cytaty z książki "Wampiry z Morganville: Maskarada szaleńców"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
-Powinniśmy...iść na zakupy.
-Nie. Powinniśmy złapać mięcho, rzucić kasę kasjerowi i złamać wszystkie ograniczenia prędkości po drodze do domu, jeśli nie chcemy, żeby Michael zaczął wzywać oddziały specjalne.
- Zazdrosna?
- Być może.
- Bez powodu. Wolę, kiedy moja kobieta ma puls. – Wziął ją za rękę. - O proszę, ty masz tętno.
- Shane, ja nie żartuję.
- Ja też nie. - Podszedł bliżej. - Żadna wampirzyca nie stanie między nami. Wierzysz mi?
Któregoś dnia to cię zniszczy. Trzeba wiedzieć, kiedy sobie odpuścić. To sztuka, którą najstarsi z nas musieli opanować, wciąż jej się ucząc od nowa.
- Bracie, nie lubię twojej grupy krwi.
- No i znów zostałem odrzucony.
Jemu się wydaje, że jest gorętszy niż powierzchnia słońca.
Wszyscy chcieli tego, czego mieć nie mogli, albo mieli to, czego tak naprawdę nie chcieli.
Nawet mi nie mów, że to nie to, co mi się wydaje, bo to zawsze jest dokładnie to, co się wydaje!
- Ja go chyba zabiję (…). Wbiję mu kołek prosto w serce, wcisnę mu czosnek w tyłek i...
- I co?
W drzwiach stał Michael. Claire zerwała się z łóżka, przestraszona, a Eve usiadła, ściskając poduszkę w obu rękach.
- Kiedy wróciłeś do domu? - ostro spytała Claire.
- Najwyraźniej w samą porę, żeby wysłuchać planów związanych z moim pogrzebem. Szczególnie podobał mi się ten czosnek w tyłku. To coś... nowego.
- A więc? Chciałabyś rozegrać partyjkę szachów?
Z pierwszego piętra doszedł ich jakiś łomot, a potem wyraźny, chociaż stłumiony chichot. Mniej więcej stamtąd, gdzie był pokój Eve.
-Hej! - wrzasnął Shane. - Przyciszcie ścieżkę dźwiękową tego pornosa! My się tu próbujemy skoncentrować!
Kiedy społeczności zagraża ktoś z zewnątrz, społeczność jednoczy się przeciwko tej zewnętrznej sile. To zasada tak stara jak system plemienny. Ty i ja jesteśmy członkami tej samej społeczności i mamy wspólnego wroga.
- Takiego wielkiego iPoda jeszcze nigdy nie widziałam - powiedziała, a on aż zakrztusił się piwem. - Żartuję. Widziałam już kiedyś szafę grającą.
- Nie jestem pewien, gdy patrzę, jak ją karmisz monetami. Myślisz, że już wybrałaś dość piosenek?
- Sama nie wiem - odparła. - A ile trzeba, żeby grała całą noc?
Odznaczała się urodą niezwykłą i tak wielką, że jej dziadka oszołomił niecodzienny widok i wziął ją za anioła zesłanego przez Boga, żeby pocieszyć go na łożu śmierci. Czyste linie jej delikatnego profilu, jej wielkie czarne błyszczące oczy, odkryte szlachetne czoło, włosy połyskujące niczym skrzydło kruka, wydatne usta; ta piękna twarz działała na umysły patrzących na nią osób, przyprawiając je o melancholię i słodycz, i raz na zawsze wbijała się w pamięć. Wysoka i smukła, pozbawiona jednak nadmiernej chudości niektórych młodych dziewcząt, poruszała się bardzo lekko, z niewymuszoną, swobodną gracją, przypominając łodygę kwiatu chwiejącą się na lekkim wietrze.
- Claire, nigdy nie ukrywałem własnego pragnienia władzy. Nie lubię Amelie, a ona nie przepada za mną, ale nasze rozgrywki opierają się na uczciwych zasadach. Znamy reguły i ich przestrzegamy. Bishop natomiast... Bishop żadnych reguł nie przestrzega. Złapałby naszą planszę do gry i wywrócił ją do góry nogami, a na to się zgodzić nie mogę. Nawet gdybym miał przy okazji odnieść jakąś korzyść.
Trudno sobie wyobrazić, że ten dzień - nawet jak na Morganville - mógłby być gorszy...
Amelie bardzo ciężko pracowała, żeby zapewnić, że Morganville stanie się miejscem równowagi, miejscem, gdzie nasze dwa gatunki będą w stanie żyć we względnej harmonii. Wątpię, żeby zmieniła w tej sprawie zdanie w wyniku jednego eksperymentu.
- Chyba nie podoba mi się twój ton. Nie będziesz mi rozkazywała, niewolnico. To ja rozkazuję tobie.
- Nie jestem twoją niewolnicą.
- Jesteś moją własnością.
- Wynajmujecie czas? Ale jak można coś takiego zaplanować, kiedy nie wiesz, czego szukasz ani jak długo ci to zajmie?
- Trzeba się nauczyć planowania własnych objawień. I cierpliwości.
Pracuję za ciężko, pomyślała Claire z irytacją, bo ktoś musi. A Myrnin z pewnością się nie przemęczał.
To się przecież nie mogło dziać naprawdę! Nie wierzę, że moi rodzice tu są. Nie teraz. Nie, gdy Bishop jest tutaj. Z którejkolwiek strony spojrzeć, to był koszmar.
Claire ogarnęła ślepa furia. Najchętniej rzuciłaby się na tego złego starca i wydrapała mu oczy. Jedyne, co ją powstrzymało, to świadomość, że gdyby spróbowała, wszyscy by zginęli.
Shane zaczynał być teraz tym rozsądnym? Wow. Czy to jakieś święto?
- Skoro się nie kłócimy, to może lepiej zacznijmy szykować im śniadanie (…). Claire, zabieraj się do jajecznicy, skoro zaproponowałaś nas na kucharzy.
- Dobrze, że nie zaproponowała nas na śniadanie - stwierdził Shane, a Eve parsknęła.
- Zrobione - oświadczyła Eve. - Lepiej nie próbuj zakrwawić tego ślicznego świeżego opatrunku, bo inaczej dokleję ci metkę z ceną i wystawię na rogu dla następnego chętnego na
kąsanie w szyjkę.
- Wredna z ciebie małpa - odparował Shane.