co się w nim działo przez cztery lata, no i oczywiście naczytałam się bardzo dużo rozmyślań Andy. Wszystko to potwornie mnie męczyło i tylko sprawdzałam na czytniku ile jeszcze stron do końca.

Minęło dziesięć lat, a Andy nadal jest tak samo niedojrzała i głupia jak wcześniej. Tak jak w poprzedniej pozycji zrzucało się to na młody wiek i to, że po raz pierwszy dziewczyna ma do czynienia z modą i tego rodzaju środowiskiem, tak teraz powodowało to nic więcej jak tylko rozdrażnienie. Dziewczyna miota się pomiędzy myślami, a tym by nie zranić innych, nie potrafi być asertywna przez praktycznie całą książkę, a gdy już jest bardzo źle wybucha przekreślając całe swoje dotychczasowe życie. Głupota do kwadratu!

Natomiast Emily, której poprzednio nie dało się lubić, tak teraz okazała się prawdziwą kobietą interesu, która nie boi się zaryzykować i stawia wszystko na jedną kartę. Pomimo, że dla niej takie zachowanie nie kończy się tak jakby tego chciała, to i tak w całej tej pozycji jest ona jedyną wyrazistą i charyzmatyczną postacią. I to jej kibicowałam, nie Andy. A Miranda? No cóż jej też niewiele w tej powieści. Pojawia się w kilku miejscach, ale konfrontacji z głównymi bohaterkami jest mało i właściwie wszystko to wychodzi płytko i nijak. I choć z poprzedniej części wiemy, że ta kobieta to diabeł wcielony, tutaj jest ona po prostu wspomnieniem.

Cała książka okazała się letnia i nie rozumiem po co Autorka ją napisała. W tej powieści nic specjalnego się nie dzieje, są głównie rozmyślania Andy, opowieść o tym jak radzi sobie w małżeństwie i w macierzyństwie. Macierzyństwa jest tu bardzo, bardzo dużo. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby tak książka miała być o tym, ale zapowiedź przedstawiała zdecydowanie inną historię. Zawiodłam się po całości.

Osobiście nie polecam tej powieści. „Zemsta ubiera się u Prady” to strata czasu i pieniędzy. Na tym zakończę, bo nawet rozwodzenie się nad tą książką nie jest jej warte.

http://zaczytajsie.pl/2014/01/07/lauren-weisberger-zemsta-ubiera-sie-u-prady/

„Minęło prawie dziesięć lat od dnia, w którym Andy Sachs zrezygnowała z pracy w prestiżowym miesięczniku mody Runway, gdzie była asystentką okrutnej i nieprzewidywalnej Mirandy Priestly. Wreszcie wszystko jej się układa – zawodowo i prywatnie. Wspólnie ze swoją dawną rywalką, obecnie przyjaciółką i wspólniczką Emily, prowadzi luksusowy magazyn ślubny „Plunge” i właśnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Świetnie się bawiłam przy czytaniu tej książki, było dużo śmiechu i miło spędzonego czasu. To lekka lektura na odpędzenie wszelakich smutków :) Polecam!

Świetnie się bawiłam przy czytaniu tej książki, było dużo śmiechu i miło spędzonego czasu. To lekka lektura na odpędzenie wszelakich smutków :) Polecam!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka jest za bardzo rozwleczona, ostatnie 100 stron męczyłam tylko dlatego, że szkoda mi było tych 570 przeczytanych. Autorka ma ciekawy styl, widać, że włożyła w książkę dużo pracy, jednak ciągle miałam wrażenie, że chciała za dużo dać czytelnikowi, a czytelnik, czyli ja, tego nie udźwignął. Przykro mi, ale odkładałam książkę na półkę z myślą: "jak dobrze, że to już koniec!".

Książka jest za bardzo rozwleczona, ostatnie 100 stron męczyłam tylko dlatego, że szkoda mi było tych 570 przeczytanych. Autorka ma ciekawy styl, widać, że włożyła w książkę dużo pracy, jednak ciągle miałam wrażenie, że chciała za dużo dać czytelnikowi, a czytelnik, czyli ja, tego nie udźwignął. Przykro mi, ale odkładałam książkę na półkę z myślą: "jak dobrze, że to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mam wielką słabość do literatury skandynawskiej, jej surowość, twardość i przejrzystość przyciągają mnie do siebie. Ten specyficzny sposób przedstawiania świata do mnie przemawia, każde spotkanie z tego rodzaju lekturą nacechowane jest koniecznością wejrzenia we własną duszę, zmuszenia się do przemyśleń, zastanowienia nad przeszłością i wyciągnięcia najlepszych wniosków na przyszłość. Levi Henriksen w swojej książce „Śnieg przykryje śnieg” daje czytelnikowi dokładnie to wszystko o czym piszę i zmusza do wejścia w czyjąś skórę, by zrozumieć to, co ma do powiedzenia.

Daniel Kaspersen wraca do swojego rodzinnego domu, po dwóch latach odsiadki za przemyt narkotyków. Nie planował, że będzie musiał to tak szybko zrobić, po wyjściu z więzienia zamierzał wpierw stanąć na nogi, zanim przekroczy prób przeszłości. Niestety, tragiczna śmierć brata zmusiła go do przyjazdu do Skogli. Okoliczności śmierci Jakoba są dla Dana niezrozumiałe, nic we wcześniejszych relacjach z bratem nie wskazywało na depresje czy jakiekolwiek problemy, które skłoniłyby go do popełnienia samobójstwa. Daniel przeczesując rodzinny dom w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek, które wytłumaczyłyby mu co się stało, natyka się na dwa zdjęcia, które napędzają spirale wspomnień i przynoszą kolejne pytania dlaczego?.

Książka Henriksena to nietypowy thriller, bo jak dla mnie z tym gatunkiem ma niewiele wspólnego. To niespieszna historia człowieka, który utracił swoich najbliższych i nie potrafi sobie poradzić z tęsknotą. Miota się pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością i nie może sobie znaleźć w tym wszystkim miejsca. Nie wie, co powinien zrobić, zostać w Skogli i prowadzić życie, tak jak robił to Jakob, spokojnie i systematycznie, czy też powinien ruszyć w podróż i nie oglądać się za siebie. Dopiero spotkanie na swojej drodze Mony Steinmyra zaszczepia w jego umyślę nadzieję, na lepsze jutro.

W tej książce nie ma pośpiechu, nie ma scen burzących krew w żyłach, jest tylko tajemnica, której główny bohater nie jest w stanie rozwiązać oraz człowiek i jego myśli, wspomnienia. A tych drugich jest tutaj bardzo dużo, Dan mówi o rodzicach i kościele zielonoświątkowców, którego byli członkami, opowiada czytelnikowi o tym jak wiele łączyło go z bratem, jak byli sobie bliscy. W słowach, które mamy okazje czytać jest wiele miłości, tęsknoty i bólu, wszystkie te uczucia łączą się i jedno nie istnieje bez drugiego. Ale to nie tylko historia utraty bliskich, to również czas umierania i czas narodzin, czas żegnania tego co za nami i wyciąganie ręki do tego co niesie przyszłość, do nowego jutra, do nowej rodziny, miłości i potrzeby opieki nad kimś słabszym. To opowieść o nadziei.

Okładka książki jest bardzo myląca, sugeruje typowy skandynawski kryminał, tymczasem to powieść obyczajowa z szeroko rozwiniętym wątkiem psychologicznym oraz mała dawką kryminału i romansu, więc jeśli ktoś spodziewa się, że będzie lała się krew, to bardzo się zawiedzie. Gdy brałam tą książkę do ręki spodziewałam się właśnie czegoś mocniejszego, czegoś co wciągnie mnie w wir wydarzeń i nie puści przed rozwiązaniem zagadki. Okazało się, że nie spotkałam w niej niczego co oczekiwałam, a mimo to nie mogłam się oderwać, przemyślenia głównego bohatera na tyle zmuszały do refleksji, że nie mogłam przestać czytać, chciałam zrozumieć Dana, chciałam dowiedzieć się co się z nim dzieje i mimo wszystko liczyłam na szczęśliwe zakończenie.

„Śnieg przykryje śnieg” to powieść, której nie umiem podsumować, tak niewiele uczuć jest w niej opisanych, ale na tak wiele sposobów, że ciężko jest to ogarnąć umysłem. Tą książkę się czuje, każdy smutek, każda radość i każdy cios są namacalne, przeszywają na wskroś. Czuję się po jej przeczytaniu dziwnie, jakby ktoś zabrał mi kawałek siebie i na wymianę dał swój kawałek. To dziwne, ale tak się czuje po powieści Henriksena, aby mnie zrozumieć musicie ją przeczytać.

http://zaczytajsie.pl/2015/01/08/levi-henriksen-snieg-przykryje-snieg/

Mam wielką słabość do literatury skandynawskiej, jej surowość, twardość i przejrzystość przyciągają mnie do siebie. Ten specyficzny sposób przedstawiania świata do mnie przemawia, każde spotkanie z tego rodzaju lekturą nacechowane jest koniecznością wejrzenia we własną duszę, zmuszenia się do przemyśleń, zastanowienia nad przeszłością i wyciągnięcia najlepszych wniosków na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Dziennik znaleziony w błękicie” to druga książka Marka Susdorfa, którą miałam okazję czytać. Dlatego wiedziałam, że nie będzie to łatwa lektura, że czeka mnie ogromny wysiłek umysłowy i że mam do czynienia, z pozycją, którą trzeba przeczytać uważnie, bez pośpiechu. Nie myliłam się.

Mladi, który z powodu krzywdy jakiej zaznał pięć lat temu, postanawia porwać osobę, która jest odpowiedzialna za jego ból i cierpienie. Stariji zostaje umieszczony w piwnicy domu rodziców Mladiego i poddany torturom. Torturom nie tylko fizycznym, ale również psychicznym, nie ma okazji powiedzieć nic na swoją obronę, za to dowiaduje się, wraz z czytelnikami, co uczynił i dlaczego spotyka go taka zapłata.

W swoim życiu przeczytałam sporo kryminałów, thrillerów, historii o psychopatach, mordercach i wariatach, a mimo to nie uodporniłam się na sceny, w których człowiek krzywdzi drugiego człowieka. Ciężko mi było przebrnąć przez niektóre momenty „Dziennika…”, mam bardzo wybujałą wyobraźnię i widziałam każdą czytaną sytuację, a to z kolei przyprawiało mnie o mdłości. Gdy przeczytałam dwa słowa: jabłko i żyletki, już wiedziałam co będzie się działo dalej i nie mogłam przestać się krzywić, mając nadzieję, że jednak się nic nie stanie. Stało się niestety, to i wiele innych okropieństw, przez które po raz kolejny wychodzi na jaw do czego jest zdolny człowiek, zwłaszcza pod wpływem zemsty.

Historia dwóch homoseksualnych kochanków, w której jest wiele goryczy, tragedii i groteski, to tylko jedna płaszczyzna „Dziennika znalezionego w błękicie”. Tutaj nie ma niedomówień, Autor wszystko podaje nam na tacy, wiemy dlaczego Mladi krzywdzi miłość swojego życia, dlaczego jest przy tym taki chłodny i wyrachowany. Natomiast spod tej tragedii wychodzi druga płaszczyzna, zdecydowanie bardziej skomplikowana, gdyż interpretacja tego co chce nam przekazać Marek Susdorf, dla każdego może być inna, choć w ogólnym rozrachunku doskonale widać, że mamy tu do czynienia z krytyką Kościoła i Boga.

Stariji jest torturowany tak jak był torturowany Jezus przed swoją śmiercią. Stariji musi nieść swój krzyż cielesności w postaci brudu, potu, moczu, kału, krwi, plwocin, wymiocin i drżeń ciała. Autor zarzuca Bogu, że poddał się tym wszystkim męczarniom tylko dlatego, że wiedział, że w przeciągu trzech dni pozbędzie się tego niechcianego, ludzkiego ciała, które zawsze uważał za obrzydliwe. Autor również daje do zrozumienia, że Bóg zawsze traktował ludzi jak pionki, że patrzył na nas z góry z wyższością i pogardą. W dodatku pozostawił nas na ziemi bez możliwości przebywania z jego cielesnością, że ludzie potrzebują go nie tylko duchowo, ale przede wszystkim fizycznie, potrzebują wsparcia i obecności. A przy tym okrucieństwie świata, ciężko uwierzyć, że on jest po to by nam pomagać.

Kościół jest tu przedstawiony jako instytucja, biurokratyczna maszyna, której trzeba się podporządkować, która całkowicie grabi z indywidualności i inwencji, która nakazuje posłuszeństwo i każe nawet za drobne przewinienia. W książce jest wiele odwołań do liturgii i symboliki Kościoła. Najbardziej dla mnie wymowna jest ta, która dotyczy jedzenia ciała Bożego, a raczej nie przyjmowania go podczas Mszy Świętej, co równoznaczne jest z trafieniem do piekła.

Sam tytuł książki wydaje się dwuznaczny. Błękit może być traktowany jako ciało niebieskie, a może raczej boskość, nierzeczywistość, eteryczność, coś czego nie można doświadczyć zmysłami. Nasuwa się również skojarzenie z ciałem ludzkim pozbawionym krwi, które nabiera specyficznej barwy bądź posiniaczonym, skrzywdzonym, torturowanym.

Pomimo groteskowości „Dziennik znaleziony w błękicie” czyta się bardzo szybko, to zaledwie sto stron, za to niezwykle emocjonujących. Bożena Keff miała rację pisząc: „Proszę państwa to jest Literatura!”, niestety myślę, że nie wielu czytelników przeczyta tą pozycję z przyjemnością, gdyż my maluczcy nie chcemy słyszeć o tym jak naiwni jesteśmy, jak łatwo nas zaszufladkować i nakazać posłuszeństwo. Wolimy by mydlono nam oczy piękną miłością i zbawieniem wiecznym, nie chcemy wiedzieć o tym, że po śmierci jest po prostu koniec. A ta książka w wielu miejscach daje to wszystko do zrozumienia, nie pozostawia złudzeń. To trudna lektura, a jej przekaz jest kontrowersyjny i może gorszyć, jedni się z nim zgodzą, inni kategorycznie okrzykną bluźnierstwem, natomiast wydaje się, że tu nie chodzi o to by iść za kolejnym nakazem czy wskazówką, tylko samemu odnaleźć właściwą dla nas odpowiedź i drogę, i to nią podążać, nie patrząc na innych.

„Dziennik znaleziony w błękicie” to druga książka Marka Susdorfa, którą miałam okazję czytać. Dlatego wiedziałam, że nie będzie to łatwa lektura, że czeka mnie ogromny wysiłek umysłowy i że mam do czynienia, z pozycją, którą trzeba przeczytać uważnie, bez pośpiechu. Nie myliłam się.

Mladi, który z powodu krzywdy jakiej zaznał pięć lat temu, postanawia porwać osobę, która...

więcej Pokaż mimo to