cytaty z książki "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Ani dzień dobry, ani spierdalaj, zero kultury, czyste chamstwo bez sztucznych barwników.
Bardzo wiele rzeczy się dzieje, ale również zdumiewająco wiele rzeczy na świecie się nie dzieje.
Otóż raptem nie ma kolorów na świecie. Nie ma. Brak. Kolory przez noc zostały ukradzione. Lub cokolwiek. Może wyprane. Może wyprali ten krajobraz, pejzaż za oknem w pralce automatycznej w nie bardzo tym, co trzeba, proszku.
W lokalnej dyskotece spotykasz szatana - co mówisz? Zareaguj spontanicznie na zadaną sytuację.
Oto epitafium dla zmarłego człowieka: Twoje bezwładne ręce milczą w kieszeniach. Jeśli chcesz wiedzieć, nigdy nas nie było. Jeśli chcesz wiedzieć, teraz też nas nie ma. To jest minuta ciszy po nas. I nawet jeśli się kochamy to tylko oddzielnie. Jesteś tak bardzo egoistyczny, że sam siebie tylko bierzesz.
Nawet ma świeży makijaż wymalowany do snu, tamte ciapy zmyte, a nowe nałożone, nieco krzywo i nieco odwrotnie, jako że od tej amfy trzęsły jej się łapska i narobiła sobie różnych kresek i kropek, jak gdyby cały alfabet Morse'a przemaszerował jej przez twarz.
Zza zakrętu ni stąd ni zowąd wydobywa się niebieski samochód marki policja z uchyloną szybą niczym obwoźny handel Sądem Ostatecznym.
Całkowita degeneracja, całkowity powszechny upadek wszystkiego.
Zrób coś, już tak nie mogę, wszystko ma kolce, powietrze ma kolce, deszcz wymierza policzki. Włosy wplątały się w szprychy roweru, odchodzą razem z głową, zrób coś, zabierz mnie stąd.
Za kratą mieszka zło słodkie i dobre, plączące się koło nóg, domalowujące przechodniom wąsy.
Tego nie da się stąd ukraść, małe zło ucieka przed nami na skrzypiącym rowerze, pokazując fuck you,
pokazując zepsute zęby, małe zło chowa się w maleńkiej studzience, do której nie mieszczą się
nasze wielkie, w coraz większe ręce. My musimy korzystać z dużego zła, z prawdziwego zła
dla dorosłych, pić alkohol, dotykać mężczyzn, palić papierosy.
Ona pyta jakiej słucham muzyki. Ja mówię, że każdej po trochu, że ogólnie wszystkich rodzajów. Ona mówi, że też. Podsumowując fajnie nam się gada, dyskusja jest na poziomie wysokim, kulturalnym. Nieco tematów o kulturze i sztuce, ona: jakie lubię filmy, ja, iż jest bardzo urodziwa, ale najładniejszą to ma samą twarz, lubię różne filmy, a najbardziej różne Aktorki i aktorów.
[...] moje uczucia runęły, moje nerwy runęły, jestem przez nią zniszczony, jestem psychicznie i nerwowo konający.
[...]Ponieważ świat jest już na krawędzi. Gdy
patrzę rankiem przez balkon, wiem jedno, świat ginie, umiera. Środowisko naturalne.
Człowieczeństwo do reszty zdegradowane. Powszechna nadwaga, otyłość. Smutek.
Amerykanizacja gospodarki. Rozumiesz te wszystkie fakty? Zanieczyszczenie CV.
Azbest. VTC. My jako ludzie jesteśmy skończeni. To koniec.
Dziś już nie żyję, dziś patrzę, jak ziemia sypie się na wieko trumny ze mną i sam również rzucam sobie grudkę.
Andżela jest to dziewczyna innego typu niż Magda. Inna w dotyku, inna w ogóle. Jest w stylu bardziej takim mrocznym, ciemnym. Czarna kiecka z jakby takiego meszku, takież buty na sznurowadła, majtki nienormalne, lecz dość wyzywająco
siatkowe. Kolczugi, kastety na dłoniach i uszach. Cała w lakierze do paznokci odcienia czarnego. Cała nim wysmarowana, ale równo i starannie. Wokół ust, a także i oczu. Z których sterczą sklejone na ostateczność rzęsy.
Boją się, że coś mi odpierdoli, bo raczej tak zawsze było.
Mówiła, żebym wyszedł pooddychać. Dała mi te swoje fajki z gówna. Tymczasem ja czuję tylko smutek bardziej niż cokolwiek.
Wyznanie: satanistyczny fundamentalizm antyruski, tegoroczna miss publiczności Dnia Bez Ruska.
Otwieram i nie spojrzywszy w ogóle mówię: co, kurwa?
Andżela w drzwiach. Andżela w drzwiach. Żyjąca. Na nogach się trzymająca o
własnych siłach. Stoi. Gapi się w naprzemiennie we mnie i w centrum mych spodni.
Jakby dobrze nie wiedziała, że to jej dzieło i gdyby była koleżanką, to by to uprała,
gdyby była fair. Ale ona nie. Stoi. W tle ulica przemalowana na biało-czerwono.
Andżeli twarz, jakby ją wywapnowali przeciw robakom na wiosnę, a oczy, usta, te
wszystkie bajery dorysowali czarną akwarelką.
Wtedy mówię jej w ten sposób, by ją trochę odwieść od samobójstwa: a
teraz, Andżelka, bądź do rzeczy. Śmierć jest nieważna, śmierci nie ma, chyba nie
wierzysz we śmierć, przecież to jest zabobon. Zakaźne choroby - zabobon,
przestępczości samochodowe - zabobon, groby - zabobon, nieszczęście - zabobon. Są
to wszystko niecne wynalazki Rusków, co je rozgłaszają, by nas straszyć
egzystencjalnie.
I już jestem lekko podkurwiony, bo nie lubię, jak coś się dzieje nie po myśli.
Wszystkie kobiety to jedne i te same suki. Same nie wyjdą, czekają przyczajone. Aż się rozjuszę i wybuchnę, i muszę je wypychać, odganiać od nich jak lep na muchy. Podejrzewam, iż możliwe że to jest jedna i ta sama suka przebierająca się w różne ciuchy, ona na mnie napada bezustannie, naciąga mnie na przyjemności, a potem robi syf w całym mieszkaniu. Codziennie, codziennie nowa i jeszcze gorsza. Podejrzewam, że mieszka gdzieś tu na osiedlu. Wie, że mam słabe nerwy. Przychodzi i mnie wkurwia. I ja ją zabijam.
Uśmiechamy się do siebie porozumiewawczo: uwaga uwaga uwaga uwaga! szepczemy szyderczo, wszystko grozi wszystkim, życie grozi śmiercią, siedź tu, siedź na dywaniku i nigdzie nie wychodź.
A ja już takiego chorego filmu nie zniosę. Nie zniosę. Takiego chamstwa psychicznego, jakie oni na mnie praktykują, nieznani wrogowie zza drugiej strony rzeki, co pociągają w tym całym teatrze za żyłki, przeprowadzają na mnie eksperymenty na zwierzętach, z moich tkanek produkują kremy z elastyną i kolagenem, hodują mnie na buty i torebki. Nie wytrzymam tej niepewności, cały drżę z oburzenia, z rozpaczy. I jak się nie rozpędzę z niejakiej odległości, jak się nie rozbiegnę i nie pierdolnę w tę ścianę, ramieniem, całym ciałem włącznie z głową, jak nie walnę w ten cały interes. A wtedy to już nie wiem, co jest prawda a co jest papier.
Znowu rozlega się ciemność.
Wtedy wychodzimy. Koledzy. Zbrojne Bractwo Świętego Dżordża najeżdża na świat. Uwaga uwaga, są groźni, są uzbrojeni. Uzbrojeni w scyzoryk, uzbrojeni w łączność przez krótkofalówki. Uzbrojeni w amfetaminę, uzbrojeni w adrenalinę. Depczą trawnik, obrywają kwiaty. Robią wgniecenia w chodniku, robią podkop pod świat.
Gdy tak patrzę na nią, przychodzi mi myśl o tym, że być może jej dramat polega na urodzeniu się nie w tym miejscu, nie w tym czasie. Wyobrażam sobie, że w innym mieście, w innym państwie by mogła zostać nawet królową dworu królewskiego. I nikt by się nie skapnął, iż jest tylko zwykłą dziewczyną, włącznie z królem, włącznie z marszałkiem. I gdyby nie było między nami tak źle, różne spięcia, gdyby nie powstała ta cała paranoja, te pretensje o wszystko i nic, ten żal jeden do drugiego, byłoby inaczej.
Czarne świnie rasy gestapowskiej tupią z niecierpliwości butem z ludzkiej skóry.
Proszę bardzo, oto są słonie, co przeze mnie idąc, zniszczyły moje serce, oto są pchły. Oto są psy tresowane, gdyż byłem niczym psy tresowane, co nie dostają nic w zamian, tylko jeszcze liścia na twarz i ani dziękuję, ani spierdalaj. Oto jestem psem tresowanym, żeby prowadził samochód bez dachu. Ognia nie mam. Gdyż jestem wypalony. I chcę teraz umrzeć.
Powiem ci, że dość, i że wznoszę tę pięść przeciw takim właśnie ludziom, jak ty, którym chodzi tylko o jedno, o hołd pruski u ich stóp.
I co im powiem. Iż nie jesteśmy ludźmi, tylko zwykłymi jamochłonami, co łączą się po dwa i wykonują zbereźne ruchy. Iż w tych istnych morzach biologicznie aktywnych płynów pływają ogoniaste robaki, które potem nagle dostają zębów, paznokci, ubrania, teczki, okulary.
Gdyż życie jest tak strasznie krótkie, Silny, a śmierć blisko, coraz bliżej, dyszy nam prosto w twarz, kostucha o żółtej miednicy, o wygryzionych oczach.