Zabawa w prawdziwość. Wywiad z Martinem Reinerem

LubimyCzytać LubimyCzytać
25.06.2015

Pisarz, poeta i wydawca. Laureat najważniejszych czeskich nagród literackich za rok 2014 i jedna z kluczowych postaci czeskiej literatury współczesnej. Martin Reiner, autor powieści „Lucynka, Macoszka i ja”. Serdecznie zachęcamy do lektury wywiadu z nim.

Zabawa w prawdziwość. Wywiad z Martinem Reinerem

Martin Reiner to pisarz, poeta i wydawca. Autor powieści Lucynka, Macoszka i ja. Uznawany jest za jedną z najważniejszych postaci czeskiej literatury współczesnej. Ponadto to wieloletni badacz życia i twórczości legendarnego czeskiego poety Ivana Blatnego, laureat Nagrody im. Josefa Škvoreckiego, Nagrody Magnesia Litera oraz zwycięzca Ankiety „Lidovych novin” za 2014 rok – czyli najbardziej utytułowany współczesny czeski pisarz.

Zapraszamy do lektury wywiadu!

W przeciągu zaledwie sześciu miesięcy zdobył Pan wszystkie najważniejsze nagrody literackie w Czechach. Musiało to być wspaniałe uczucie?

Martin Reiner: Tak. Za każdym razem czułem się w tych chwilach wspaniale, ale jednocześnie muszę dodać, że w ostatnim półroczu dużo uwagi poświęcałem dokończeniu swojego nowego tomiku poetyckiego, który ukaże się jesienią, a obecnie pracuję już nad nową powieścią, nie można więc powiedzieć, że spocząłem na laurach.

Czy zdobycie najważniejszych nagród nie jest dla pisarza trochę demotywujące? Czy może jest właśnie na odwrót – chce Pan teraz pokazać, że stać Pana na jeszcze więcej.

W Czechach mamy więcej różnych nagród, nie tylko te trzy, które zdobyłem. Poza tym zdobyte przeze mnie nagrody dotyczą tylko jednej konkretnej książki. Ponadto nie należę do notorycznych laureatów – innymi słowy, po raz pierwszy spotkało mnie wyróżnienie tego typu. Jeśli miałbym odpowiedzieć na to pytanie, mogę jedynie stwierdzić, że kolejne moje teksty wraz z ich autorem będą z przyjemnością ubiegać się o te same lub inne nagrody. Muszę również zupełnie poważnie zaznaczyć, że nagrody literackie w żadnym wypadku nie stanowią mojej głównej motywacji. Każda kolejna powieść jest zawsze nie tylko nowym, ale również pełnowartościowym wyzwaniem samym w sobie.

Na okładce czeskiego wydania książki „Lucynka, Macoszka i ja” jest napisane, że tekst przerósł jakością swego autora. To stwierdzenie chyba już nie jest aktualne? Czy może wciąż odczuwa Pan to w ten sposób?

To dość zabawna historia, ponieważ autorem tego odważnego stwierdzenia jest główny redaktor mojego wydawnictwa – Miloš Voráč. Ale ja się na niego nie gniewam. Dokładnie taka opinia towarzyszy mi przez całą moją „karierę literacką”. Bierze się to stąd, że na innych polach – czy to jako wydawca, czy jako organizator dużych festiwali literackich – odnosiłem takie sukcesy, że moja twórczość zawsze była bardzo lekceważona. A to zdanie jedynie potwierdza, że Miloš również zbytnio we mnie nie wierzył. Dla jasności dodam, że ja nie oceniam jakości swoich tekstów, jedynie stwierdzam, że Miloš Voráč był miło zaskoczony jakością tekstu. Ale i tak obiektywnie rzecz biorąc dokładniejsze byłoby chyba sformułowanie: w pełni zaprezentował swoje możliwości.

Już kilkadziesiąt lat wydaje Pan książki najpopularniejszych czeskich pisarzy, teraz jako ich szef dołączył Pan do ich grona.

Rzeczywiście. Jan Novák i Michal Ajvaz zdobyli w przeszłości nagrodę w kategorii książka roku Magnesia Litera za teksty, które ukazały się w moim wydawnictwie. W ciągu ostatnich trzech lat dwukrotnie – dzięki Zuzanie Brabcovej i Petrovi Stančíkowi wygraliśmy najbardziej prestiżową kategorię Magnesii Litery – prozę. Komercyjne sukcesy odnoszą książki Michala Viewegha, Evžena Bočka i Ireny Douskovej, którzy w Polsce – podobnie jak ja – już wydali lub będą wydawać swoje książki w wydawnictwie Stara Szkoła.

Ciekawe, że rozgranicza Pan autorów na tych z nagrodami literackimi i tych odnoszących sukces komercyjny. Czy może się mylę?

Jako wydawca rzeczywiście tak robię, ponieważ widzę, czyje książki zarabiają miliony, czy choćby setki tysięcy koron… a do czyich książek trzeba dokładać. Ale poza tym zdecydowanie nie należę do osób, według których sukces komercyjny książki oznacza jej niską wartość literacką i na odwrót. Według mnie Boček i Viewegh to świetni pisarze.

A do której grupy zalicza Pan siebie?

Jak już wspomniałem, unikam oceniania samego siebie. Jednak patrząc przez pryzmat ilości sprzedanych egzemplarzy, należę oczywiście do autorów niekomercyjnych. Powieść Poeta stanowi mały wyjątek, ponieważ już teraz zbliża się do dziesięciu tysięcy sprzedanych egzemplarzy, co stanowi u nas granicę bestselleru.

Prawdopodobieństwo zdobycia trzech najważniejszych nagród literackich przez jedną książkę jeszcze parę miesięcy temu było bardzo małe. Trzy różne jury (to najszersze oczywiście w przypadku Ankiety Lidovych novin), różne upodobania literackie oraz – bądźmy szczerzy – różne osobiste powiązania członków jury. Nie miewa Pan czasem wrażenia, że osiągnął Pan cel niemożliwy do zrealizowania?

Nie ma wątpliwości, że sukces Poety jest wyjątkowy. Bardzo prestiżową Ankietę Lidovych novin wygrał z największą ilością głosów w historii. Po prostu jakoś się to stało. Ale o tym, co jest możliwe czy niemożliwe, dowiadujemy się zazwyczaj dopiero ex post. W tym wypadku okazało się, że możliwe to jednak było (śmiech).

Ale wróćmy do „Lucynki”. Była to chyba pierwsza próba, jak ująć wielki temat życia i twórczości Ivana Blatnego, zainteresować czytelnika życiem nieznanego szerzej poety?

Owszem, choć pierwotnie nie miałem tego w planach. Interesowała mnie historia Tomasza i Lucynki, ale podczas pisania zrozumiałem, że potrzebny mi jest jeszcze jakiś kontrapunkt, jeszcze jeden wątek, dzięki któremu mógłbym przedstawić tę opowieść. I sięgnąłem po to, co było mi najbliższe, czyli po Blatnego. Ale uwaga! Macoszka to nie Blatny. Blatny był jedynie pierwowzorem, ale Macoszka jest luźną wariacją na jego życie. Czasami ich losy się pokrywają, a w innych miejscach w ogóle.

Czym się różnią?

Tego nie chcę zdradzać. Czytelnik, który wierzy tej książce – w najszerszym znaczeniu tego słowa – mógłby poczuć się oszukany. A zresztą, kiedy Poeta ukaże się po polsku (w 2016 roku w wydawnictwie Stara Szkoła), każdy będzie mógł porównać losy obu postaci.

#####

Czy Pańskie spotkanie z Blatnym wyglądało tak, jak zostało przedstawione w „Lucynce”? Mam na myśli zarówno samo spotkanie, jak i wyjazd do Anglii oraz nastrój, który temu towarzyszył.

Nie mam teraz książki pod ręką… a pisałem ją prawie dziesięć lat temu, więc nie pamiętam szczegółów literackiego spotkania. Jestem pewien, że nie odpowiada dokładnie temu, jak przebiegło spotkanie prawdziwe. A nastrój, podróż do Anglii – to taka typowa mieszanka powstała z faktów i fikcji. Przede wszystkim nie byłem tam sam, tylko ze swoją ówczesną żoną - bez niej bym sobie nie poradził, mój angielski był wtedy bardzo słaby. Naprawdę spaliśmy w czeskiej misji, ale cały ten gorączkowy spacer po Londynie został wymyślony, choć z kolei wygląd niektórych ulic, czy na przykład ten wielki ziemniak są prawdziwe. I tak dalej…

Skoro już mówimy o motywach autobiograficznych – porównanie autora i Tomasza narzuca się prawie automatycznie. Badanie życia emigracyjnego poety, doświadczenie przybranego ojcostwa… Ale to chyba wszystko? Choć w tekście przekonuje Pan, że cała historia to wyłącznie prawda.

Tyle że zabawa w „prawdziwość” tekstu literackiego należy do klasycznych figur stylistycznych i technik twórczych. Tak naprawdę Tomasza zaczęło mi się pisać o wiele lepiej, kiedy wystarczająco odsunąłem go od siebie, miałem większy dystans i lepiej go „widziałem”. Ja nie pochodzę ze wsi, a już na pewno nie jestem introwertykiem… no i nie przeszedłem tego procesu samopoznania. Ale znam takie typy osobowości. Jeśli chodzi o poszukiwanie własnej seksualności, myślę, że to normalne zjawisko, że ludzie, zachowują się tak jak Tomasz, zanim to zrozumieją – to typowa sytuacja modelowa z zakresu psychologii. Zresztą sposób, w jaki opisana jest ta historia, jej kruchość, zostały wybrane celowo, żeby odpowiadały temu sposobowi widzenia świata. Owszem, mam za sobą doświadczenie z przybranym ojcostwem, ale w normalnym, szczęśliwym małżeństwie. Choć oczywiście te emocje między Tomaszem i Lucynką są w pewnym sensie prawdziwe.

Wprawdzie nie lubię patrzeć na literaturę przez pryzmat rzeczywistości, ale muszę spytać, czy postać Pauknera również miała swój pierwowzór?

Miała. Dzięki temu pisało mi się ją lepiej i łatwiej. I wierzę, że ten człowiek, który był luźnym pierwowzorem Pauknera, rozpoznał to. Ale jego nazwisko pozostanie tajemnicą.

Nazwa książki często wyraża główną myśl tekstu. W przypadku książki „Lucynka, Macoszka i ja” to Lucynka jest na pierwszym miejscu. Uważa ją Pan za główną postać tekstu?

Tak, pierwotnie to Lucyna była główną bohaterką – a dla mnie w pewnym sensie nią pozostała. Poza tym – introwertyk Tomasz raczej nie mógł znaleźć się na pierwszym miejscu. Nie byłby już sobą.

Czuł się Pan trochę jako obrońca ludzi pokroju Tomasza? Czuł Pan potrzebę, by coś im przekazać?

Powiem tak: czytelnik po lekturze mojej książki powinien odnieść wrażenie, że z jakiegoś powodu musiała ona zostać napisana. Jeśli czytam książkę i w miarę szybko nie odniosę wrażenia, że autor rozmawia ze mną o czymś, co jest dla niego istotne, mam z taką książką problem. Wprawdzie nie napisałem powieści o sobie, ale napisałem powieść o sprawach, które głęboko mnie interesują. To wrażenie – w najlepszym przypadku – powinien odnieść również mój odbiorca.

Czytelnik nieprędko zapomni o postaciach z Pańskiej książki – są bardzo plastyczne, intensywne. Czy wraca Pan do nich czasem, czy stanowią raczej zamknięty rozdział?

Sam z siebie do nich nie wracam, ponieważ mam poczucie, że przede mną jest wciąż ogrom kolejnej pracy. Lecz kiedy teraz czytałem polskie recenzje „Lucynki”, niektóre fragmenty trochę mnie poruszyły, z czego wnioskuję, że nawet po tych wszystkich latach ci bohaterowie nie są mi całkiem obojętni.

W literaturze obowiązuje zasada, że im lepiej czyta się książkę i im jest ona „lżejsza”, tym więcej pracy za nią stoi. „Lucynka” jest niewiarygodnie dopracowanym tekstem. Bardzo dojrzałym. I bardzo nowoczesnym. Stosunkowo krótkim, dobrze się czytającym, ale zawiera przy tym wiele postaci, mnóstwo psychologii, obserwacji… Mam wrażenie, że w tej książce nie ma ani jednego akapitu, któremu by z góry nie została przypisana konkretna rola, uzyskanie konkretnego efektu.

Staram się, by moje teksty tak wyglądały, więc cieszę się, że Pan to mówi. Jestem autorem, który dużo kreśli, nauczyłem się tego przy poezji. Ale nie chodzi tylko o zwięzłość, choć uważam ją zawsze za ważną cechę – chodzi głównie o znalezienie odpowiednich proporcji. Bywały czasy, kiedy za największą sztukę uznawano odnalezienie dokładnych proporcji rzeczy. Lecz te czasy minęły; mam wrażenie, że dziś w cenie są ekstremalne odchylenia.

No właśnie, nie ma Pan wrażenia, że w prozie czeskiej panuje odwrotny trend niż w przypadku Pańskiej twórczości?

Mam. Literatura czeska, przynajmniej ta, którą znam, jest jak na mój gust dość przegadana. Parę lat temu powiedziałem to nawet w pewnym wywiadzie dla telewizji, a oni właśnie z tego zdania zrobili tytuł, który uparcie wyskakiwał w Google na najwyższych pozycjach. Opinii oczywiście nie zmieniłem i podpisuję się pod nią również dzisiaj, ale biorąc pod uwagę, że miało to miejsce tuż przed wydaniem „Lucynki” (która zdobyła dwie nominacje) i długo przed wydaniem „Poety”, który wykreował mnie trochę na literackiego celebrytę, moje słowa brzmiały dość odważnie.  


komentarze [1]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
LubimyCzytać  - awatar
LubimyCzytać 25.06.2015 10:52
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post