cytaty z książki "Grzęzawisko"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Każdy z nas ma dwa oblicza: to, w którym wychodzimy do ludzi, przylegające do skóry ciasno niczym frak, i drugie, które staramy się przed światem ukryć.
Instynkt łowcy wygłuszał w nim wrodzoną ostrożność, wyostrzał zmysły i pozbawiał go skrupułów. Mężczyzna był skupiony na celu, wszystko inne przestawało się liczyć.
Za późno staramy się wygrać walkę z upływającym czasem, naiwnie wierząc, że nie ściśnie nas za gardło i nie ściągnie na dno.
Zbierałem deski, resztki starych mebli, w końcu skleciłem z nich coś w rodzaju domku na drzewie. Trzeba było wykazać się bujną wyobraźnią, aby dopatrzyć się w tej zbieraninie zarysu zwartej struktury, ale mogłem stąd doglądać okolicy i ukryć się tu przed światem.
Odkąd pamiętam, garaż był składowiskiem rupieci. W środku walały się pogniecione puszki po piwie, części rozkręconych urządzeń, pralek bądź lodówek. Ojciec raz w miesiącu ładował to wszystko na pakę i wiózł na złom.
Rzadko gotował, umiał przypalić wodę na herbatę, a jego jajecznicę trzeba było nieraz zdrapywać z patelni.
Wiedziała, jak oczyścić głowę z toksycznych slajdów. A może była po prostu zimną suką? To określenie przylgnęło do niej już w szkole średniej. Długo się przed nim broniła, ale wbrew pozorom ta cecha ułatwiała jej życie.
Nie sypiała z mężem w jednym łóżku. Tak było wygodniej; przy ich trybie życia wciąż się mijali. Od początku wiedziała, że to kiepska wymówka, ale zgodził się na taki układ. Żyli razem w dwóch przenikających się światach.
Aleksandra czuła, że jego ciągła obecność ją uwiera. Zawsze był na wyciągnięcie ręki. Nie miała kiedy zatęsknić i bała się przyznać, że to wygodne. Kochała go, ale równocześnie była nim rozczarowana. Stał się przewidywalnie nudny, a jej przestało to wystarczać.
Kochała córkę, mimo to wciąż wyrzucała sobie, że jest kiepską matką. Że ją zaniedbuje.
Albo że nie kocha jej wystarczająco mocno, jakby mogła to zrobić na zapas.
Czas wymazał to miejsce z pamięci, ale ono istniało póki wciąż tutaj wracała.
Spodziewała się, że to, co robi, przysporzy jej kłopotów, ale nawet to nie było w stanie przekonać jej do życia na zaciągniętym hamulcu.
Ukryła się w zamku z piasku, wierząc, że nie zburzy go drobny podmuch.
Wiele razy zastanawiała się, czy nie przestać żyć tragediami innych i nie skupiać się na sobie. Nie umiała tego zrobić. Praca była na pierwszym miejscu, cała reszta schodziła na drugi plan.
W tej dziurze nikt nie znikał ot tak, bez wyraźnego powodu. Zdarzało się, że ludzie stąd uciekali, przenosili się do miasta albo zapijali na śmierć. Niektórzy znajdywali się u bliższej lub dalszej rodziny, inni szukali szczęścia daleko stąd albo wracali z niczym.
Szczęście było wówczas, gdy miałeś co włożyć do garnka i gdzie się przespać. Cała reszta to fanaberie.
Po śmierci mamy przestałem wierzyć w Boga, o ile w ogóle kiedyś w niego wierzyłem. Gdyby istniał. nie odebrałby mi jej. A skoro zabierał do siebie najlepszych, nie chciałem mieć z nim nic wspólnego.
Nie biegała po to, by wykręcać rekordy i przesuwać granice możliwości, robiła to po to, żeby się zmęczyć, znów poczuć, że żyje.
Niepewność znów rozsiadła się na jej ramionach i szeptała do ucha zdradliwe wskazówki. Rzucała fałszywe tropy i wysysała z niej całą energię.
Ocknął się w obcym miejscu, pozbawionym światła i tlenu. Wbrew temu, co przyszło mu do głowy, nie była to wilgotna piwnica, ale coś znacznie mniejszego.
Radio zaczynało trzeszczeć, gubiło po drodze zasięg, z głośnika płynęła muzyczna sieczka. Kiepski czas na rachunek sumienia; prowadził legalny biznes, nikomu nie zalazł za skórę, nie miał wrogów. Komu mogło zależeć na pozbyciu się go?
Uwielbiał grę szarości i półcieni; przebłyski światła skakały po poszyciu i grały z nim w berka. Chłonął zapach lasu, nasiąkał nim. Wstawał o świcie, zostawiał auto pod wiaduktem i przemierzał w ciągu dnia wiele kilometrów, by zapomnieć o wszystkim.
Wyprawiał się głęboko w las z aparatem wiszącym u szyi. Zaklinał samotność.
Podpatrywanie zwierząt w ich naturalnym środowisku było czymś intymnym, pozwalało się wyciszyć i oderwać od uciążliwego uczucia pustki, które wdzierało się do jego myśli każdą szczeliną.
Przyjeżdżał tu w każdy weekend, przedzierał się przez nieprzystępne rewiry rozległego lasu, skupiony na utrwalaniu chwili i zapisywaniu jej w pamięci aparatu. Nic nie równało się z tym uczuciem ulotności, zapomnienia. Odcinał się od codzienności i działał jak automat.
Rude włosy układały się w poskręcane strąki, ich przycięcie jeszcze pogarszało sprawę. Przylegały do czaszki niczym bluszcz i chciałem zapaść się ze wstydu pod ziemię. Miałem je po mamie, ale jej tylko dodawały uroku.
Suche Błota. Wieś wciśnięta tak głęboko w tyłek zacofania, że jej nazwę wymyślono na jakimś zakrapianym raucie i nikt nie miał odwagi umieścić jej na żadnej szanującej się mapie. Cytuję tatę, zawsze tak się o niej wyrażał.
Sielskie krajobrazy ukrytej między pagórkami wsi miały w sobie sporo lukru, pod jego grubą warstwą krył się zakalec ograniczonych możliwości, niespełnionych ambicji i zaściankowego myślenia. Im byłem starszy, tym trudniej było mi się spod nich wygrzebać. Nie pasowaliśmy tutaj. Obaj.
Ojciec był jak ten wieczny chłopiec, który zostawia cień na ścianie, lecz ciałem jest daleko stąd.