Szpitalny koszmar. Z lekarką Alicją Horn rozmawiamy o jej thrillerze medycznym „Wyleczeni”

LubimyCzytać LubimyCzytać
24.06.2021

Pisząca pod pseudonimem lekarka bez pardonu wciąga nas w świat szpitalnej rzeczywistości, obnażając jej najciemniejsze strony. Z autorką rozmawiamy o dylematach moralnych, przed jakimi bardzo często stoją lekarze, a także o patologiach, jakie zżerają od środka służbę zdrowia. Gorący debiut już zbiera pochlebne przedpremierowe recenzje i wszystko wskazuje na to, że to dopiero początek przygody Alicji Horn w roli pisarki.

Szpitalny koszmar. Z lekarką Alicją Horn rozmawiamy o jej thrillerze medycznym „Wyleczeni”

Zrób rachunek sumienia, zanim trafisz do szpitala.

Rodzice Marty Wolskiej zostali bestialsko zamordowani. Sprawców nigdy nie znaleziono, choć Marta jako dziecko była świadkiem tej zbrodni. Po latach w szpitalu, w którym pracuje, dochodzi do dziwnego zabójstwa, a po Warszawie grasuje morderca młodych kobiet. Marta zaczyna podejrzewać, że te wydarzenia mogą być z nią powiązane.

Jakie sekrety skrywają bohaterowie książki? I kto naprawdę może stać się tytułowym wyleczonym? Pacjent czy lekarz?

Wyleczeni to pierwszy polski thriller medyczny napisany przez lekarza, w którym wielopoziomowa intryga kryminalna łączy się z sugestywnym obrazem szpitalnej rzeczywistości widzianej od środka.

Barbara Dorosz: Jakie uczucia towarzyszą pani w przeddzień premiery pierwszej książki? Ekscytacja? Stres przed tym, jak powieść zostanie odebrana przez czytelników?

Alicja Horn: Zawód lekarza nauczył mnie powściągania emocji i trzymania nerwów na wodzy. Wymaga ode mnie, abym była odporna na stres. Myślę, że nie ekscytuję się wydaniem książki więcej niż powinnam. Od lat tworzę i współtworzę prace naukowe. Oczywiście opublikowanie książki beletrystycznej jest dla mnie nowym doświadczeniem, a pisanie pasją, którą dopiero odkrywam. Bardzo zależy mi na wzbudzeniu zainteresowania „Wyleczonymi”, choćby z tego powodu, że sama idea przewodnia tej książki jest, w mojej opinii, warta głębszego zastanowienia, a nawet dyskusji. Dlatego jestem ciekawa przemyśleń i opinii czytelników. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że dla jakiejś ich części treści zawarte w tej książce nie muszą być porywające. Jakiś czas temu czytałam naprawdę udany thriller psychologiczny. Po jego skończeniu zajrzałam do recenzji na lubimyczytać.pl i wiele z nich było niezwykle krytycznych. Ja jestem dość wymagającym czytelnikiem, lubię książki, które zmuszają do myślenia. Ten thriller miał ten atrybut. Ale niektórym czytelnikom to się nie spodobało.

A teraz przywołam historię z pracy. Znam pewną panią doktor, która, oględnie rzecz ujmując, w środowisku lekarskim nie jest uważana za najlepszą profesjonalistkę, ale potrafi być niezwykle miła dla pacjentów. Kiedyś byłam świadkiem rozmowy dwóch panów pod jej gabinetem. Pacjent, który wyszedł z wizyty, został zapytany przez innego o to, jaka ta pani doktor jest. Odpowiedział, że jest bardzo dobrą lekarką, bo jest niezwykle sympatyczna. Zdaję sobie sprawę z tego, że moja książka nie będzie dla wszystkich sympatyczna i już choćby z tego względu będę dla niektórych niedobrą autorką.

Z innej beczki, już po przedpremierowych recenzjach widzę, jak różnie „Wyleczeni” są postrzegani i oceniani, jak niekiedy budzą bardzo odmienne emocje. Czytelnicy mają pełne prawo do własnego oglądu książki i jego wyrażania. Mnie pozostaje cieszyć się z tego, że książka zaczęła funkcjonować w obiegu recenzenckim, a więc czytelniczym, na długo przed oficjalną premierą, że jest czytana i omawiana.

Kim są tytułowi Wyleczeni?

Po lekturze „Wyleczonych” czytelnicy będą znali odpowiedź na to pytanie. Nie mogę teraz zdradzić, kim Wyleczeni są, żeby nie zepsuć zabawy! (śmiech)

Odsłania pani kulisy pracy lekarzy i pokazuje ten zawód z nieco innej, bardziej ludzkiej strony. Marta, główna bohaterka, znacząco odbiega od naszego wyobrażenia lekarza, który w pracy i w życiu powinien kierować się etyką. Postać młodej lekarki momentami wręcz szokuje czytelnika. Na próżno szukać w powieści klasycznego podziału na dobrych i złych bohaterów. Jakie założenia opracowała pani przystępując do konstruowania bohaterów powieści?

Uważam, że w każdym człowieku drzemią pokłady dobra i zła. Filozofowie od wieków dyskutują nad treścią tych pojęć. Nie będę oryginalna, gdy powiem, że są one niezwykle trudne do jednoznacznego zdefiniowania. Problem polega między innymi na tym, że dobro i zło mogą mieć różne znaczenia kontekstowe. Przypuśćmy, że policjant ma możliwość pozbawienia życia przestępcę, w stosunku do którego nie ma najmniejszych wątpliwości, że jest niezwykle groźny dla społeczeństwa, na przykład istnieją dowody na to, że ta osoba jest wielokrotnym mordercą. Tyle że dowody te zostały źle zabezpieczone albo nie udało się ich uzyskać w sposób w pełni legalny i przez to mają niewielką wartość procesową. Przypuśćmy, że policjant decyduje się zlikwidować ową osobę. Według jednych popełni zło, bo zabije. Według drugich popełni dobro, bo nie tylko wymierzy sprawiedliwość za czyny mordercy popełnione w przeszłości, ale dodatkowo uratuje życie przyszłym ofiarom tego przestępcy. Idąc tym tokiem rozumowania możemy stworzyć paralelę do sytuacji np. lekarza, w tym przypadku Marty i do jej historii.

Co się tyczy założeń dotyczących konstruowania postaci bohaterów, najważniejsze z nich było takie, żeby książka nie wchodziła w warstwę aksjologiczną. Ocena czynów bohaterów ma zostać przeprowadzona przez samych czytelników. Więcej, ma ich stymulować do przemyśleń w tej materii. Ja jako autorka zajmuję stanowisko neutralne wobec działań bohaterów. Nic czytelnikom nie podpowiadam, nie narzucam, nie propaguję żadnych przekonań.

Książka obnaża ułomności systemu opieki zdrowotnej w naszym kraju. Porusza pani między innymi temat stale rozrastającej się administracji szpitala, nepotyzmu, korupcji, niekompetencji dyrekcji czy braku personelu medycznego. Szpitalnej rzeczywistości z pani doświadczeń również towarzyszą podobne problemy?

Wiele osób czytających książkę, niezwiązanych z medycyną, potraktowało problemy pracy w szpitalu jako pewne novum. Niektórzy zadają mi nawet pytanie, czy nie boję się o tym pisać. Muszę przyznać, że bardzo mnie to zaskoczyło. Byłam pewna, że są to sprawy oczywiste, zresztą od lat poruszane przez lekarzy, pielęgniarki czy ratowników medycznych. W mediach można znaleźć masę reportaży czy wywiadów, np. w związku ze strajkiem rezydentów czy pielęgniarek, w których opisywane są te patologie. Może jednak zwykłego Kowalskiego niespecjalnie takie tematy interesują, dlatego stają się „niewidzialne” i dopiero opisanie ich w powieści beletrystycznej powoduje, że są wyraźniej dostrzegane. A szkoda, bo wszyscy powinniśmy być zainteresowani tym, w jakich warunkach pracują ludzie, od których, być może, będzie w przyszłości zależeć nasze życie.

Przez wiele lat pracowałam w szpitalu. Na szczęście dziś nie muszę już tego robić. Na szczęście, bo choć była to praca, która dawała dużo satysfakcji, to jednocześnie potwornie mnie frustrowała. Pani Redaktor, z którą współpracowałam przy „Wyleczonych”, zakreśliła fragment powieści, w którym Marta podczas dyżuru ma do czynienia z agresywnym pacjentem i wzywa policję. Napisała w komentarzu, że brzmi to mało wiarygodnie, żeby kobieta samotnie dyżurowała w oddziale pełnym niebezpiecznych ludzi, nie mając żadnej ochrony. Tymczasem akurat ten fragment opisuje moje autentyczne doświadczenia. Swego czasu musiałam dyżurować na oddziale zamkniętym, na którym hospitalizowano pacjentów z kryminalną przeszłością. Któregoś wieczoru jeden z nich, pod wpływem alkoholu i środków odurzających, przemyconych w jakiś sposób do oddziału, zaczął zachowywać się agresywnie i demolować otoczenie. Ochroniarz, którego wezwałam, był rencistą, z upośledzeniem narządu ruchu i dysfunkcją narządu wzroku – poruszał się z pomocą laski i ledwie widział. Tamtej nocy był w stanie zrobić jeszcze mniej niż ja. Na dodatek nie mogłam, w odróżnieniu od mojej bohaterki Marty, zamknąć pacjenta w jego sali, bo szpital nie był tak nowoczesny. Gdyby przyszło mu do głowy, żeby wchodzić do innych sal na oddziale i napastować leżących tam pacjentów, naprawdę nie wiem, jak bym się zachowała. Pozostało mi tylko oczekiwanie na policję. Na szczęście po zdemolowaniu korytarza pacjent wrócił do łóżka i zasnął. Od znajomych, którzy nadal dyżurują w tym oddziale wiem, że organizacja pracy niewiele się od tamtego czasu zmieniła. Jak widać, życie pisze bardziej abstrakcyjne scenariusze niż ja.

Zresztą podobne rzeczy dzieją się w każdym szpitalu, nie trzeba do tego oddziału zamkniętego. Dla przykładu – świeża sprawa z SORu w Miechowie, w Małopolsce, gdzie pacjent zniszczył oddział ratunkowy. Sądząc po rozmiarach demolki, zajęło mu to bardzo dużo czasu. Gdzie był wtedy strażnik? Jestem pewna, że tam, gdzie ochroniarz z mojej historii – stał i patrzył, bo jako rencista nie miał żadnych szans w starciu z agresywnym chuliganem. To jest po prostu skandal, żeby tak wyglądało zapewnianie bezpieczeństwa osobom, które – jeszcze raz to podkreślę – ratują nasze życia.

A jeszcze bardziej skandaliczny był sposób, w jaki media przedstawiły sprawę z Miechowa – jako żarcik, taką zupełnie niegroźną anegdotkę z gatunku „jak to w szpitalu”, bo „facet się zdenerwował, he, he”. Bez jednoznacznego potępienia sprawcy. Komentarzy pod artykułami wolałabym nie wspominać. Tym, którzy pisali, że „konowałom się należy, bo pewnie czekał za długo” miałam ochotę wyjaśnić, że następnym razem może nie skończyć się na połamanych krzesłach i zniszczonym sprzęcie. Któregoś dnia agresor może wyjąć nóż (bo przecież na SOR można wnieść ze sobą wszystko) i skupić się na czekających w kolejce pacjentach. A tym może być każdy z nas. Rozumiem, że pacjenci mają prawo być sfrustrowani różnymi nieprzyjemnymi zdarzeniami, ale wyładowują się pod złym adresem. To nie personel medyczny odpowiada za organizację pracy w szpitalu czy zasoby kadrowe.

Inna sytuacja opisana w powieści, która zdarzyła się naprawdę, to zepsuty aparat EKG, o którym wspomina Leszek. Środek nocy, a ja mam pacjenta z bólami w klatce piersiowej, któremu nie mogę zrobić EKG, bo stary, wysłużony sprzęt, przestał w końcu działać. Na dodatek nie było to zaskoczenie – oddziałowy aparat szwankował już od pewnego czasu i prosiliśmy dyrekcję o zakup nowego. Bezskutecznie. A ostateczna awaria zdarzyła się pechowo w czasie mojego dyżuru. Zamiast sprawnie wykonać badanie, musiałam biegać po szpitalu w poszukiwaniu działającego sprzętu. Jeśli zdarzyłaby się tragedia, odpowiedziałabym za nią prawnie ja, jako lekarz, a nie dyrekcja, która przecież bierze wynagrodzenie za to, by takie rzeczy się nie zdarzały.

Mogłabym tak opowiadać w nieskończoność. Właśnie takie sytuacje, a nie niskie zarobki, sprawiły, że zrezygnowałam z pracy w szpitalu. I dlatego rezygnują inni. Ale muszę przyznać, że jest to przerażające – kto nas będzie leczył, jeśli wszyscy odejdą?

Główna bohaterka, choć zdaje sobie sprawę z trapiących publiczną ochronę zdrowia problemów, pozostaje obojętna, tłumacząc „Mam poświęcić życie na walkę z czymś, co wrosło w ten świat już tak głęboko, że właściwie jest już jego częścią? Wolę robić swoje”. Czy rzeczywiście walka z systemem nie ma większego sensu?

Myślę, że ma duży sens. Ale skąd brać na nią siły? Ja ich nie miałam. Pracuję teraz w prywatnym sektorze zdrowia i nie sądzę, by prędko mogło się to zmienić. Ale jest mi bardzo przykro, kiedy obserwuję, co dzieje się w publicznym systemie i jak poddają się kolejne znane mi osoby. Na dodatek chyba straciłam wiarę w to, że ten system można jeszcze uzdrowić…

Co było impulsem, który skłonił panią do napisania książki? Lekarze piszący kryminały to jednak rzadkość. Czy długo nosiła się pani z tym zamiarem?

Myślałam o tym od wielu lat. Pomysły kiełkowały w mojej głowie, opowiadałam o nich mężowi, który zachęcał mnie, żebym wreszcie coś z tym zrobiła. Tylko kiedy? Pomiędzy jednym a drugim dyżurem? Napisanie książki to była jedna z takich rzeczy, o których wspominamy w Nowy Rok, a później nic z tym nie robimy. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zacznę pisać. Dopiero pewne tragiczne wydarzenie w moim życiu sprawiło, że nagle zaczęłam mieć sporo czasu, z którym nie wiedziałam co zrobić, bo nie byłam do wolnego czasu przyzwyczajona. Najwyraźniej złe rzeczy dzieją się czasami w jakimś celu. A kiedy już usiadłam do komputera, nie mogłam przestać pisać. Pisałam wtedy dla siebie – nie sądziłam, że ta książka zostanie kiedykolwiek wydana. Zresztą nawet nie wiedziałam, że potrafię napisać książkę beletrystyczną. Nigdy wcześniej nie pisałam tekstów niezwiązanych bezpośrednio z moją pracą. Dopiero mój mąż, który był moim pierwszym czytelnikiem, zachęcił mnie do tego, by wysłać gotowy tekst do wydawnictwa. Odzew był nadspodziewanie pozytywny. Ostatecznie wybrałam współpracę z Wydawnictwem Zysk i S-ka i oto wkrótce książka ma zostać opublikowana.

Zdecydowała się pani wpleść w fabułę wątki metafizyczne, co w gatunku powieści kryminalnej jest raczej rzadko spotykane i stanowi dość oryginalne podejście. 

Jeśli rozumieć pod pojęciem metafizyki nieodgadnioną istotę świata, a zarazem problematykę istnienia, to pomysł peregrynacji w tym kierunku ma dalece praktyczne podstawy. Lekarze często są postrzegani jako rzemieślnicy, specjaliści od uzdrawiania, ale bez prawa do własnych sądów i ocen w tym zakresie. Znają jakoby magiczne formuły, medykamenty i tajniki chorób, i wiedzą, co i w jakich proporcjach należy zastosować, by każdemu człowiekowi w potrzebie pomóc, by nareperować jego ciało lub duszę. To oczywiście pewien skrót myślowy. Nie zawsze da się pomóc.

Lekarze to jednak nie (tylko) rzemieślnicy w znaczeniu, które przywołałam, ale przede wszystkim ludzie zastanawiający się nad otaczającym ich światem, wyznający jakieś wartości. Mogą i stawiają sobie pytania o to, komu i dlaczego życie oraz zdrowie się należą. To są nawet bardziej pytania etyczne aniżeli metafizyczne.

To prawda, już w trakcie studiów medycznych, na etyce, jesteśmy uczeni, że każdemu pacjentowi należy pomóc, bez względu na to, czy jest dobroduszną staruszką, czy młodocianym kryminalistą, bez żadnych rokowań na poprawę. Ale w praktyce, podstawy etyczne, jakie zdobyliśmy na studiach, nie zwalniają nas od namysłu i samodzielnego oceniania danego stanu rzeczy.

Słyszałam o dylematach etycznych lekarzy, którzy mieli pomagać odzyskać zdrowie wielokrotnym przestępcom. Ci przestępcy, już jako zdrowi ludzie, mogli kontynuować swój kryminalny proceder. Można sobie zadać pytanie, czy w rezultacie lekarz stawał się ich wspólnikiem. Możemy to przyrównać, toutes proportions gardées [z zachowaniem wszelkich proporcji, przyp. red.], do takiej oto sytuacji: dobry prawnik zręcznie obala zarzuty prokuratury wobec przestępcy, który wychodzi z aresztu i popełnia nowe poważne przestępstwo. Czy owego prawnika można traktować jako współwinnego cierpienia nowej ofiary przestępcy? To są bardzo ważne dylematy o charakterze etycznym, z którymi prawnik czy lekarz muszą sobie umieć radzić. Trzeba chyba mieć naturę psychopatyczną, by w ogóle nie podejmować takich przemyśleń. Oczywiście od myślenia do działania jest daleka droga. Przypuszczam, że większość lekarzy, podobnie jak i prawników, najczęściej zajmuje neutralne stanowisko wobec swoich pacjentów czy klientów, ale na pewno nie wszyscy.

W mojej ocenie wspomniane tematy są warte poruszania, czy jak napisał krytyk w jednej z przedpremierowych recenzji, „przemycania”, także w thrillerach. Sądzę, że myślenie o sprawach ważnych po prostu może człowieka rozwijać. Kto powiedział, że thriller musi czytelnikowi dawać tylko frajdę?

W książce bohaterowie sprawnie poruszają się po zakątkach Warszawy. Skąd tak dobrze zna pani topografię tego miasta?

Nie pochodzą z Warszawy, ale lubię to miasto – za jego charakter, za to jak podniosło się po wojnie jak mityczny Feniks z popiołów, oczywiście dzięki pracy wielu ludzi. Między innymi mojej babci, która brała udział w odbudowie stolicy.

Warszawa da się lubić nie tylko za jej historię i bohaterstwo, ale również za Wisłę, lasy, kulturę wysoką i popularną lub choćby gastronomię. Dla mnie jest to miasto piękne. Odwiedziłam wiele europejskich stolic, ale nie znalazłam ładniejszego parku od Łazienek Królewskich. Uważam, że Warszawa ma wiele uroczych miejsc. Jedną z moich ulubionych części jest skarpa na odcinku Śródmieścia i Mokotowa ze swoimi licznymi parkami i terenami zielonymi, wśród których Łazienki są prawdziwą perłą. Ponadto Warszawa jest dość łatwym i przyjemnym miastem do życia. Śródmieście jest proste do pieszego poruszania się. Jego topografii szybko da się nauczyć właśnie przemierzając miasto na piechotę. Gorzej jest z sypialniami, które są bardzo rozległe. A do nich też warto zaglądać, bo mają swój urok i charakter. Topografii dalszych dzielnic nie znam za dobrze. Bazuję więc na wiedzy, którą posiadam. Ta ogranicza się do centrum i obszarów z nim sąsiadujących.

Chyba pierwszy raz mam możliwość zadać takie pytanie, mianowicie, czy jest coś co łączy zawód pisarza z profesją lekarza?

A ja z całą pewnością po raz pierwszy na takie pytanie odpowiadam! Chciałabym wymyślić jakiś oryginalny i odkrywczy wspólny mianownik, ale obawiam się, że takiego nie widzę. Jako lekarz muszę być skupiona, uważna i trzymać pod kontrolą swoje złośliwe (jak twierdzi mój mąż) poczucie humoru. Jako pisarz nie czuję żadnych ograniczeń. Mogę odpłynąć i puścić wodze fantazji. Tak więc są to dla mnie dwa kompletnie różne światy, przynajmniej na razie.

Literacki debiut, o którym rozmawiamy, udowadnia, że ma pani mnóstwo pomysłów i z łatwością przekłada je na fabułę. Kiedy możemy zatem spodziewać się kolejnej książki?

Gotowa jest już druga część przygód Marty, pracuję nad trzecią. W głowie mam pełno pomysłów na innych bohaterów, a każdego wieczoru, gdy zasypiam, przychodzą kolejne. Ale wróciłam już do normalnego trybu pracy i mam teraz znacznie mniej czasu na pisanie. Na szczęście sprawia mi to wielką frajdę i traktuję swoje książki jako odskocznię od codziennych problemów, więc kilka razy w tygodniu udaje mi się zasiąść do komputera. Nie sądziłam, że praca twórcza może dawać aż taką satysfakcję. Mam umysł raczej ścisły, analityczny, a praca lekarza również oznacza poruszanie się w konkretnych ramach, więc przynajmniej na kartach książek mogę sobie poszaleć!

A czy w przyszłości chce być pani lekarką, która pisze książki, a może pisarką, która kiedyś leczyła ludzi?

Jestem lekarzem od wielu lat. Ta praca daje mi ogromne zadowolenie i dużą niezależność (w każdym razie moja obecna praca). Lubię swoich pacjentów, a oni – mam nadzieję – lubią mnie. Na dodatek dzięki temu, że jestem lekarzem, spotkało mnie w życiu wiele miłych rzeczy. No i codziennie dzieje się coś nowego. Poza tym nie myślę o sobie jako o pisarzu, zresztą chyba nie mam jeszcze do tego prawa – premiera mojej pierwszej książki dopiero przede mną. Zaczęłam pisać w stosunkowo późnym wieku, trochę przypadkiem, no i nigdy nie marzyłam o pisarskiej przyszłości. Już jako dziecko chciałam zostać lekarzem.

Mój zawód to powód, dla którego wydaję „Wyleczonych” pod pseudonimem. Chcę nadal w spokoju wykonywać pracę lekarza i nie chcę być postrzegana przez pryzmat moich książek, które przecież są literacką fikcją. Z drugiej strony, tworząc, chcę mieć komfort pisania tego, na co mam ochotę, bez nakładania filtrów w rodzaju „co powiedzą moi pacjenci, kiedy to przeczytają – może lepiej wytnę ten fragment”. Mam głęboką nadzieję, że uda mi się oddzielić obie te sfery, medyczną i twórczą, tak, żeby sobie wzajemnie nie przeszkadzały.

Alicja Horn – lekarz specjalista, doktor nauk medycznych, autorka prac z zakresu medycyny. W pisaniu wykorzystuje wiedzę medyczną i doświadczenie zdobyte podczas wielu lat pracy w szpitalu. „Wyleczeni” do jej debiut literacki.

Przeczytaj fragment książki „Wyleczeni”

Wyleczeni

Issuu is a digital publishing platform that makes it simple to publish magazines, catalogs, newspapers, books, and more online. Easily share your publications and get them in front of Issuu's millions of monthly readers.

Książka „Wyleczeni” jest już dostępna w księgarniach internetowych.


komentarze [10]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
AlaMaKsiążkę 05.07.2021 11:39
Czytelnik

Powieść jest na tyle mocna, że wzbudzi kontrowersje. Będzie miała zwolenników i przeciwników. Jedni się zrelaksują i uśmieją. Drugich wkurzy. Zwłaszcza członków ordynatorskich i prawniczych wierchuszek. Tylko czy oni czytają książki?
Sadząc po treści tego wywiadu, autorka zdaje sobie z tego sprawę.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Kris 06.07.2021 10:03
Czytelnik

Oj wkurzy! Nie tylko ich... też niejedną tipsiarę i niektórych bywalców Pl. Zbawiciela... Nie wspominając o obrońcach praw zwyrodnialców. Chyba taki był zresztą zamysł :) Im więcej krytyków, tym głośniej, nie?

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Myszka 26.06.2021 07:49
Czytelniczka

Myślę, że może być interesująca, zwłaszcza, że ja ostatnio mam dużo do czynienia ze szpitalem i lekarzami i chciałabym zostać "wyleczona", chociaż nie wiem co autorka ma na myśli, a nie chce zdradzić tego (no i dobrze, że nie chce), więc trzeba książkę przeczytać aby się tego dowiedzieć.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
SylwiaBeata 26.06.2021 09:33
Czytelnik

To nie o takie wyleczenie chodzi. Dopiero na końcu można się dowiedzieć, kim są Wyleczeni. Zaskakuje.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Myszka 05.07.2021 09:38
Czytelniczka

Dzięki, po Waszych komentarzach to już na pewno muszę zdobyć tę książkę aby ją przeczytać. zaintrygowałyście mnie.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
SylwiaBeata 24.06.2021 20:05
Czytelnik

Jako autorka recenzji wydawniczych (rekomendujących teksty do wydania lub nie) trochę już w
swoim życiu przeczytałam. Niewiele rzeczy może mnie zaskoczyć. A jednak ten
debiut jest po prostu zaskakujący. Widać, że autorka jest wrażliwą erudytką. O
jej powieści, a może i serii, będzie się pamiętać i dyskutować, bo ma ona
głębię, którą dostrzegą zwłaszcza humaniści.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać 23.06.2021 12:35
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post