cytaty z książek autora "Krzysztof Persak"
Nie istniała powszechna „umowa społeczna” o pomaganiu Żydom, nie odczuwano obowiązku solidarności z prześladowanymi. Żydzi byli obcy, nie obejmowała ich polska wspólnota zobowiązań. Dominowało przekonanie, że ukrywanie Żydów jest czymś niepożądanym, bo zagraża wspólnocie, nie było na to ogólnego przyzwolenia. Często niechęć i wrogość wobec Żydów przenosiła się na tych, którzy im pomagali. Wymownym tego znakiem były wypadki grzebania ciał zamordowanych Żydów „za karę” w obrębie gospodarstwa osób udzielających im schronienia. Pomagając Żydom, Sprawiedliwi sprzeciwiali się nie tylko okupantowi, ale i dorozumianym normom własnej społeczności.
Polacy nie musieli ani wydawać, ani mordować Żydów. A jednak było to codzienne zjawisko na polskiej wsi. Wydawano ich we wszystkich rejonach okupowanej Polski, w przysiółkach, osadach i zaściankach; zabijano, czym kto miał pod ręką — siekierą, kijem lub kamieniem: w krzakach, na polach, w lasach i na drogach. Trupy wrzucano do studni, zakopywano w dołach, ziemiankach, na „końskich mogiłkach” czy w lasach.
Za każdego złapanego Żyda Niemcy obiecywali przecież nagrody. I na ogół dotrzymywali słowa. Za życie człowieka płacili najczęściej wódką, papierosami, zbożem, cukrem, czasem pieniędzmi. Zaryzykujmy tu tezę, że jeśli Żydów ratowano głównie dla pieniędzy, to i dla pieniędzy ich głównie mordowano. Zdarzali się we wsiach i tacy, którzy z polowania na Żydów uczynili swoją profesję, czerpali z niej zyski, inicjowali obławy, szantażowali wieś.
Uderzającą konkluzją płynącą z naszych dociekań jest dość jednorodnie negatywne nastawienie konspiracji do Żydów i w najlepszym razie obojętność wobec ich losu. W wielu oddziałach partyzanckich obojętność i niechęć przeradzała się w agresję, której zwieńczeniem były gwałty i mordy na bezbronnych Żydach. Wydawali lub mordowali Żydów nie tylko partyzanci, czynili tak również zwykli mieszkańcy wsi i było to zjawisko rozpowszechnione.
Sporadyczne występowanie duchownych w analizowanych historiach Sprawiedliwych przemawia za stwierdzeniem o ogólnej nieobecności Kościoła w akcji ratowania na wsi. Wniosek ten wydają się potwierdzać źródła wytworzone w czasie wojny, zarówno żydowskie, jak i polskie. Emanuel Ringelblum pisał, że „Duchowieństwo polskie przeszło prawie obojętnie obok nieznanej w dziejach tragedii wymordowania całego narodu żydowskiego”. Meldunki terenowe Armii Krajowej wielokrotnie wspominały o bierności wiejskich księży, obojętności, a także niskim autorytecie, jakim cieszyli się wśród wiernych: „Postawa duchowieństwa. Stoi na uboczu, nie angażuje się do żadnych zakazanych przez władze okupacyjne spraw. Chętnie zasłania się też zarządzeniem biskupa w tych sprawach".
(...) głównymi pomagającymi na wsi byli jej przeciętni mieszkańcy — rolnicy bez wykształcenia, władzy i wpływu na innych, nieprzynależący do lokalnych elit. W ratowaniu Żydów byli pozostawieni sami sobie, nie mieli oparcia w lokalnej inteligencji, władzach, Kościele czy organizacjach podziemnych. Ich pomaganie było wyizolowane z otoczenia, nie istniała żadna sieć kontaktów w zakresie ratownictwa, powstała na wzór tej w dużych miastach, zwłaszcza w Warszawie. Jedyna forma zorganizowania akcji pomocy występowała na poziomie rodziny, obejmując ewentualnie parę gospodarstw. Co więcej, ratowanie Żydów nie spotykało się z poparciem lub choćby akceptacją ze strony innych mieszkańców wsi. Osamotnieni Sprawiedliwi bardzo często musieli stawić czoła wrogości swoich sąsiadów.