cytaty z książki "Nigdy nie byłaś Żydówką. Sześć opowieści o dziewczynkach w ukryciu"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
(...) Wszystkie te morderstwa popełniono więc w ciągu niespełna roku. W 1944, kiedy stało się jasne, że Niemcy niedługo przegrają wojnę, polowania na Żydów się nasiliły, tak było wszędzie. Dzieci - Zelik, jego siostra Pela, a chwilę później druga siostra Blina - zostały zamordowane w ostatnim miesiącu, dwóch przed wkroczeniem Armii Czerwonej. Mamie Dorki i jej czteroletniej siostrzyczce Helence, która była tak mądra, że uniknęła raz śmierci, chowając się w krzakach, zabrakło do przeżycia dwóch tygodni.
- Główny oskarżony Brzyszcz - przypomniała sobie w końcu Dora - podszedł do mnie: "Ty jesteś córką Zobermana, przez twojego ojca moja córka nie dostała się na studia, a ty na pewno studiujesz". Odpowiedziałam mu: "Ale twoja córka miała ojca i matkę, a ty moją matkę zabiłeś, ja byłam sama".
- Nie umiałam wytyczyć sobie drogi. Cały czas tylko myślałam, jak uciec, i uciekałam.
Starsi mieszkańcy wymieniali imiona zakolegowanych Żydów: Fiszel, Josek, Pela, Nuta. Z morderców nikt nie żyje - usłyszałam w wielu domach. Znak, że każdy dobrze wiedział, kto był kim. Ale jeżeli już podawali nazwiska, to z wahaniem i prosząc, żeby tego nie ujawniać.
- Były takie, co nie miały innego zajęcia, tylko o tym myślały żeby zabić. Nazwisk nie powiem.
- (...) Raz zabite dzieci to leżały przy lesie, zostawione na naszym polu. Jak mama mi opowiedziała, że ich zabili, płakałam i później wiele razy nad nimi płakałam, że nie miały nikogo, ich rodzice byli już zabici i jeszcze ktoś czyhał, żeby im zabrać ich nędzne życie.
Dora przez całe życie zmagała się z tym, o czym próbowała zapomnieć. Bywały długie okresy, kiedy się poddawała, długie miesiące, kiedy nie wychodziła z domu i z depresji.
- Zepsuło mi się łóżko, ale żeby ktoś mi je naprawił, to muszę zejść do dozorcy, a nie chciałabym mu zawracać głowy - skarżyła mi się.
- Ty, ta niewyobrażalnie odważna dziewczynka, obawiasz się pójść do dozorcy?
- To ja byłam kiedyś odważna?
Mówił: "Nie ma książki, żebym o tobie nie napisał". Ja tego nie widzę, no, może jakieś wycięte zdanie rzucone tu czy tam. Zawsze po swojemu pisał, nie lubię jego książek. Mało czytałam tego, co napisał, bo nie mogę, to są trudne sprawy do przeżywania. A on się do tego pisania rwał, ja mu odradzałam. Uważam, że to było dla niego niedobre. Wracał do tego, co trzeba zapomnieć.
Wojdowski twierdził, że istotne sytuacje i kluczowe perypetie ze Ścieżki wydarzyły się naprawdę, że - jak napisał - dużo zniekształcał, ale mało dodawał. Do kogo zatem należą opowieści, które nie są opowieścią Małki? Jej zdaniem połączył jej losy z losami swojej znajomej, z którą zdawał maturę i którą szczegółowo wypytywał o ukrywanie się, zanim wyjechała do Australii czy Kanady. Ale z kolei Ficowskiemu mówił o jakiejś kobiecie, która przyszła do niego przepisać podanie, Liberze podał prawdziwe nazwisko Aliny. Dlaczego kluczył?
- Mąż się załamał, jeszcze bardziej to wszystko przeżywał niż ja. Nie wolno było w ogóle o tym mówić. nie chciał o niczym słyszeć. Mówił: "Dzisiaj jest taki świat. Nigdy nie byłaś Żydówką, to ci się przyśniło. To był zły sen. Teraz żyjesz dla mnie i ja dla ciebie".
Zostałam jak kołek w płocie. Dopóki będę żyła, będę miała ból do Żydów. Tak mnie zostawić, sierotę? Ani napisać nie miałam do kogo, bo nie umiałam pisać.
Krowy pasać, skakać i płakać, to umiałam, bo tego mnie bieda nauczyła. Skończyła się jesień, skończyło się pasanie krów. Nie mam nikogo. Był po rodzicach dom drewniany, idę do niego, a tam obrabowane wszystko. Nie ma nic, nawet blachy z kuchni zdjęli. Stanęłam na progu i płaczę, dlaczego mnie ta kula nie trafiła w serce, tylko w rękę?
(...) żałowała mnie, że jestem sierotą. Jej syn Władek się wtedy ukrywał, bo nie chciał iść do wojska ani do junaków. Jak Władek już wrócił do domu, to taki partyzant Mucha z Lipin, parę kilometrów dalej, bandzior, mówi do niego: "To Żydówka, wezmę za stodołę i zabiję". A mój: "Jakbyś ją zabił, to z mojej ręki pierwsza kula cię trafi". Jeszcze wtedy on nie był mój, to było, jak służyłam u pani Zofii Adameczkowej.
Wróciliśmy na podwórko. Marcel z aparatem, ustawiał Mariannę to tu, to tam. W drodze powrotnej powiedział, że ani razu nie nacisnął migawki, nie chciał fotografować takiej biedy i zaniedbania. Zrobił jej tylko kilka porterów w mieszkaniu, z bliska. Powiedział jej, że ma piękną twarz.
- Tyle wycierpienia, to może stąd - odpowiedziała.
- Mąż nie chciał, żebym była Żydówką, i nie byłam.
- A pani czasem chciała?
- Czasem. Bardzo. Nie tak, żeby otwarcie być. Kiedyś po wojnie jedną panią spotkałam w sklepie i mi się zdało, że to moja ciotka, wpatrywałam się w nią, a najchętniej tobym się przytuliła. Wzięła mnie na bok i ja jej się przyznałam. Pani Kamerowa, oni przeżyli na Syberii. Żałowałam potem, bo oni to tak byli jawnie i ona co wiedziała, to klepała.
Hescheles jest we Lwowie rozpoznawalną osobą. Schodzą na dół, stają w bramie: "Tatuś mnie pocałował i powiedział: - Janiu, masz już 10 lat i musisz być samodzielna. [...] O ile mnie kochasz, to idź odważnie i nigdy nie płacz, płacz to poniżenie w nieszczęściu i szczęściu. Idź teraz do domu, a mnie zostaw". Janka idzie więc sama przez miasto, widzi sześcioletnich chłopców wyrywających kobietom włosy, a starcom brody, i starszych chłopaków bijących Żydów miotłami, trzepaczkami, rzucających w nich kamienie. "Zatkałam uszy i biegłam co sił do domu". Już nigdy nie zobaczyła ojca. Był jedną z czterech tysięcy ofiar pogromu lwowskiego.
- Moja rodzina z Izraela chciała się upomnieć o to, co zostało w Polsce, dziadek Jasiński miał różne dobra, gospodarstwo, ziemię, ale ja zostałam nauczona przez męża: "Nic nie masz, wojna ci zniszczyła życie i majątek, o nic się nie upominaj, dziękuj Bogu, że żyjesz". Nawet się nie zgodził na claims [odszkodowanie od państwa niemieckiego w ramach Claims Conference]. Już był chory, byliśmy biedni, prosiłam; nie i nie.
Pewnie nie chciała tego ukryć przede mną, tylko sama przed sobą. Przechowała swoje przedwojenne żydowskie życie w zakamarku pamięci, do którego nigdy nie sięgała.
- Ciężko pani żyć w świecie, w którym nie wolno mówić, czy się pani przyzwyczaiła?
- Ciężko. Czuję się Żydówką, a jestem Polką. Mój mąż był mądrym człowiekiem, widział tyle śmierci, tyle nieszczęścia, mówił: "Po co na siebie sprowadzać nieszczęście?". On mi to przekazał, że życie to jest życie i zawsze trzeba się trzymać życia, nie śmierci. A jak powiesz, kim jesteś, trzymasz się śmierci.
Z kolejnego miejsca, gdzie jest bita i głodzona, Janka postanawia wrócić do getta, wtedy gospodyni zaprasza jej matkę, mówi, że Amelia może zamieszkać razem z córką. I zaraz sprowadza policjantów. Biją dziewczynkę kolbami, biją matkę, obie prowadzą do więzienia w getcie.
[...] Bałam się nie tak śmierci, jak tego, że dzieci nie strzelają, a żywcem zakopują.
Bała się, że "dzieci nie strzelają, a żywcem zakopują". Bo tak rzeczywiście się zdarzało. Dla dzieci szkoda było kuli. Wiele razy się zastanawiałam, co dzieci wiedziały o tym, jaka śmierć je czeka. Teraz już wiem.
- To był mój problem w życiu. Zostałam oderwana od jednej rodziny, potem od drugiej, nie mogłam znieść rozstań.
Irenka jest chora nerwowo, przez tych jedenaście lat nie mieliśmy prawie że spokoju, ale ostatnie dwa lata są piekłem dla całej rodziny. Jej choroba jest skutkiem tego, co przeżyła w dzieciństwie, i cokolwiek dla niej robimy, niestety nie ma żadnego skutku. Jej życie wprawdzie było uratowane, ale ona nie potrafi swego życia pokierować.
Kramerowie i babcia Hochweiss chcieli Irenie nieba przychylić, jej choroba była codziennym dramatem także ich życia, ale nie byli w stanie pogodzić się z tym, że Irena miała kogoś bliskiego, do kogo chciała się zwrócić, a tym kimś była "gojka", i że być może kontakt z nią by jej pomógł.
Setki monotonnych listów opowiadających to samo; nawet gdy Irena czuła się lepiej, to - po chorobie i elektrowstrząsach - nie przypomina ciekawej świata, bystrej dziewczynki, którą była, gdy wyruszała do Ameryki. I jakby od pierwszych listów weszły w przydzielone im po narodowościach role. Żydowska ciocia z przekonaniem, że wszystko da się przeliczyć na pieniądze i to załatwi sprawę. Polska ciocia, z całą wielką miłością i cierpliwością do Ireny, że jak Żydzi mają pieniądze, to dlaczego z nich nie skorzystać? Znękane odpowiedzi Ireny - naprawdę nie mogę wam więcej przesłać, pokazują, że była pod stałym naciskiem.
Przyjechał pociąg i usłyszałam długi gwizd. Rozpłakałam się, bo nikt mnie nie kocha i jestem sama na tym świecie. Chcę do mojej mamy i do mojego tatusia. Ale oni są Żydami. Mam nadzieję, że nie umarli. Jeśli nie są martwi, prawdopodobnie ktoś przyjdzie i zabierze mnie z powrotem do nich. Jest zimno, ale będę teraz spać. Jezus wie, że go kocham. Nie ma nic przeciwko Żydom.
Gdy myślimy o czasie wojny, a szczególnie o Holokauście, wydaje nam się, że wywołał nagłe zerwanie więzów łączących ludzi z codziennością - ale tak nie było. Frydrych posługiwał się dalej tą samą legitymacją ubezpieczeniową, którą wyrobił sobie w latach trzydziestych. Na karcie ubezpieczeniowej Elżuni odnotowane są jej kolejne wizyty lekarskie, pierwsza w kwietniu 1937, ostatnia w lipcu 1941 roku, tyle tylko że jej lekarki, od czasu niemowlęctwa Elżuni potwierdzającej zalecenia medyczne czerwonym stemplem z nazwiskiem "dr Luba Aniosztejn", nie ma już w getcie.
Stary Żyd na furmance pełnej żydowskich dzieci, który targuje się o wszystkie pokolenia Izraela - nie było takiego i nie mogło być w powojennej rzeczywistości. Owszem, Żydzi poszukiwali po całym kraju pozostałych przy życiu dzieci i niejednokrotnie płacili za ich oddanie polskim opiekunom, ale robili to dyskretnie, po jednym, udając w drodze Polaków, to nie były bezpieczne czasy. Stary Żyd na furmance przynależy do onirycznych postaci starych Żydów z Chleba rzuconego umarłym.
Zwi pokazuje mi zdjęcie, na którym są jego matka i jego córka, pogodna, ładna dziewczynka z okrągłą buzią. Może mieć dwanaście lat, tyle, ile miała jej babcia w obozie janowskim.
- Czuła się mocno związana z babcią. Mając dwadzieścia lat, zachorowała na schizofrenię, jest w zakładzie, odmawia kontaktów ze mną i żoną. Zna pani takie badania nad dziedziczeniem epigenetycznym u myszy, że nabyty stres jest dziedziczony w następnych pokoleniach?
Może miała rację i każda opowieść z czasu Zagłady jest tylko cieniem tego, co było, i czego zrozumieć i opisać nie sposób?