cytaty z książek autora " Książę Harry"
Teoretycznie podobała mi się historia Wielkiej Brytanii. Niektóre fragmenty wydawały mi się intrygujące. Wiedziałem, na przykład, to i owo na temat podpisania Wielkiej Karty Swobód – w czerwcu 1215 roku w Runnymede – ale to dlatego, że kiedyś zobaczyłem miejsce tego wydarzenia przez okno samochodu taty. Tuż nad rzeką. Wyglądało pięknie. Idealne miejsce, żeby zawrzeć rozejm, pomyślałem. Ale drobne szczegóły podboju normańskiego? Albo niuanse sporu między Henrykiem VIII a papieżem? Albo różnice między pierwszą i drugą wyprawą krzyżową?
Dajcie spokój.
Pozostali chłopcy wiedzieli oczywiście, że należę do rodziny królewskiej. Gdyby na pół sekundy zapomnieli, mój wszechobecny uzbrojony ochroniarz i policjanci w mundurach rozlokowani na całym terenie szkoły z ochotą by im o tym przypomnieli. Ale czy pan Hughes-Games musiał to tak rozgłaszać? Czy musiał użyć tego brzemiennego w znaczenie słowa – „rodzina”?
Moi nauczyciele byli w większości poczciwcami, którzy dawali mi żyć, bo rozumieli, z czym się zmagałem, i nie chcieli dokładać mi więcej trosk. Pan Dawson, który grał na organach w kaplicy, był niezwykle łagodny. Pan Little, nauczyciel gry na perkusji, był niezwykle cierpliwy. Poruszał się na wózku inwalidzkim i przyjeżdżał na lekcje specjalną furgonetką, a przetransportowanie go z furgonetki do klasy zajmowało nam całą wieczność. Potem musieliśmy uwzględnić czas na odstawienie go z powrotem, więc na samą naukę nigdy nie zostawało więcej niż dwadzieścia minut. Nie przeszkadzało mi to, a pan Little z kolei nigdy nie skarżył się na mój brak postępów w grze na perkusji.
Rasizm, mizoginia, skandaliczna wręcz głupota - wszystko to uległo natężeniu.
- Mogę ją stracić. Albo ona dojdzie do wniosku, że szkoda marnować na mnie czas, albo prasa tak zatruje opinię publiczną, że jakiś idiota może jej zrobić krzywdę.
To wszystko już się działo, tylko w zwolnionym tempie. Plan zdjęciowy został zamknięty dla osób z zewnątrz, ponieważ ktoś na podstawie tego, co przeczytał o Meg, zaczął jej grozić śmiercią.
- Mego czuje się osaczona i przerażona - powiedziałem - od miesięcy nie podnosi w domu rolet. A ty mówisz mi, że mam nie czytać, co o niej piszą ?
Zaapelowałem do jego poczucia własnego interesu: jeśli nic nie zrobimy, postawi to monarchię w niekorzystnym świetle.
- Ludzie bardzo mocno reagują na to, co spotyka Meg, tato. Odbierają to bardzo osobiście, musisz to zrozumieć.
Tata pozostał jednak niewzruszony.
Następnie dałem upust swojej złości na rodzinę. Na tatę i Willy'ego. Na Camillę. Poczułem mocniejszy grunt pod stopami i ruszyłem do natarcia. Moi rodacy i rodaczki, mówiłem, okazują taką pogardę, tak haniebny brak szacunku kobiecie, którą kocham. Jasne, prasa od lat była wobec mnie bezlitosna, ale to co innego. Byłem na to skazany z racji urodzenia. A czasami sam się prosiłem o takie traktowanie, sam ściągałem na siebie uwagę mediów.
- Ale ta kobieta niczym sobie nie zasłużyła na takie okrucieństwo.
Gdy zaś skarżyłem się na to, prywatnie bądź publicznie, ludzie tylko przewracali oczami. Mówili, że strasznie się nad sobą użalam i tak naprawdę jedynie udaję, że zależy mi na prywatności, a Meg wcale nie jest lepsza. "Twierdzi, że reporterzy się za nią uginają ? Ojej, jak nam przykro ! Nic jej nie będzie, w końcu jest aktorką, więc jest przyzwyczajona do paparazzich, a nawet zależy jej na ich zainteresowaniu". Ale nikt nie chciałby takiego życia. Nikt nie byłby w stanie do tego przywyknąć. Ci wszyscy przewracający oczami nie wytrzymaliby nawet dziesięciu minut takiego traktowania. Meg po raz pierwszy w życiu miała ataki paniki. Ostatnio dostała wiadomość od zupełnie jej obcego człowieka, który znał jej adres w Toronto i obiecywał, że wpakuje jej kulkę w głowę. Terapeutka stwierdziła, że w moim głosie słychać wściekłość. Tak, do cholery, bo byłem wściekły ! To prawda, oboje z Meg przechodziliśmy gehennę, ale tamten Harry, który wyładował swoją złość na Meg, nie był tym samym Harrym, który leżał teraz na kanapie i rozsądnie wszystko tłumaczył. Wtedy w kuchni byłem straumatyzowanym dwunastoletnim Harrym.
Meg chciała założyć sprawę. Ja też. W zasadzie oboje czuliśmy, że nie mamy wyboru. Jeżeli nie pozwiemy gazety za coś takiego, jaki sygnał wyślemy ? Prasie. Światu. Dlatego porozmawialiśmy z prawnikiem z Pałacu. Spotkaliśmy się z wykrętami. Skontakowałem się z tatą i Willym. Obaj pozywali prasę z powodu napaści i kłamstw. Tata z powodu tak zwanych Notatek Czarnego Pająka, czyli listów do przedstawicieli rządu. A Willy w związku z publikacją zdjęć Kate topless. Obaj żarliwie się sprzeciwili idei, abyśmy podejmowali z Meg jakiekolwiek prawne działania. Spytałem dlaczego. Coś tam mruczeli i chrząkali. Udało mi się z nich wydusić tylko tyle, że po prostu nie radzą tego robić. Co się stało...i tak dalej.
- Można by pomyśleć, że chcesz pozwać ich najbliższego przyjaciela - powiedziałem do Meg.
Nie po raz pierwszy powtarzał jak papuga narrację prasy. Trudna księżna i takie tam bzdury. Pogłoski, kłamstwa rozpowszechniane przez jego ekipę, brednie z brukowców - znowu mu o tym przypomniałem. I powiedziałem, że spodziewałbym się czegoś lepszego po starszym bracie. Zaszokowało mnie, że go to naprawdę wkurzyło. Przyszedł tu z innym oczekiwaniem ? Myślał, że zgodzę się z nim i przyznam, że moja żona jest potworem ? Kazałem mu się opanować, złapać oddech i zadać sobie pytanie, o to, czy Meg nie jest przypadkiem jego szwagierką. Czy ta pozycja nie byłaby toksyczna dla każdej nowej osoby ? I w najgorszym razie czy skoro jego szwagier trudno jest się dostosować do nowej pozycji, rodziny, kraju, kultury, nie może odpuścić jej trochę krytyki ? Nie mógłby stanąć u jej boku ? Pomóc jej ?
Nie interesowała go dyskusja. Przyszedł wyłożyć prawo. Chciał, abym przyznał, że Meg jest zła, i zgodził się coś z tym zrobić. Na przykład co ? Miałbym ją złajać ? Zwolnić ? Rozwieść się z nią ? Tego nie wiedziałem. Zresztą Willy też nie wiedział, bo nie myślał racjonalnie. Za każdym razem, gdy próbowałem go uspokoić, wykazać brak logiki w jego słowach, mówił coraz głośniej. I po chwili mówiliśmy jeden przez drugiego, krzyczeliśmy do siebie. Tego wieczoru moim bratem targały rozmaite gwałtowne emocje, ale jedna wychodziła na pierwszy plan. On zdawał się zraniony. Dotknięty tym, że go potulnie nie posłuchałem, że miałem czelność się z nim nie zgodzić, postawić się mu, wykazać, że wiedza pochodząca od jego zaufanych pomocników jest błędna. On miał gotowy scenariusz, a ja śmiałem za nim nie podążać. Wszedł w pełni w rolę Następcy i nie potrafił pojąć, dlaczego grzecznie nie wcieliłem się w Zastępcę. Siedziałem na kanapie, a on stał nade mną. Pamiętam, jak mu powiedziałem, że musi mnie wysłuchać. Nie słuchał. Wyzywał mnie. Obrzucał różnymi obelgami.
Nie dał mi dokończyć stwierdzeniem, że próbuje mi pomóc.
- Poważnie, pomóc mi ? Przepraszam, ale ty to tak nazywasz ? Pomocą ?
Z jakiegoś powodu to go naprawdę rozjuszyło. Podszedł bliżej, przeklinając. Szedł za mną, depcząc mi po piętach, wymyślał mi, wrzeszczał.
- Willy, nie mogę z tobą rozmawiać, gdy jesteś w takim stanie.
Odstawił szklankę, znowu mnie wyzywał i rzucił się na mnie. To się stało tak szybko. Błyskawicznie. Chwycił mnie za kołnierzyk, zerwał mi łańcuszek i rzucił mnie na podłogę. Upadłem na psie miski, które roztrzaskały się pod moimi plecami i mnie poraniły. Leżałem tak przez chwilę oszołomiony, następnie wstałem i kazałem mu się wynosić.
- No dalej ! Uderz mnie ! Lepiej się poczujesz !
- Co takiego ?
- Przecież zawsze się biliśmy. Poczujesz się lepiej, kiedy mnie walniesz.
- Nie. Tylko ty się wtedy lepiej poczujesz. Proszę...wyjdź.
Bardziej przygnębiająca była reakcja rodziny. Milczenie. Nikt nie skomentował sytuacji publicznie, nikt nie powiedział nic do mnie prywatnie. Nie usłyszałem ani słowa od taty, ani od babci. Kazało mi się to zastanowić, tak naprawdę, nad milczeniem towarzyszącym wszystkiemu innemu, co spotkało mnie i Meg. Zawsze sobie powtarzałem, że brak potępienia ataków prasy ze strony mojej rodziny nie oznacza, że je ona akceptuje. Teraz jednak zapytałem sam siebie, czy to prawda. Skąd to wiem ? Skoro nigdy nic nie mówili, dlaczego tak często zakładam, że wiem, co czują ? I że stoją kategorycznie po naszej stronie ? Wszystko, czego mnie nauczono, wszystko, w co nauczyłem się wierzyć w kwestii mojej rodziny, monarchii, jej sprawiedliwości i tego, że ma ona raczej jednoczyć, a nie dzielić, było właśnie podkopywane, podawane w wątpliwość. To wszystko było fałszem ? Czymś wyłącznie na pokaz ? Bo przecież jeśli nie potrafiliśmy bronić się nawzajem, wspierać najnowszego członka rodziny, do tego pierwszego więcej niż jednej rasy, to kim w rzeczywistości byliśmy ? Prawdziwie konstytucyjną monarchią ? Prawdziwą rodziną ? Czy stawanie we wzajemnej obronie nie jest podstawową zasadą w każdej rodzinie ?
- Nie mieliśmy innego wyjścia. I nie musielibyśmy tego robić, gdybyście wszyscy nas chronili. A przy okazji monarchię. Nie chroniąc mojej żony, szkodzicie także sobie.
Przyjrzałem się zebranym przy stole. Kamienne twarze. Brak zrozumienia ? Dysonans poznawczy ? Myśl o długoterminowej misji ? A może...naprawdę nie wiedzieli ? Siedzieli tak bardzo w otoczonej bańką bańce, że nie pojmowali, w jakim stopniu to się rozwinęło ? Na przykład czasopismo "Tatler" zacytowało starego absolwenta Eton, który stwierdził, że wziąłem Meg za żonę, bo "cudzoziemki takie jak ona są łatwiejsze od dziewczyn o właściwym pochodzeniu". W "Daily Mail" nazwano przypadek Meg przykładem "mobilności społecznej w górę, ponieważ ukazuje przejście od niewolników do królow w zaledwie 150 lat". We wpisach na portalach społecznościowych co rusz zwano ją "kobietą do towarzystwa" albo "łowczynią posagów", "dziwką", "suką" i "zdzirą", a także "Murzynką". Niektóre z tych wpisów znajdowały się w komentarzach na trzech kontach Pałacu, a mimo to nie zostały usunięte. Na Twitterze ktoś napisał: "Droga Księżno, nie twierdzę, że Cię nienawidzę, ale mam nadzieję, że następnego okresu dostaniesz w basenie z rekinami".
Weźmy też na przykład rewelacje rasistowskiej Jo Marney, dziewczyny lidera Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa Henry'ego Boltona, między innymi stwierdzenie, że moja "czarna amerykańska narzeczona zbruka rodzinę królewską i przygotuje podwaliny dla czarnego króla"; panna Marney oświadczyła również, że "nigdy nie uprawiałaby seksu z czarnuchem, to jest Wielka Brytania, nie Afryka". Ktoś z "Mail" narzekał też, że Meg "nie potrafiła trzymać rąk z dala od swojego ciążowego brzucha i gładziła go, i gładziła, jakby była demonem sukkubem". Sytuacja wymknęła się spod kontroli do tego stopnia, że 72 kobiety zasiadające w parlamencie, reprezentantki obu partii, potępiły "kolonialne podteksty" w sposobie pisania o księżnej Sussex. Nic z tego nie spotkało się z komentarzem, publicznym lub prywatnym, ze strony mojej rodziny. Wiedziałem, jak to sobie racjonalizowali, twierdząc, że to się nie różni od tego, co spotkało Camillę. Albo Kate. Tyle, że się różniło.
W pewnym badaniu przyjrzano się uważnie 400 podłym wpisom na temat Meg. Dzięki zatrudnieniu specjalistów od danych i analityków komputerowych wykazano, że taka lawina hejtu była wysoce nietypowa i lata świetlne dzieliły ją od tego, jak traktowano Camillę lub Kate. Wpis określający Meg mianem "królowej wyspy małp" nie miał historycznego precedensu lub odpowiednika. I nie chodziło tu o zranione uczucia lub pokiereszowane ego. Nienawiść daje fizyczne efekty. Cała masa naukowych dowodów pokazuje, jak niezdrowe jest bycie obiektem publicznej nienawiści i drwin. A szersze skutki społeczne przerażały jeszcze bardziej. Pewien rodzaj ludzi jest bardziej podatny na taką nienawiść i podżegany przez nią. Przykładem była paczka z podejrzanym białym proszkiem przysłana do naszego biura wraz z ohydnym rasistowskim liścikiem.
Źli i oddaleni od siebie o tysiące kilometrów zachowywaliśmy się, jakbyśmy posługiwali się różnymi językami. I wtedy dotarło do mnie, że ziściły się moje największe obawy: po miesiącach terapii, po ciężkiej pracy nad tym, by stać się bardziej świadomym i niezależnym, stałem się dla brata kimś obcym. Nie potrafił już się do mnie odnosić - ani tolerować mnie.
(...) młodość to okres, w którym z definicji jest się niedokończonym. Wciąż dorastasz, wciąż się stajesz, wciąż uczysz (...).
(...) prawda, której nie umiemy zaakceptować, jest zazwyczaj bolesna (...) .
Zacząłem doceniać fenomenalną maszynę, niewyobrażalnie ciężką, a zarazem zwinną jak baletnica. Apache to najbardziej skomplikowany i najbardziej zwrotny śmigłowiec na świecie.
(...) życie nie zawsze jest dobre, ale też nie zawsze jest złe.
Nie ma nic cenniejszego niż czas. Bardzo proszę, nie marnujcie go.
Jasne, ślub to zawsze radosna okazja, ale to również pożegnanie, bo gdy tylko nowożeńcy złożą sobie przysięgę, znikają, odchodzą do własnego świata.
Nawet kiedy odchodzisz z armii, nie przestajesz być żołnierzem. Nigdy.
Moja matka (...) Pokazała , że HIV to nie trąd i nie musi być dla chorych przekleństwem. Pokazała, że choroba nie musi pozbawiać ludzi prawa do miłości i godności. Przypomniała światu, że szacunek i współczucie nie są jakimiś szczególnymi darami, lecz czymś, na co każdy z nas zasługuje.
Ale najskuteczniejszym lekarstwem okazała się praca. Pomaganie ludziom, próby czynienie dobra na świecie, działania skupione na innych, a nie na samym sobie. To była właściwa droga.
Rozmawialiśmy o życiu w bańce brytyjskości i w bańce rodziny królewskiej. A więc o życiu w bańce ukrytej w kolejnej bańce - nie da się tego opisać komuś, kto sam tego nie doświadczył. Ludzie po prostu nie zdawali sobie sprawy, jak wygląda nasze życie, słyszeli słowo "królewski" i tracili wszelki rozsądek: "Aha, jesteś księciem - więc nie masz żadnych zmartwień". Zakładali...a raczej tak ich uczono...że to wszystko jakaś bajka. A my nie jesteśmy prawdziwymi ludźmi.
Pisarka, którą wielu Brytyjczyków podziwiało, autorka grubych powieści historycznych, za które zdobywała nagrody literackie, napisała o mojej rodzinie esej, stwierdzając w nim, że jesteśmy ni mniej, ni więcej, tylko...pandami: "Panująca obecnie rodzina królewska nie ma takich trudności z rozmnażaniem się, jakie mają pandy, ale pandy, podobnie jak członkowie rodziny królewskiej, są bardzo kosztowne w utrzymaniu i słabo przystosowują się do nowego środowiska. Ale czyż nie są interesujące ? Czy nie miło na nie popatrzeć ?".
Nigdy nie zapomnę, jak bardzo szanowany eseista w najszacowniejszym brytyjskim piśmie literackim napisał o mojej matce, że jej "wczesna śmierć oszczędziła nam mnóstwa nudy". (W tym samym tekście wspomniał o "schadzce Diany z tunelem drogowym"). Ale to porównanie do pand zawsze uderzało mnie jako wyjątkowo trafne i niezwykle okrutne. Rzeczywiście, żyliśmy niczym w zoo, ale jako żołnierz wiedziałem, że myślenie o ludziach w kategorii zwierząt, pozbawianie ich człowieczeństwa prowadzi w rezultacie do przemocy i zabijania. Skoro nawet słynna intelektualistka porównuje nas do zwierząt, to czego możemy oczekiwać od zwykłych ludzi na ulicy ?
Pokrótce przedstawiłem terapeutce, jak w pierwszej połowie mojego życia przebiegał proces dehumanizacji naszej rodziny. Ale w przypadku Meg te ataki były przyprawione jeszcze większą dawką jadu i nienawiści - a do tego szczyptą rasizmu.
Przypomniałem sobie też, jak jechaliśmy kiedyś na lekcję tenisa, mama prowadziła, a ja z Willym siedzieliśmy z tyłu. Bez ostrzeżenia mama nagle nacisnęła pedał gazu i pomknęliśmy jak strzała przez wąskie ulice, przejeżdżając na czerwonych światłach i chwiejąc się na zakrętach. Obaj z Willym byliśmy przypięci pasami, więc nie mogliśmy obejrzeć się przez tylną szybę, ale mieliśmy wrażenie, że ktoś nas goni. Paparazzi na motorach i skuterach.
- Czy oni chcą nas zabić, mamo ? Czy zginiemy ?
Mama, w wielkich okularach przeciwsłonecznych, zerkała ciągle w lusterka. Po piętnastu minutach, w trakcie których uniknęła zderzenia z innymi samochodami, nacisnęła na hamulec, zatrzymała wóz, wyskoczyła z niego i ruszyła w stronę jadących za nami fotoreporterów.
- Zostawcie nas w spokoju ! Na litość boską, jestem z dziećmi, nie możecie zostawić nas na chwilę w spokoju ?
Roztrzęsiona i zarumieniona na twarzy wróciła do samochodu, zatrzasnęła drzwi i zasunęła szyby, po czym oparła głowę na kierownicy i zaczęła płakać, a te hieny bez przerwy robiły jej zdjęcia.
Choć dla wielu Brytyjczyków pozostaje powodem do dumy, Rorke's Drift było częścią historii imperializmu, kolonializmu, nacjonalizmu - krótko mówiąc, złodziejstwa. Wielka Brytania wtargnęła na tereny suwerennego narodu, żeby je zagarnąć, co w oczach niektórych, w tym pana Rattraya, oznaczało, że drogocenna krew najlepszych synów Brytanii została tego dnia przelana na próżno.
The Sun" zamieścił sprostowanie artykułu o zdjęciach Meg na stronie porno. W niewielkiej ramce na drugiej stronie, tak żeby nikt go nie zobaczył. Zresztą jakie to miało znaczenie ? Już i tak nie da się tego naprawić. Nie mówiąc o tym, że Meg wydała na prawników kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Zadzwoniłem ponownie do taty :
- Nie czytaj tego, kochany...
Przerwałem mu w pół zdania. Nie miałem ochoty po raz kolejny wysłuchiwać tych bzdur. Poza tym nie byłem już małym chłopcem. Postanowiłem użyć innego argumentu, przypomniałem tacie, że dziennikarze piszący o Meg to te same podłe gnojki, które przez całe jego życie przedstawiały go jako klowna i wyśmiewały go, kiedy podnosił alarm w związku ze zmianą klimatu. To byli również jego dręczyciele, jego prześladowcy, a teraz prześladowali i gnębili także jego syna oraz dziewczynę, z którą ów syn się spotyka - czy to nie budziło w nim oburzenia ?
- Dlaczego muszę cię błagać, tato ? Dlaczego ta sprawa nie jest dla ciebie priorytetem ? Nie boli cię to, w jaki sposób prasa traktuje Meg ? Możesz spać spokojnie z tą świadomością ? Przecież uwielbiasz Meg, sam mi to powiedziałeś. Łączy was miłość do muzyki, uważasz, że jest zabawna, ma nienaganne maniery, więc powiedz mi dlaczego, tato ? Dlaczego ?
Nie mogłem uzyskać od niego jednoznacznej odpowiedzi. Ciągle uchylał się od jasnych deklaracji, a gdy skończyliśmy rozmowę, poczułem się opuszczony.
Czuliśmy wdzięczność dla każdego w katedrze Świętego Jerzego i wokół niej, każdego, kto oglądał nas w telewizji, ale nasza miłość narodziła się w prywatności, a życie publiczne przysparzało nam głównie bólu, więc pragnęliśmy, żeby i konsekracja naszej miłości, pierwsza przysięga, miała prywatny charakter. I chociaż formalna ceremonia była magiczna, oboje zaczęliśmy się trochę bać...tłumów. To, co ujrzeliśmy zaraz po odejściu spod ołtarza i wyjściu z kościoła, nasiliło to uczucie, oprócz zalewu uśmiechniętych twarzy zobaczyliśmy snajperów. Na dachach budynków, pośród flag, za wodospadami chorągwi. Policja poinformowała mnie, że jest to niezwykłe, ale konieczne. Ze względu na bezprecedensową liczbę gróźb, które otrzymują.
The Sun" zamieścił sprostowanie artykułu o zdjęciach Meg na stronie porno. W niewielkiej ramce na drugiej stronie, tak żeby nikt go nie zobaczył. Zresztą jakie to miało znaczenie ? Już i tak nie da się tego naprawić. Nie mówiąc o tym, że Meg wydała na prawników kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Zadzwoniłem ponownie do taty :
- Nie czytaj tego, kochany...
Przerwałem mu w pół zdania. Nie miałem ochoty po raz kolejny wysłuchiwać tych bzdur. Poza tym nie byłem już małym chłopcem. Postanowiłem użyć innego argumentu, przypomniałem tacie, że dziennikarze piszący o Meg to te same podłe gnojki, które przez całe jego życie przedstawiały go jako klowna i wyśmiewały go, kiedy podnosił alarm w związku ze zmianą klimatu. To byli również jego dręczyciele, jego prześladowcy, a teraz prześladowali i gnębili także jego syna oraz dziewczynę, z którą ów syn się spotyka - czy to nie budziło w nim oburzenia ?
- Dlaczego muszę cię błagać, tato ? Dlaczego ta sprawa nie jest dla ciebie priorytetem ? Nie boli cię to, w jaki sposób prasa traktuje Meg ? Możesz spać spokojnie z tą świadomością ? Przecież uwielbiasz Meg, sam mi to powiedziałeś. Łączy was miłość do muzyki, uważasz, że jest zabawna, ma nienaganne maniery, więc powiedz mi dlaczego, tato ? Dlaczego ?
Nie mogłem uzyskać od niego jednoznacznej odpowiedzi. Ciągle uchylał się od jasnych deklaracji, a gdy skończyliśmy rozmowę, poczułem się opuszczony.