cytaty z książki "Zimny trop"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
- To jest Polanica, uzdrowisko - odezwał się uzbrojony, lewą ręką zatrzymując pakera, który najwyraźniej nie lubił chodzić bez celu. - A celem jego były sztangi albo bęcki. - Ludzie tu przyjeżdżają na wypoczynek, na spacery, piją wodę i wódkę. A ty?
Winkler wzruszył ramionami.
- Ja nie lubię odpoczywać, wody nie pijam, a na spacerze spotkałem was. Jesteście na gminnym etacie i poganiacie ludzi do picia Wielkiej Pieniawy?
- To jest Polanica, uzdrowisko - odezwał się uzbrojony, lewą ręką zatrzymując pakera, który najwyraźniej nie lubił chodzić bez celu. A celem jego były sztangi albo bęcki. - Ludzie tu przyjeżdżają na wypoczynek, na spacery, piją wodę i wódkę. A ty?
Winkler wzruszył ramionami.
- Ja nie lubię odpoczywać, wody nie pijam, a na spacerze spotkałem was. Jesteście na gminnym etacie i poganiacie ludzi do picia Wielkiej Pieniawy?
Sam kiedyś przyznał po dużej wódeczce, że ćwiczył niemruganie. Jak usłyszał, że Ewa Demarczyk nie mrugała w czasie występów, uznał to za świetny numer do przesłuchań. Przesłuchiwany osobnik zaczyna się czuć nieswojo pod takim wężowym wzrokiem. Ale ja wiem, że jak pociera zmęczoną dłonią czoło, to szybko mruga na zapas. Gnojek...
Oj, niezadowolona! No, rozumiem, studencka miłość, chmury, Mazury, bzy i żagle, ale on ma osiem dych, na Boga! Może wyszedł, omdlał, mały udar. Gdzieś leży na OIOM-ie. Może nawet nie w Polanicy, bo wsiadł do autobusu czy pociągu.
Kawa? Pewnie, że chcę kawy! - pomyślał. - Przecież wypiłem dopiero dwie, a już niemal południe!
Winkler nagle zrozumiał, że ten człowiek bardzo się starał nie zapadać w pamięć, stąd kolor włosów i brwi, stąd brak wąsów, brody, baków, stąd puste spojrzenie, żeby nikt nie powiedział: "Miał śmiałe, mądre, czujne, błędne... spojrzenie". Starał się w ogóle nie mieć spojrzenia. Starał się wyglądać tak, że ktokolwiek popatrzyłby na tę fotografię i odwrócił wzrok, miałby trudności z wymienieniem jakichkolwiek szczegółów.
Niewidzialny człowiek.
Może nie tyle niewidzialny, co niewidoczny?
Niezapamiętywalny!
Groźny, bo bez powodu nikt nie zadaje sobie tyle trudu, by znikać z pamięci zaraz po odwróceniu spojrzenia.
Zakończenie w lekkim tonie miało trochę rozluźnić rozmowę - w dużym napięciu trudno się rozmawia, oponenci się usztywniają, pole widzenia się zwęża, szwankuje słuch i rozumienie.
Jakieś cęgi ścisnęły mu serce, ale przy niej nie było mu potrzebne, zapomniał oddychać, przestać widzieć, wyrzuty sumienia i życiowe normy, jakimi się dotąd kierował, zawirowały i zniknęły.
Pozostała tylko marzeniem, ukształtowana kobieta i jej płonące oczy, choć wydawało się, że szary oczy płonąć nie mogą.
A jej - mogły...
- Kto ty jesteś? - powiedział cicho.
- Polak, kurwa, mały, gnido! Gówno cię to obchodzi. Twój pogromca.
- Czego chcesz?
- Już niczego. Mam cię i to mi wystarczy.
- To nie tak. Zawsze jest coś do przehandlowania.
- Nie w twoim przypadku.
Ale Winkler dobrze wiedział, jak wygląda zdenerwowana babcia Roma, widział, jak wyglądała w czasach, kiedy zarzucono mu wymuszanie łapówek od całego stada lekarzy, całej rzeszy medyków, której tylko „reprezentanci zdobyli się na odwagę i zarzucili skorumpowanemu funkcjonariuszowi” niecny proceder. Widział wtedy jej odruchowe zaciskanie ust, nerwowe skubanie ucha, pocieranie brwi, ale przede wszystkim Romie zmieniał się głos: stawał się niski, z lekką chrypą, bluesowo-papierosiany, dla Winklera przejmujący i nie do zniesienia.
- Sztućców używamy do jedzenia, nie do akcentowania głupich wypowiedzi - oświadczyła kamiennym tonem Roma.
- Jesteś bezczelna, babciu. Sama dźgasz nim we wszystkie strony, a mnie opieprzasz za jeden jedyny, niesankcjonowany etykietą ruch.
- Dżentelmen, jeśli wie, że się nie je ryby nożem...
- ...to może ją nożem jeść - dokończył Winkler. - Czyli jak wiem, że nie należy akcentować wypowiedzi ruchami sztućców, to mogę!
- Wiesz, jak mnie wkurzało, że idziesz do Spychały w poniedziałek wcześnie rano, żeby trafić na tańsze ciasta? To takie... - zacisnęła usta.
- Upokarzające?
- Nie, nieestetyczne.
Czuł znane dość dobrze, specyficzne mrowienie w trzewiach. Elżbieta, jego matka, mówiła o takich objawach podniecenia łowczego: kiziu-miziu. Teraz kiziu-miziu dopadło jej syna. To uczucie nie było mu obce, odzywało się, gdy odbywające się gdzieś w zakamarkach umysłu procesy myślowe nie zdążyły się zwerbalizować, ale już wysyłały sygnały: Jest trop! Jest!