cytaty z książki "Siódmy koci żywot"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Mam dwie wady: lenistwo i poczucie humoru> Pierwsza przeszkadza mi żyć, druga - nie daje zdechnąć.
W ogóle lingwistyczne zabawy podkomisarza Malickiego jej nie bawiły, choć musiała przyznać, że gdy o stosunkach w rodzinie rozrabiaki Zalejdy powiedział „pokurwieństwo” zamiast „pokrewieństwo”, uznała to za celny komentarz.
Co za gatunek, Ci ludzie. Żeby mieć tylko jedno życie? No, jak się ma jedno, to trzeba o nie dbać, a nie dać się zabić we własnym mieszkaniu. Teraz pustym, jak u Szymborskiej.
Mówią, że koty żyją na tyle długo, żeby się wpleść w ludzkie życie i wkraść w serce, i na tyle krótko, żeby je złamać swoim odejściem.
- Nie suseł i nie kuna, tylko prawdziwy trup trupowski! - mruknęłam. - Umarlak, denat, nieboszczyk! Nieżywy w stu procentach, nie jak u Schrödingera!
Ale coś się za mną wlokło. Coś niedobrego, co urodziło się w chwili, kiedy Jovan runął na plecy. Otrząsnęłam się, ale to nie była pajęczyna. Po chwili zrozumiałam, że to musi być śmierć.
Fretka bura!
On tam leży skotowany, a ja o żarciu myślę! Wiem, mówi się 'skatowany'. To Jovan wymyślał takie różne przeróbki słów. 'Kottemplować', 'komkot' zamiast 'kompot', 'parkotmetr', 'kottuzjowana' i wiele innych. I on też wymyślił takie przekleństwa jak 'fretka bura' albo 'żeby cię skotłowało!'.
Kotka powłóczyście powoli, jak to potrafią robić tylko koty i Beata Tyszkiewicz, przeniosła na nią spojrzenie, a potem tak samo prowokująco wolno przymknęła powieki, żeby po sekundzie je podnieść i ziewnąć.
Borkońska otworzyła usta.
- O mam... - chciała zakrzyknąć.
- Nie omam, tylko kot!
Na pustej półce leżała wielką biało-ruda kotka, którą Vileda sama wpuściła do mieszkania denata i o której już zapomniała. Jej wiewiórcza kita poruszyła się z wdziękiem raz, drugi i znieruchomiała.
- Ruda wlazła tym kretynom do wora z ciałem, oni zaciągnęli ekler i ją tu przywieźli. A jak moja pani Agnes pociągnęła suwak, menda prysnęła jej na głowę!
- Co ty na to? Myślisz, że ona ma rację? Marzyła ci się władza, jak wstępowałaś do policji?
- Maciek, najarałeś się w tych krzakach wczoraj? Co cię w taki egzystencjalizm pieprznęło?
Coś ważnego kołatało się po umyśle, Malicki prywatnie nazywał ten stan jazdą mózgu po spirali: ciągle odsłaniało się coś nowego, ale bezużytecznego - sama trasa, a najciekawsze, to coś, po co w ogóle ruszał w drogę, umykało, pędziło z identyczną prędkością, wyprzedzając Malickiego o połowę spirali, o nieco więcej niż połowę spirali, o tyle, żeby sprawnie ukryć się za ciągle i płynnie zawijanym zakrętem.
Magda dołączyła po dziesięciu minutach, śmierdząca kremem z pudełka, nawet w mroku, po zgaszeniu lampki błyszczała. Że też nie przyjdzie jej do głowy, żeby się posmarować pastą rybną albo zdechłą szprotką, albo chociaż walerianą!
Zabójstwo, śledztwo, tajemniczy morderca, enigma smaga tajemnicę biczem sekretu!
Nie uwierzycie, jak dużo przestrzeni zasłania ogon kota norweskiego leśnego!
- Ale, przepraszam, ja mam inne zadanie, ja muszę skończyć tę robotę, bo mi komendant urwie...
- Cholera, Szymon, a miałeś takie zadanie, żeby się po Polanicy szwendać za byłą dziewczyną, przedzierać przez krzaczory na deptaku i wytrzeszczać na nią gały w klubie nocnym Barracuda hotelu Verde Montana? Co? - Przełknęła ślinę, zła, że musiała użyć argumentu chowanego na czarną godzinę. - Co? Jak myślisz, co ci urwie, gdy się dowie, jak zużywasz nadgodziny i diety?
- Ja... - zachrypiał Radoń. - Mi... Mnie...
- Tak, wiem: ty, tobie, twoje, ci, mi... Mam gdzieś twoje obrycie zaimków.
- Dzień dobry - przywitał się Malicki.
Babcia Roma zrobiła jeszcze jeden krok, zhaltowała psa i badawczo przyjrzała się Maciejowi.
- Ach, aspirant Malicki! - powiedziała po trzech sekundach zastanowienia.
Malicki, dawno już nie aspirant, dwa dni wcześniej przeczytał na jakimś plotkarskim portalu o tym, jak Czesław Niemen zaznał na próbie przed opolskim festiwalem straszliwego rzężenia w głośnikach. Niemen spokojnie odczekał, aż dźwiękowe tornado zgaśnie, i akcentując swoje sceniczne kresowe "ł", zwrócił się do akustyka: "OchujaLeś, pataLachu?".
Babcia Winklera, nie używając scenicznego "ł", nadała swoim słowom wypisz wymaluj tę samą dumnie spokojną intonację.
- Będziesz miała kota świadka w sądzie? - zapytał po angielsku gangster. Kompletnie serio, bez cienia uśmiechu. - Może jeszcze jakieś wróble?
- Może i tak powiedział - ale ty odpadniesz pierwsza. A ja się z tobą zabawię.
Zaprezentowała mu swój słynny wredny uśmiech Viledy.
- Akurat! Jakby ci stawał, tobyś może dał radę, ale myślę, że to nie twoja specjalność.
- Myślę też... - bąknął Malicki - że nie powinnaś sama... wiesz... spędzać nocy...
Wytrzeszczyła na niego oczy.
- No co? - obruszył się Malicki. - Mogę być mężczyzną twojego życia.
- Idiota!
- No. Jedno i drugie. Taka koincydencja.
Nie można znosić niegodziwości i udawać, że to nie twoja sprawa.
Nie powinno się odchodzić bezgłośnie. Śmierć musi wiedzieć, że nikt się nie godzi... że jest zbędna... znienawidzona...
- A pan to mi będzie drzwi naprawiał! - oświadczyła weterynarka srogo i wycelowała w niego palec. - Kolbą pukać? Po północy? Z ludźmi gorzej niż ze zwierzętami!
W idealnym świecie morderca miałby na sobie włos kotki i to by go pogrążyło, nie?