rozwiń zwiń

Kolumbijskie piekło, czyli ojczyzna seryjnego mordercy – wywiad z Przemysławem Piotrowskim

Marcin Waincetel Marcin Waincetel
16.05.2023

Przemysław Piotrowski to autor kryminałów, który serca czytelników podbił bestsellerową serią o Igorze Brudnym zainicjowaną powieścią „Piętno”. Swoją pozycję na literackim rynku umocnił za sprawą „Prawa matki”. Najnowsza historia tego twórcy, „La Bestia”, to jednak absolutnie nowe rozdanie, nieoczywisty styl i nowa jakość w gatunku true crime. Książka, która ukazała się za sprawą Wydawnictwa Czarna Owca, to zapis ekstremalnej podróży do Kolumbii. Celem wyprawy było literackie śledztwo – poznanie historii jednego z najbardziej przerażających seryjnych morderców znanych współczesnej kryminalistyce. Jak wyglądały przygotowania do pisania książki? Skąd w ludziach bierze się zło? Co sprawia, że chcemy poznawać opowieści o przerażających zwyrodnialcach? Zapraszamy do lektury wywiadu z Przemysławem Piotrowskim. Pretekstem jest oczywiście premiera książki „La Bestia”.

Kolumbijskie piekło, czyli ojczyzna seryjnego mordercy – wywiad z Przemysławem Piotrowskim Materiały Wydawnictwa Czarna Owca

[Opis – Wydawnictwo Czarna owca] Kolumbia to trudny kraj.

Chciałbym, abyście to zrozumieli już na samym początku, zanim jeszcze zabierzecie się do czytania. Byłem tam, doświadczyłem jej, odczułem na własnej skórze. Można powiedzieć o niej tyle dobrego, co złego, bo choć jest najpiękniejszym krajem, jaki widziałem, to ma w sobie coś tak ponurego i mrocznego, że gdy piszę te słowa, mam nieodparte wrażenie, że to jedno z absolutnie nielicznych miejsc na świecie, gdzie mógł narodzić się potwór, którego historię postaram się Wam opowiedzieć.

Luis Alfredo Garavito Cubillos to najstraszniejszy i najokrutniejszy seryjny morderca w historii świata. Pewnie teraz drapiecie się po głowie i mogę się założyć, że wielu z Was po raz pierwszy widzi to nazwisko. Na pewno słyszeliście jednak o Tedzie Bundym, Jeffreyu Dahmerze czy Johnie Waynie Gacym. To o nich piszą książki i robią filmy, ale nawet wszyscy oni razem wzięci wydają się zaledwie niesfornymi łobuzami przy „Bestii z Génovy”. Garavito to sadysta i pedofil oskarżony, a następnie skazany za zabicie 138 dzieci, choć niektóre szacunki sugerują, że ofiar mogło być nawet 600! Do dziś na terenie Kolumbii, Ekwadoru i Wenezueli odnajdywane są szczątki, które wiąże się z jego zbrodniczą działalnością.

Mówi się, że to życie pisze najstraszniejsze scenariusze. I najbardziej niewiarygodne. Trudno się nie zgodzić, bo tak się składa, że „Bestii” właśnie kończy się wyrok. I niewykluczone, że gdy czytacie te słowa, Luis Garavito znów jest wśród nas.

Oto jego historia…

Książka napisana z zimną krwią. Rzetelna, bezstronna i uczciwa. Prawdziwy kunszt reporterski w zbieraniu materiału, ale również budowaniu emocji za pomocą faktów, a nie chwytów literackich.

Maciej Siembieda, reportażysta, autor powieści sensacyjnych

Przeczytałem większość książek Piotrowskiego i stwierdzam, że ta jest bezapelacyjnie najlepsza. Odważna narracja i plastyczny styl połączony z reporterskim zacięciem, to nowa jakość na rynku. Właśnie tak powinien wyglądać rzetelny i zarazem porywający true crime.

Mieczysław Gorzka, pisarz kryminałów

Połączenie reportażu z podróży szlakiem bohatera książki oraz fabuły, która oddaje atmosferę okresu działania „Bestii”, jest znakomitym zabiegiem autora. Przedsięwzięcie godne mistrza Ryszarda Kapuścińskiego. Gorąco polecam!

Leszek Adamiec, były oficer służb specjalnych operujący w Ameryce Południowej

Lubimyczytać, wywiad z Przemysławem Piotrowskim

Marcin Waincetel: Zacznijmy od wstępu, w którym zaznaczasz: „Kolumbia to trudny kraj. Chciałbym, abyście to zrozumieli już na samym początku, zanim jeszcze zabierzecie się do czytania. Byłem tam, doświadczyłem jej, odczułem na własnej skórze…”. Co stanowiło zatem najważniejszy impuls, po pierwsze, do tak ekstremalnej podróży, a po drugie – do opracowania historii „La Bestia”? Zapytam prowokująco: czy nie łatwiej pisałoby ci się w domu?

Przemysław Piotrowski: Łatwiej pewnie by było, ale ja nie lubię, jak jest łatwo, a już na pewno nie należę do „kanapowych” pisarzy. Wiem, że to ostatnio dość popularne podejście i z perspektywy portfela zdecydowanie lepiej napisać rocznie osiem książek z kanapy niż dwie lub trzy, dokonując solidnego researchu w terenie. Niczego nie neguję, bo każdy jest dorosły i podejmuje własne decyzje, jak chce być odbierany i postrzegany w literackim światku, ile chce poświęcić czasu, jaki temat podjąć, ile zarobić, generalnie zaś jaką książkę napisać.

Nikt mnie nie zmuszał, abym przez trzy miesiące wertował akta, protokoły czy wycinki z kolumbijskich gazet z lat 90. (tu bardzo pomogli nasi kolumbijscy przyjaciele), potem tarabanił się do Kolumbii, aby pałętać się po najniebezpieczniejszych slumsach Bogoty, Armenii czy Pereiry, spać po zakratowanych hotelach przypominających więzienia, a na koniec jeszcze użerać się z oszustami próbującymi wyłudzić ode mnie dziesiątki tysięcy euro.

Ale podjąłem decyzję, aby napisać książkę o najgorszym, najstraszniejszym i najokrutniejszym seryjnym mordercy w historii, a to wymagało poświęcenia, czasu i ogromu włożonej pracy. Chciałem też zmierzyć się z czymś nowym, podjąć wyzwanie.

Armenia, Kolumbia, kwiecień 1979 roku

Luis wpatrywał się w wycięty z gazety artykuł. Papier był trochę poplamiony, bo podczas operowania nożyczkami mężczyzna przewrócił puszkę z piwem i część napoju wylała się na gazetę. To, co najważniejsze, pozostało jednak nienaruszone, więc po raz enty przyjrzał się

rysunkowi napastnika. Musiał przyznać, że był nawet trochę do niego podobny, choć nos i wsparte na nim okulary wydawały się zdecydowanie większe niż w rzeczywistości; nie przypominał sobie również, aby kiedykolwiek miał tak długą i krzaczastą brodę, mimo wszystko jednak na wszelki wypadek postanowił się ogolić i dziś zupełnie nie przypominał postaci z obrazka. To go lekko podbudowało.

„La Bestia”, Przemysław Piotrowski

Bo faktycznie, co trzeba podkreślić, „La Bestia” to nowa forma, inny gatunek, spojrzenie na prawdziwe oblicze zbrodni.

True crime było tym, co już od jakiegoś czasu mnie nurtowało, ale czytane przeze mnie książki w tym gatunku jakoś do mnie nie przemawiały. Czegoś im brakowało. Jedne były napisane po łebkach, inne co najwyżej „oparte na faktach”, a jeszcze inne przypominały suchą relację, która po kilku rozdziałach zaczynała mnie nużyć. Postanowiłem więc spróbować wprowadzić na rynek nową jakość – taki true crime z prawdziwego zdarzenia, taki, który czerpie z gatunku to, co najlepsze, i dorzuca coś ekstra. Taki, jaki sam chciałbym przeczytać.

A jeśli już zaczynać, to z grubej rury, więc wziąłem na warsztat Luisa Garavito, który jest numerem jeden pośród seryjnych morderców. Biorąc pod uwagę, że do tego był pedofilem i mordował głównie młodych chłopców, ciężar gatunkowy tematu wzrósł jeszcze bardziej, a to sprawiło, że postawiłem sobie jeszcze większe wymagania.

Założyłem, że ta książka ma być tą, która wyznaczy nowe trendy w gatunku true crime, i mam nadzieję, że zadaniu podołałem. Dałem z siebie wszystko, ale z oceną muszę poczekać, bo jej jak zawsze dokonają czytelnicy i czytelniczki.

Przejdźmy do zwyrodniałego bohatera twojej książki. Z opisu „La Bestia” dowiadujemy się, że Garavito to sadysta i pedofil oskarżony, a następnie skazany za zabicie 138 dzieci, choć niektóre szacunki sugerują, że ofiar mogło być nawet 600! Do dziś na terenie Kolumbii, Ekwadoru i Wenezueli odnajdywane są szczątki, które wiąże się z jego zbrodniczą działalnością. Jak właściwie wpadłeś na trop „Bestii”?

Postać Luisa Garavito znałem już wcześniej, gdyż jako że jestem pisarzem kryminałów, moje zainteresowania orbitują również wokół seryjnych morderców. Ale o decyzji zadecydował przypadek. Akurat byłem na wakacjach na Karaibach i jeden jedyny raz włączyłem w pokoju hotelowym TV, a tam właśnie leciał reportaż o „Bestii”. Tak się złożyło, że chyba dzień wcześniej skończyłem czytać powieść true crime Jacka Piekiełki pt. „Doberman”, opisującą historię rosyjskiego seryjnego mordercy Aleksandra Spiesiwcewa. Ona akurat bardzo przypadła mi do gustu, więc pomyślałem, że jeśli Jacek napisał tak dobrą książkę, to dlaczego ja miałbym tego nie zrobić?

A gdy w tym telewizyjnym reportażu wspomniano, że Garavito może w 2023 roku wyjść na wolność, to czerwona lampka, która zaświeciła się w mojej głowie już wcześniej, zamieniła się w głośno wyjący alarm. Powiedziałem sobie: chłopie, znasz hiszpański, z Latynosami spędziłeś kilka lat, znasz ich mentalność i pewnie się jakoś dogadasz, więc jak uda się ogarnąć podróż do Kolumbii, to napisanie tej książki wcale nie jest niewykonalne.

Wystarczy chcieć. Po powrocie zgłosiłem więc temat wydawcy, który pomysłowi przyklasnął i pomógł wszystko zorganizować, za co raz jeszcze bardzo Czarnej Owcy dziękuję. Gdy okazało się, że logistycznie jest to wykonalne, od razu wzięliśmy się do roboty.

Twoja – a właściwie teraz już także nasza – czytelnicza podróż to ekstremalnie fascynujące doświadczenie. W książce znajdziemy fragmenty, które pozwalają – wybacz wyrażenie, zwłaszcza w tym kontekście – poćwiczyć wyobraźnię. Bo na co dzień jesteśmy karmieni obrazami psychopatów z seriali, filmów czy książek, natomiast rzeczywistość jest często bardziej okrutna niż fikcyjne wizje. W pamięci zapisał mi się zwłaszcza cytat: „Z racji bestialstwa, z jakim potraktowano ofiary, i szokującej ich liczby z początku wykluczono, że sprawcą może być jeden człowiek…”. Zastanawiam się, co było dla ciebie najbardziej szokującym aspektem sprawy.

Najbardziej szokujące jest to, że Garavito mordował przez dziesięć lat właściwie zupełnie bezkarnie. Po prostu jeździł od miasta do miasta, od wsi do wsi i pozostawiał za sobą stosy potwornie okaleczonych trupów. Przez długi czas nikt się tym nie interesował, ale to wynika z wielu kwestii, począwszy od wszechobecnej biedy i bezdomności (głównie wśród nieletnich), rozpowszechnionej i całkowicie akceptowanej prostytucji, obecnego w kraju kultu przemocy, na kiepsko zorganizowanej wówczas policji skończywszy.

Gdy dodamy do tego permanentną wojnę domową, rządzące potężnymi obszarami kraju kartele narkotykowe, szalejące po górach i dżungli guerillas, to rysuje się naprawdę niespotykany obraz państwa, który dla nas, Europejczyków, jest po prostu innym światem. Wszystko to bardzo dokładnie opisałem w książce, bo do zrozumienia, dlaczego do tego doszło, bardzo ważne jest tło. I czasem to właśnie ono gra tu pierwsze skrzypce.

Villaviacencio, Kolumbia, kwiecień 1999 roku

Pedro Babativa odstawił kubek z kawą i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Przez dłuższą chwilę przypatrywał się podejrzanemu. Facet był niepodobny do nikogo i wyglądał dokładnie tak jak większość jemu podobnych. Miał na sobie wypłowiałe jasnoniebieskie dżinsy oraz żółtą koszulę w czarną kratę, która wyglądała, jakby wyciągnął ją psu z gardła.

Wymizerowany, zgarbiony, cuchnący gorzej niż gówno muła, nie przejawiał jakichkolwiek oznak zdenerwowania, po prostu siedział na krześle, w milczeniu, ze wzrokiem wbitym w podłogę, od czasu do czasu brzęcząc założonymi na nadgarstki kajdankami. Było w nim jednak coś niepokojącego. Bił od niego trudny do zdefiniowania chłód, a ten spokój wydawał się nienaturalny, niemal wystudiowany.

„La Bestia”, Przemysław Piotrowski

W swoich wspomnieniach z podróży często powtarzasz, jak ważną rolę w kontekście twojego literackiego śledztwa pełnili lokalni przewodnicy. I znów fragment: „To nie Bogota – powiedział Roberto. – Może wizualnie wygląda to gorzej niż Ciudad Bolívar, ale tu przynajmniej po ulicach jeździ policja. Z nami nic wam nie grozi…”. Czy obecność mundurowych faktycznie wpływała pozytywnie na odbiór rzeczywistości? W książce piszesz, że poczuliście się bezpieczniej, ale podejrzewam, że nastrój wykluczenia był nierozłącznym elementem podróży. Ciekawość przezwyciężała jednak strach?

Widok policyjnego munduru na pewno dodawał nam otuchy. Problem tkwił w tym, że nie do każdego miejsca, w którym buszowaliśmy, policja miała odwagę się zapuszczać. I tak do czteromilionowego Ciudad Bolívar na południu Bogoty policjanci nie zaglądają od dekad, a w slumsach rządzą gangi i kartele narkotykowe. To zresztą tam doszło do najbardziej niebezpiecznej dla nas sytuacji, ale o tym dowiecie się już, czytając książkę. Niestety nawet w takim Nacederos (slumsy Pereiry), gdzie policji było sporo, nigdy nie czuliśmy się całkiem bezpieczni. A w takich miejscach informacje o dwóch gringos rozpytujących o seryjnego mordercę rozprzestrzeniają się lotem błyskawicy.

Dlatego często miałem wrażenie, że zanim dojechaliśmy na miejsce, którego szukaliśmy, dziesiątki par oczu już nas wyglądały z dziur, szpar czy okien (choć okna w takich miejscach to rzadkość). Przez prawie cały czas czułem na sobie te nieprzychylne spojrzenia, miałem wrażenie, że dosłownie palą mi plecy. Ale innej opcji nie było. Jeśli miałem opisać te miejsca wiarygodnie, musiałem je zobaczyć, poczuć ich zapach, dotknąć. Dlatego często zwyciężała ciekawość.

Niestety właśnie z powodów bezpieczeństwa nie udało nam się dojechać do wszystkich wybranych lokalizacji. Nasi przewodnicy po prostu nie na wszystko się godzili, bo czuli się za nas odpowiedzialni, a takie Jamundi czy Villavicencio to miejscowości, przez które przechodzą rocznie dziesiątki ton kokainy. To natomiast oznacza wieczną walkę pomiędzy kartelami a policją i wojskiem, gdzie rzadko zdarza się tydzień bez trupów na ulicy.

Wielokrotnie mówisz o tym, jak ważne jest tło – lokalny koloryt, charakter miejsca. Porozmawiajmy o tym, jaka jest właściwie Kolumbia widziana oczami Przemysława Piotrowskiego. Bo z jednej strony piszesz o kraju pięknym (być może jednym z najbardziej urzekających, jaki odwiedziłeś), fascynującym, ale z drugiej też dzikim i niebezpiecznym, „wyrosłym w kulcie przemocy, na kokainowym biznesie, gdzie gwałty, porwania i morderstwa są na porządku dziennym”. Ten kontrast ostatecznie zachwyca czy odpycha?

I zachwyca, i odpycha. Kolumbia rzeczywiście jest przepięknym i bardzo różnorodnym krajem. Wysokie góry, dzika dżungla, dziewicze tereny, góry, rzeki, doliny, wulkany, morze i ocean. Można się zakochać. Kolumbia jest też jednak jednym z najbardziej niebezpiecznych krajów na świecie, zwłaszcza jeśli zboczy się z utartych szlaków.

My, z racji podjętego tematu, nie mieliśmy innego wyboru i ruszyliśmy szlakiem „Bestii”, byliśmy więc narażeni na bombardowanie obrazami tej gorszej wersji Kolumbii. Luis Garavito nie spał przecież w drogich hotelach i nie chodził do wykwintnych bogotańskich restauracji. On był pijakiem, menelem, żebrakiem, więc żył, mieszkał i mordował głównie w najbiedniejszych dzielnicach. A słowo „bieda” ma tam inny wydźwięk niż w Polsce. Bieda oznacza, że dla tych ludzi każdy dzień jest walką o przetrwanie. Pamiętam zwłaszcza jedną sytuację, która mną wstrząsnęła. Ale tu znów odsyłam do lektury „La Bestia”.

Wracając do wcześniejszej kwestii, czyli konkretnego miejsca na mapie świata, wyjątkowej scenerii, w której – przynajmniej koncepcyjnie – powstała „La Bestia”, nie sposób nie zapytać o okoliczności narodzin potwora. Czytając „La Bestia” znów można postawić sobie pytanie o źródło zła. Czy Luis Alfredo Garavito Cubillos musiał narodzić się i wychować w Kolumbii? Miano prawdopodobnie najstraszniejszego i najokrutniejszego seryjnego mordercy w historii świata chluby Kolumbii nie przynosi.

Gorzej, Garavito jest niczym wypalone na mapie Kolumbii piętno. Mieszkańcy tego kraju bardzo się go wstydzą i nie chcą być kojarzeni z pedofilem i mordercą setek chłopców, najgorszym z najgorszych zwyrodnialców w historii. Niewielu chciało o nim mówić, ale zdarzały się wyjątki, jak Andres, który jako dziecko był świadkiem odkrycia trzech zmasakrowanych zwłok swoich kolegów. I nie wiem, czy Garavito musiał urodzić się w Kolumbii, aby stać się taką Bestią, ale to rzeczywiście kraj, w którym przemoc jest wszechobecna, przez co bardziej powszechna i na swój sposób akceptowalna.

To w dużej mierze wywodzi się z czasów „La Violencii”, czyli okresu niezwykle krwawej i brutalnej wojny domowej z końca lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych (choć tak naprawdę trwała ona do 2015 roku). Poziom okrucieństwa, do jakiego wówczas dochodziło, kojarzy mi się jedynie z rzeziami na Wołyniu. Tylko że u nas trwało to, powiedzmy, kilka miesięcy, a w Kolumbii kilkadziesiąt lat. I znów – dodając do tego wyrosły w skrajnej przemocy przemysł kokainowy…

Bardzo hipnotyzujące są opisy konkretnych miejsc, umiejętnie zwracasz uwagę na polityczne, społeczne i kulturowe detale, a przecież wiadomo, że diabeł tkwi w szczegółach. W „La Bestia” jak mantra wybrzmiewa bardzo niepokojąca myśl, o której wspominasz w kontekście historii zwyrodnialca. „Mówi się, że to życie pisze najstraszniejsze scenariusze. I najbardziej niewiarygodne. Trudno się nie zgodzić, bo tak się składa, że »Bestii« właśnie kończy się wyrok. I niewykluczone, że gdy czytacie te słowa, Luis Garavito znów jest wśród nas…”. Czy Przemysław Piotrowski faktycznie wierzy w taki scenariusz?

Prawnie rzecz biorąc, Luis Garavito powinien wyjść na wolność najpóźniej w listopadzie 2023 roku. To bardzo skomplikowana sytuacja, którą dokładnie wyjaśniłem w książce, ale generalnie chodzi o to, że zasądzony wyrok czterdziestu lat pozbawienia wolności został na mocy umowy między Garavito i organami ścigania skrócony do lat dwudziestu dwóch.

Niedługo mija ostateczny termin. W Kolumbii mówi się, że jeśli Garavito opuści więzienie, to nie zdąży zamknąć się za nim brama, a tłum go rozszarpie na strzępy gołymi rękoma, a jeśli nie tłum, to po prostu dostanie kulkę od jednego z żołnierzy kartelu, gdyż pedofile i mordercy dzieci są tam traktowani dokładnie tak samo, jak u nas, czyli gorzej niż zwierzęta.

On w więzieniu jest całkowicie odizolowany od innych więźniów, dlatego wciąż żyje, ale co będzie, jeśli wyjdzie? Podobno władze szukają rozwiązania, aby jednak zatrzymać go w celi, bo jego wyjście mogłoby doprowadzić do nieprzewidzianych reakcji mieszkańców w całym kraju. Poczekamy, zobaczymy.

Twoja książka jest unikalna nie tylko ze względu na temat, ale również formę. Bo można powiedzieć, że „La Bestia” powstała na styku gatunków – reportażu i powieści kryminalnej. Fabularyzowana wersja historii łączy się z twoimi przemyśleniami i zapisem z ekstremalnej podróży, która wciąga absolutnie bez reszty. Dawno nie czytałem tak porywającej historii. Co było dla ciebie najbardziej satysfakcjonującą, a co najbardziej wymagającą częścią pracy?

Chyba najbardziej satysfakcjonującym momentem dla pisarza jest postawienie ostatniej kropki. Tak było też w moim przypadku, bo rzeczywiście ta książka wymagała ode mnie zdecydowanie najwięcej pracy. Naprawdę ciężkiej i momentami niebezpiecznej.

Dodatkowo cieszy fakt, że rzeczywiście jest to unikalna pozycja na rynku. Nikt wcześniej takiej nie napisał. Jest inna niż wszystkie true crime dostępne w naszych księgarniach i mam nadzieję, że po prostu lepsza. Cieszy też to, że choć z początku wydawało się, że porywam się z motyką na słońce, to jednak udało mi się ten projekt ukończyć, a po oddaniu go w ręce takich profesjonalistów, jak pisarze: Vincent V. Severski, Mieczysław Gorzka czy Maciej Siembieda, a także Leszek Adamiec, były agent służb specjalnych operujący podówczas na tamtych terenach, usłyszałem tylko same miłe słowa.

Pierwszy i ostatni w ogóle pomogli mi cały ten wyjazd zorganizować, a Leszek dodatkowo pomagał mi wydostać się z Kolumbii, gdy zrobiło się naprawdę niebezpiecznie. Tym większy czułem ciężar, aby nie zawieść ich oczekiwań. I raz jeszcze chciałbym im obu podziękować, bo bez ich pomocy ta książka prawdopodobnie by nie powstała.

Sakramentalne pytanie łączy się z tym, czym aktualnie zajmuje się Przemysław Piotrowski. Podejrzewam, że po „przygodzie z Bestią” swoje musisz odchorować, natomiast muszę zapytać o historię Igora Brudnego, a także dalsze plany na Lutę Karabinową.

Właśnie kończę pisać drugi tom z Lutą w roli głównej. Premiera jest planowana na wrzesień i mogę zapewnić, że w tej części będzie się działo jeszcze więcej. Odnośnie do Brudnego, to spokojnie. Wróci. I to wkrótce, bo już od dłuższego czasu staje mi za plecami i szepce do ucha, że nudzi mu się na tym urlopie. Nie wiem, może jest zazdrosny o Lutę, w każdym razie trudno tak pracować. (śmiech) No i jeszcze jedno. W lipcu wznawiamy mój debiut, czyli „Kod Himmlera”. Jeśli ktoś będzie chciał się przekonać, jak zaczynał ten cały Piotrowski, to zachęcam. Trochę ten debiut poprawiłem, przeredagowałem, więc da się czytać. (śmiech)

Książka „La Bestia” jest dostępna w sprzedaży.

---
Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy
z wydawnictwem.


komentarze [3]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Agnieszka Żelazna - awatar
Agnieszka Żelazna 20.05.2023 13:41
Czytelniczka

A ja z chęcią przeczytam, aczkolwiek boję się emocji jakie może wywołać książka, szczególnie, że chodzi tu o morderstwa dzieci.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Ronoaro  - awatar
Ronoaro 19.05.2023 19:21
Czytelnik

Jeśli kolejny jego wypust jest na poziomie Piętna- to ja spasuję... Ale wszyscy wielbiciele Katarzyny Bondy, Mroza, Chmielarza oraz całej reszty grafomanów, produkujących pseudo-kryminalną srakę, która brzmi jak scenopis serialu produkcji TVN- oni powinni czekać na premierę książki z niecierpliwością.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać  - awatar
LubimyCzytać 16.05.2023 12:00
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post