cytaty z książki "Boso, ale w ostrogach"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Taką ja mam po ojcu zasadę życiową: Boso, ale w ostrogach".
Nie znosiłem bezwzglednej dyscypliny, która pozbawia człowieka własnej
inicjatywy. Dyscypliny, która każe prężyć się przed innym człowiekiem, mimo że
uważa się go za głupszego od siebie. Natomiast chetnie podporządkowuję się
poleceniom takiego człowieka, który potrafi zaimponowac mi wiedza i twardym
charakterem.
Z tej awantury dał mi ojciec taką naukę:
- Pamiętaj - powiedział - jak zaczepisz kogoś, to już ja ci wleję. - Mówiąc to
podsadził mi pod nos swoją ciężką, wielką pięść. - Jeśli pobijesz słabszego - też ci wleję.
Ale jak tobie ktoś wejdzie w drogę, to gryź, drap, zabij, a nie daj się, bo tu jest takie życie,
że jak pozwolisz sobie wejść na głowę wielkiemu, to za dwa tygodnie już każdy
szczeniak będzie chciał wejść.
A tobie jak leci?
- Jak k...e w deszcz! - odpowiedziałem z humorem
Wojny się nie bałem. „Nie damy guzika od munduru”, „Silni – zwarci – gotowi”. Hasła te, rozlepiane na murach Warszawy, nastrajały bojowo, optymistycznie. Wszyscy twierdzili, że Niemcy wojny nie zaczną, że mają słabe wyposażenie techniczne z materiałów zastępczych, że za dwa tygodnie będziemy w Berlinie – oto jakie krążyły wersje, a miały na celu wmówienie w ludzi, że wszystko u nas jest na klawo. Wkrótce okazało się, że oddaliśmy nie tylko guzik, ale i cały naród w niewolę. Że ci od rządzenia byli owszem: „silni” – w gębie, „zwarci” – przy pijaństwie i „gotowi” – do ucieczki za granicę.
Tam, gdzie wódka, to się pchaj, a jak draka, to uciekaj.
Powiedz, mała, kogo ja się mogę bać, jak ja sam siebie się nie boję.
...ptak nawet w złotej klatce jest w niewoli.
Powstał u mnie „bałagan na facjacie”, czyli inaczej kocioł w głowie, albo mówiąc po prostu: byłem zakochany.
(...) "kapować nie wolno"- to główny punkt swoistego kodeksu honorowego obowiązującego na dzielnicy. Kto tej zasady nie przestrzegał, był niecharakterny i jako taki był bojkotowany przez otoczenie. Charakterność obowiązywała od najmniejszych dzieci do starców, i to zarówno mężczyzn, jak i kobiety.
(...) "Skarżyć nie wolno, odegrać się wolno"- oto druga obowiązująca zasada.
Raz Helmut zawołał mnie do okna:
- Chodź, zobacz, urzędniki idą!
Gdy podszedłem, zrobił mi mały wykład na temat stosunków między robotnikami i urzędnikami (...)
Wmawiają im, że są czymś lepszym od robotników, że robotnik będzie zawsze tylko robotnikiem, ciemnym i głupim, a oni to przecież inteligencja i każdy z nich ma prawo zająć w przyszłości najwyższe nawet stanowisko. Ci głupcy wierzą w to i nie wiedzą tego, że są tak samo bici po krzyżu jak i robotnicy....
A wszystko to robi się po to, żeby ludzi rozdzielić. Bo gdyby wszyscy się ze sobą zgadzali to źle byłoby z tymi, którzy nami rządzą. Dlatego też mamy tyle różnych partii, związków i związkowców, żeby robotnicy nie mogli dojść do porozumienia.
Albo pierwszy maja....
Spotykają się na mieście dwa pochody i biją jedni drugich pałkami. Następnego dnia stają do pracy przy tym samym warsztacie i są jednakowo bici przez właściciela, który wczoraj stał przy oknie i z zadowoleniem patrzył, jak robotnicy wzajemnie się biją.
Kończyłem już swoją herbatę, gdy do pokoju weszła mama mówiąc:
- To tak zawsze jest: przyjdą, obeżrą, zostawią bałagan i pójdą sobie. A ja przez
nich mam tylko robotę.
Poczułem, że herbata, którą miałem w ustach, stanęła mi w gardle, i pomyślałem,
że jeśli nawet przyjdę tu jeszcze kiedykolwiek, to źdźbła jedzenia nie wezmę do gęby.
W niedzielę wieczorem, siedząc przy świątecznej zakąsce, zastanawialiśmy się nad dziwną naturą ludzi, którym nie podobała się taka piękna tradycja, obchodzona uroczyście każdego roku. Lokatorka z parteru "nowa", której strzelałem po oknem, mówiła do jednej sąsiadki:
- Tak moja pani, byłam w kościele na rezurekcji i modliłam się do Pana Boga, żeby tych s..synów szlag nareszcie trafił za to, że strzelali mi pod oknem i całą noc nie dali spać.
Szybko zrobiłem pół literka mieszanki spirytusowej, to znaczy nalałem z bańki do butelki dwie trzecie spirytusu i jedną trzecią wody. Żeby niepotrzebnie nie szprycować się wodą.
Szukałem śmierci i nie znalazłem. Patrz, tyle dobrych ludzi zginęło, a ja żyję. I po co? Dla kogo?
Proszę jaśnie pana, niech jaśnie pan zwolni mnie godzinę wcześniej. Mam chore dziecko, zostawiłam je bez opieki. Nawet na nią nie spojrzał. - Proszę jaśnie pana bardzo - mówi znowu kobieta. Patrzę i oczom nie wierzę: pocałowała go w rękę. Raz, drugi i wciąż powtarza swoje: "Proszę jaśnie pana bardzo". Stałem o dwa metry od "jaśnie pana", a nie więcej jak dziesięć metrów od lasu. - O rany! Co za jaśnie pan! - krzyknąłem tak głośno, że wszyscy usłyszeli. - A moja d..a jaśniejsza niż wszystkie jaśnie pany!
W "jaśnie pana" jakby piorun strzelił. Szarpnął się w moją stronę. Złapałem jedną lejce, zawinąłem koniem i zanim schwycił równowagę, już uciekałem do lasu. Ruszył za mną, ale byłem już w lesie. Tak wyglądało moje pierwsze i ostatnie spotkanie z "jaśnie panem".
Choćbym chciał być grzeczny i układny, to mi ludzie nie dadzą. Zawsze znajdzie się jakiś typ, który będzie się prosił, żeby go stuknąć w ryja, i nie sposób takiemu odmówić.
Jak już ktoś szuka słomki do oka, wtedy na pewno znajdzie nawet cały snopek.
Jest takie boskie przysłowie- powiedziałem wolno -"Kochaj bliźniego swego tak jak bliźni ciebie".
Nigdy nie wierzyłem, że przysięga może człowieka do czegoś zobowiązać. Człowiek miękki lub podły załamie się po największej nawet przysiędze. Twardemu, zdecydowanemu i świadomemu swej roli przysięga nie jest potrzebna.
Urlop skończony. Tylko na całe życie pozostaną mi w pamięci Wasyl pracujący za pięćdziesiąt groszy dziennie, stary człowiek, który chciał mnie pocałować w rękę za kilka kawałków chleba, panienka, która poszła "na szpilkę" i "trzecia kompania".
...wychowują dzieci, zapewniając im lepsze dzieciństwo od tego, jakie my mieliśmy.
Myślałem tylko o drogach, które dzisiaj dla młodzieży są otwarte: o zarobkach, możliwościach zdobycia zawodu, ułożenia sobie życia po ludzku. A jak to wyglądało wtedy, gdy ja miałem te lata, co oni, dla których dzisiaj "nie ma życia"?
U Irenki zastałem Lilkę i jednego z tych facetów, którym się nie podobałem. Patrzył na mnie ironicznie i wyzywająco, a w rozmowie starał się podkreślić swoje walory i na tym tle wykazać, jaki ja w porównaniu z nim jestem mały. Bez przerwy mówił tylko o gimnazjum, które już ukończył, o nauce na wyższej uczelni, a wreszcie zwracając się do mnie, zapytał:
- A pan w jakim kierunku się kształci?
- Na inżyniera ogrodniczego - odpowiedziałem bardzo poważnie.
- A co taki inżynier robi po ukończeniu uczelni? - zapytał zdziwiony.
- Nie wie pan? Kijem gruchy obija!