cytaty z książek autora "António Lobo Antunes"
Wtedy właśnie król Manuel, ponaglany przez zaniepokojone kortezy, zawezwał go do Lizbony i oznajmił żeglarzowi, że uczynił go przywódcą ekspedycji sudańskich biologów, wysyłanych łodzią podwodną do bieguna północnego w celu przeprowadzenia badań nad genetycznymi prawami rozmnażania pingwinów.
Nawet sami z sobą nie mamy tu już nic wspólnego, ten kraj bezlitośnie wyssał z nas tłuszcz i pożarł nieużyteczne już ciało, byli bowiem tak samo biedni jak wtedy, gdy przyjechali.
Wezwali go do Pałacu, powierzyli mu flotę i wysłali do Indii, dając jako wskazówkę plik map z wymyślonymi kontynentami, stosy kłamliwych sprawozdań pierwszych podróżników oraz włosiennicowy woreczek z różańcem w środku, wyposażony w specyficzną moc błogosławienia umierających.
Szanowny doktorze Salazar, gdyby pan żył i był tutaj, wsadziłbym panu w dupę granat bez zawleczki.
Betonowe baraki płonęły z gorąca, a pot skwierczał na skórze jak przypalany tłuszcz.
Na obcej ziemi, której portugalskość jawiła się nam tak problematyczna jak uczciwość ministra.
Uważamy siebie za ateuszy, bo zamiast grzmotnąć się pięścią w pierś, robi to za nas lekarz słuchawką stetoskopu.
Czasem, wie pani, jak jest, budzę się w środku nocy, siadam w pościeli zupełnie rozbudzony i zdaje mi się, że słyszę dochodzące z łazienki albo z korytarza, albo z salonu, albo z łóżek dziewczynek, blade wezwania nieboszczyków w ołowianych trumnach, z medalikiem nieśmiertelnika położonym na języku niczym metalowa hostia”.
Na jej twarzy znać było wiele pokoleń zakamieniałego buntu.
Politycy z Lizbony jawili mi się jako kryminalne marionetki albo imbecyle broniący interesów, które coraz bardziej stawały się nie moje, i przygotowujący jednocześnie własną klęskę – ci ludzie dobrze wiedzieli, że oni i ich dzieci nie walczą, dobrze wiedzieli, skąd pochodzą ci, co gniją w buszu, ci, co zginęli, i widzieli, jak giną inni.
Coraz bardziej przedłużałem noce i skracałem dnie, w nadziei że bezkresna noc narzuci wstydliwy welon mroku na zielonkawe policzki.
Wojna zmieniła nas w bydło, rozumie pani, w okrutne i głupie bydło, wytresowane żeby zabijać.
Podjechał jeep z informacją, że generał nie zgadza się, żebyśmy spali w mieście, żebyśmy obnażali w kantynie nasze ewidentne rany. Nie jesteśmy wściekłymi psami - wrzeszczał oszalały ze złości porucznik do wysłannika dowódcy strefy – niech pan powie temu złamanemu chujowi, że nie jesteśmy wściekłymi psami (…) Nie byliśmy wściekłymi psami, ale nie byliśmy niczym dla tego państwa kruchty, które srało na nas i wykorzystywało jak szczury w laboratorium.
Przyciskając wiatyk szklaneczki whisky do piersi, mówił sam do siebie, każdy do siebie gadał, bo nikt nie był w stanie rozmawiać z nikim innym.
Jesteś chudszy. Miałam nadzieję, że wojsko zrobi z ciebie mężczyznę, ale z tobą nic się nie da zrobić.
Strach przed powrotem do kraju ściska mi przełyk, bo rozumie pani, przestałem mieć swoje miejsce, gdziekolwiek by ono było, za długo mnie nie było, zbyt wiele czasu upłynęło, aby znowu tu należeć.
Coraz bardziej przedłużałem noce i skracałem dnie, w nadziei że bezkresna noc narzuci wstydliwy welon mroku na zielonkawe policzki.
Czasem, wie pani, jak jest, budzę się w środku nocy, siadam w pościeli zupełnie rozbudzony i zdaje mi się, że słyszę dochodzące z łazienki albo z korytarza, albo z salonu, albo z łóżek dziewczynek, blade wezwania nieboszczyków w ołowianych trumnach, z medalikiem nieśmiertelnika położonym na języku niczym metalowa hostia.
Tworzyliśmy przy każdej kolacji antyostatnią wieczerzę (...), ja nie chcę umrzeć, ty nie chcesz umrzeć, on nie chce umrzeć, my nie chcemy umrzeć, wy nie chcecie umrzeć, oni nie chcą umrzeć.
Co oni zrobili z moim narodem, co oni zrobili z nami, że tak siedzimy, czekając na tym terenie bez morza, uwięzieni między trzema liniami drutu kolczastego na ziemi, która do nas nie należy, umieramy na malarię i do kul, których świszcząca droga jest podobna do drżącego nylonowego nerwu, żywieni przez sporadyczne konwoje, których przyjazd zależy od nieustających zdarzeń po drodze, od zasadzek, min, walczymy z niewidocznym wrogiem, z dniami nienastępującymi po sobie i nieskończenie się przeciągającymi, z tęsknotą, oburzeniem i wyrzutami sumienia, z gęstością mętnego mroku jak żałobnym welonem, który ściągam z głowy, żeby spać, jak w dzieciństwie używałem skraju prześcieradła, żeby chronić się przed błękitnymi, płomiennymi źrenicami moich duchów.
Jeśli mnie zapytacie, dlaczego ciągle jestem w wojsku, odpowiem, że rewolucję robi się od środka – wyjaśniał kapitan (…), mierzący z pistoletu do policjanta PIDE, który kopnął w brzuch ciężarną kobietę, przeganiający go z kompanii, nie bacząc na cierpkie groźby tamtego.
Noc w tropikach przychodzi zbyt szybko, po zachodzie krótkim i nieinteresującym jak pocałunek małżonków rozwiedzionych za porozumieniem stron.
Bezpańskie koty skrywały się pośród gałęzi figowca w ogrodzie, udając tajemnicze owoce, a z ich oczu skapywało zielone mleko szybkiej nieufności.
Odkryłem, że jestem postacią z Becketta czekającą na granat moździerza zbawiającego Godota.
Wyzywałem tych, którzy nas tu wysłali od jebanych skurwysynów, jebanych skurwysynów, tych żałosnych, przylizanych i eleganckich profesorków.