Zagubiony w Dolinie Śmierci. Obsesja i groza w Himalajach Harley Rustad 6,6
ocenił(a) na 713 tyg. temu Mimo wszystko dam 7. Rozdziały, które osobiście mnie ,,zastanawiały" w sensie negatywnym to te, przywołujące wypowiedzi, interpretacje i ,,przeczucia'' osób ,,mocno" trzecich, które to miały bardzo się zaprzyjaźnić z bohaterem. Kompletnie nic to nie wniosło, a jest zwykłym zbiorem logicznego rozumowania w różnych kierunkach odnośnie tego co się mogło stać. Budowanie przyjaźni po 2-3 spotkaniach samo w sobie wrażenia nie robi i jest odpowiednikiem zbudowania luźnej, świeżej znajomości w rozumowaniu europejskim. Tatuowanie sobie motta Justina- które swoją drogą odkryciem Ameryki nie jest- przez ludzi niezobowiązująco przewijających się przez jego życie znowu jest dla mnie potwierdzeniem zagrania psychologii. Sam autor się z tym nie kryje: ,,najważniejsza" ambasada wszczęła alarm, stąd zaginięcie to stało się swego rodzaju ikoną. Dobrze, że chociaż inni zasłużyli na poświęcenie im 8 rozdziału w książce...
Mną o wiele bardziej wstrząsnęło jedno bardzo przykre doświadczenie z dzieciństwa podróżnika. Mogło odpalić machinę poszukiwań i pytań. Poza tym- tak jak to w przypadku celebrytów- słuchacze, czy ,,followersi" też chcą czuć się ważni i biją się o to kto poznał lepiej, kto więcej wiadomości wymienił, kto dłużej jadł lunch w hostelu. Stąd te tatuaże i wspomnienia: ciekawe, ile z nich faktycznie miało miejsce.
Wszystko to jeszcze pośród informacji o tym, że chyba nie doszło do nieprzerwanego transu, czy niezakłóconej medytacji w jaskini tak, jak było to zapowiedziane na mediach społecznościowych. Justin w tej kwestii miał słuszne dylematy. Sam duchowy przewodnik, którego sobie wybrał, już od pierwszych dni wyłożył się ze swoimi zamiarami- pomimo ostrzeżeń, że nie tak wygląda prawdziwy Sadhu (i to od ludzi- z całym szacunkiem- mądrzejszych od Justina),lecz ten nie usłuchał.
Autor dotarł do wielu dodatkowych informacji i nazw, które można potraktować jako punkt do dalszych poszukiwań, ale w innych źródłach. Oby i inne zaginięcia doczekały się takiej dokumentacji. Oby ,,komuś się chciało". Bądź co bądź, jest to duchowa podróż, ale zamerykanizowana. Chociaż jak na samego bohatera, i tak ,,mogło być gorzej". Nadal ciężko jest spekulować i odpowiedzieć na pytanie: Co tam takiego jest, że wędrowiec przepada bez śladu? I tu należałoby zrobić zarys podróżników z innych części globu. Pozbierać inne spojrzenia na świat, które zabrali ze sobą do Indii. Tak dla równowagi, bo zamiast odpowiedzi, poszerzy nam się sam kontekst. Po szczegóły sami już -śladami zaginionych, w tym Justina-musimy polecieć do Indii.