cytaty z książek autora "Tomasz Górski"
Nie odzyskamy niewinności. Niewinności z dzieciństwa. Tego niewinnego poznawania świata. Niewinności, z którą pierwszy raz poczuliśmy ciepło ogniska. Niewinności, gdy spaliśmy pierwszy raz w namiocie. Niewinności przy pierwszym oczekiwaniu na rodziców. Niewinności podróży. Tej rzeczywistej i metaforycznej. Bo ile razy, będąc niewinnym, zdarzyło mi się wędrować po zakazanych ścieżkach nie swojego ciała. Jako dzieci mieliśmy prawo do doświadczania. Z niewinną naiwnością, o którą nikt nie mógł nas oskarżyć. Wierzyliśmy w taki świat, jaki podała nam niewinność. Pierwszej kąpieli w jeziorze. Pierwszej burzy. Pierwszego zbudzenia, gdy krople deszczu rozbijały się za oknem tuż po zmroku. Pierwszej nocy.
jestem jak ta miłość,
którą goniłaś
aż do przystani
i zatrzymałaś się,
gdy ujrzałaś,
że jesteśmy sami.
Ach, jak lubiłem wsłuchiwać się w ten niezaplanowany, melodyjny utwór wygrywany jakby z nieba, spomiędzy buszujących wśród koron drzew klawiszy stu fortepianów. Melodie znikąd – chciałbym rzec, drogi H. Melodie przestworzy. Muszę uprzedzić – zanim wyobrazisz sobie jakiekolwiek ćwierknięcie ptaka – że tutejsi szybownicy są nader niepospolitym artystą. Nie spotkałem się nigdy z taką paletą dźwięków, jaka występuje w O. Jeśli wyobrazić sobie, że te skrzydlate istoty opowiadają nam w ten sposób o swoich doświadczeniach i zwierzają się z tajemnicy, którą można skraść wyłącznie w górze, wznosząc się nad ziemią własnymi siłami, to nogi zaczną odmawiać posłuszeństwa, uginając się pod prawdziwą magią. Może to nie one nie znają języka, może to my nie potrafimy słuchać… Ile oddałbym za jeden lot z duszą, bez metalowych skrzydeł i pasażerów. Tylko ja sam, ponad całością. Usiadłbym – będąc tutejszym – na jednym z tych wolnych od liści drzew, które podziwiałem dzisiejszego poranka, i zagrałbym na skrzypcach. Wykrzyczał to, czego doświadczyłem, będąc nieosiągalnym […].
Przez całe życie męczyło mnie takie poczucie, że nie jestem we właściwym miejscu. Albo inaczej. Że jestem we właściwym miejscu, ale gdzieś jeszcze muszę pójść, zanim się ściemni, zanim ktoś wyprosi wszystkich gości, zanim wszyscy wrócą do swoich łóżek. Wie pan, mając szczęście, wciąż zdawałem się pytać, gdzie mam go szukać? Chciałem większych pokładów, nie wątpię w to. Teraz, gdy jest mi bliżej do dekonstrukcji człowieka, którego zbudowałem, wiem, że właśnie tak było. Siedziałem ze szczęściem na kanapie, by po chwili przez myśl przeszła mi jakaś fatalna choroba, fałszywa wieść, że muszę zabrać płaszcz z oparcia, zarzucić go na siebie, przewiązać szybko szalik i wyjść. I wychodziłem. Jakby nie wiedząc, gdzie i czym jest jakikolwiek koniec, szukając go za każdym razem, gdy już było tak blisko. W dalszą wędrówkę – naturalnie – wychodziłem w poszukiwaniu dalszej wędrówki.