cytaty z książek autora "Arkadij Babczenko"
Żołnierz to pewnie najprostsze stworzenie we wszechświecie. Kiedy jest strasznie, to się boimy, kiedy tęskno - tęsknimy, kiedy śmiesznie - śmiejemy się. Nie, nie zapominamy o niczym, każdy dzień wojny kładzie się na duszy ciężkim cieniem i kiedyś będziemy musieli zmierzyć się oko w oko ze swoimi wspomnieniami, ale dzisiaj nie przejmujemy się tym. Żyjemy, czego jeszcze nam trzeba? W końcu jesteśmy jeszcze chłopcami.
Prawda i szlachetność nie są już w naszym świecie cnotami, za nie zabijają najpierw.
W Czeczeni zamordowano całe nasze pokolenie - całe pokolenie Rosjan. I nawet ci, którzy uszli z życiem - czy to rzeczywiście jesteśmy my? Czy to my - ci osiemnastoletni, skorzy do śmiechu chłopcy, których kiedyś posłali do wojska? Nie, my zginęliśmy. Wszyscy zginęliśmy na tej wojnie.
"Ocknęliśmy się nagle w straszliwej samotności, z której wyjścia musimy szukać sami...".
Igor przez cały czas coś mówi, nie słucham go. Nagle milknie, patrzy na mnie jakoś dziwnie i mówi: "Idziemy". Od razu czuję pustkę i chłód w środku, pojawia się jakaś myśl, ale nie pozwalam jej się pomyśleć, przeganiam ją od siebie, bo wiem co to za myśl.
- Dokąd, Igor?
- Idziemy - i pokazuje za moje plecy.
Nie obracam się, wiem co jest za mną. Tam jest wzgórze, śnieg, a na śniegu rozciągnięta piechota, idzie, pełznie pod górę, gdzie powitają ją pociski. Na razie jest cisza, nie słychać odgłosów walki. Myśl staje się natrętna, ale zduszam ją, nie obracam się. Nie pozwolić, nie pozwolić jej się wyrwać, to wszystko kłamstwo, jestem w domu! Jestem w domu, nie wolno tylko się obrócić.
- Nie, Igor. Przecież jesteśmy w domu, wszystko się skończyło, co ty, zapomniałeś? Chodź, poznam cię z Olgą, z mamą, posiedzimy, wypijemy, pogadamy. Przecież tak długo o tym marzyliśmy, pamiętasz?
Nagle zaczynam się kurewsko bać. Wiem już, co on mi odpowie, i cholernie się boję.
- Nie mogę, przecież jestem martwy - mówi Igor i znów pokazuje ręką za moje plecy.
Obracam się.
Widzę wzgórze, śnieg, rozciągnięta na śniegu piechotę. I ogłuszający, raniący uszy hałas walki. Igor znów wyciąga rękę i widzę go leżącego na śniegu. Jest daleko, ale widzę go, jakby był pięć metrów ode mnie. Leży z zadartym podbródkiem, ręką przesłaniając oczy, tak jak śpią śmiertelnie zmęczeni ludzie. W głowie Igora, nad lewa brwią, zieje dziura, zamarznięta krew zmieszana ze śniegiem tworzy płaską warstwę lodu na jego twarzy.
- Idziemy. Nie jesteś w domu. Wszyscy tam zostaliśmy, przecież wiesz. Nie odejdziemy już stamtąd. Jesteś tam - i znowu pokazuje ręką.
Widzę siebie. Leżę niedaleko od Igora, również martwy, śnieg zalany jest krwią, moją krwią, a naokoło wspina się piechota i pada, ślizga się na mojej krwi.
Do diabła, jaka szkoda. Tak chciałem być w domu, a mnie zabili. I muszę iść tam - jestem martwy, nie mogę zostać wśród żywych.