cytaty z książek autora "Ferdynand Goetel"
Okupacja w pewnej mierze zmieniła nawet i rozbudziła wieś. Największe zmiany widziało się w okolicach Warszawy, gdzie włościanin, wciągnięty w sieć przemytniczego obrotu, jął przykładać mniejszą wagę do tradycyjnego, samowystarczalnego gospodarstwa, przemieniał się w hodowcę świń, zawiązywał przedsiębiorstwa masarskie i dostarczał miastu nie surowca, ale gotowego przetworu. Kobiety wiejskie wypiekały na sprzedaż chleby pytlowe i razowce. Hodowcy tytoniu część tylko zbioru oddawali fabrykom, resztę fermentowali u siebie i sprzedawali jako gotowy do użytku a całkiem niezły tytoń. Własność wreszcie wielka, odleglejsza od miast, potworzyła spółki i spółdzielnie wytwórców rolniczych, wciągnęła w nie chłopów i robiła wielkie obroty wytworami ziemi. Ten rzut naprzód, to poczucie wspólnoty interesu między własnością wielką, średnią i małą, to zaufanie, jakie powstało nagle pomiędzy dworem i wsią, było z pewnością jednym z czynników, na którym opierał się optymizm wsi w ocenie przyszłości.
Wiek XIX, wiek wielkiej przemiany wewnętrznej, która przeobraziła Polaków w naród pełny i wspaniały, przełamał i zapory polskiej zasiedziałości. Przyroda i lud, uznane przez romantyzm za drogowskaz idealistyczny, skłoniły ówczesnych ludzi do odkrywania własnego kraju, dalej i szerzej, niż sięgała sielska nizina.
...górale, ludność podtatrzańska. Ci, są takim samym fenomenem etnicznym, jak Tatry przyrodzonym. Nieodgadłe zmieszanie typów etnicznych, jakie się tu kiedyś
dokonało, wyodrębniło ich nie tylko z reszty polskiego ludu, ale chyba i z ludów Europy.
Wywodzono rodowód ich od Rzymian, nordyków, czerwonoskórych i... Ostrogotów: Kim są, naprawdę, nikt nie wie i nigdy już chyba nie ustali. Oczy maje raz bladoniebieskie, raz piwne;
włosy raz jasne, raz ciemne. Był jasnooki i szczupły Sabała, herkuliczny i wysoki Suleja Tylko,był i arcyprzewodnik Klimek Bachleda, ciemny i krępy. W temperamencie góralskim żyje niepokój wielu ras, wciąż jeszcze nie przetrawiony. Zahaczeni o dawność bezpośrednio, prawem odludzia, w którym się zatrzymali i osiedli, ustrzegli się sentymentalizmu Polaków, osiadłych w sielankowych nizinach. Pieśń, mowa, muzyka ich ma charakter epicki.
Ale przecież i sam Lenin, siedzący wówczas w Poroninie, nie wytłumaczyłby, stosując marksistowskie dogmaty, dlaczego, w chwili, gdy miał go uwięzić starosta nowotarski, obronili
go, ręcząc za niego, Dłuski i Kasprowicz, a więc piłsudczyk i religijny reakcjonista.
Jeśli nie znalazł odpowiedzi, winien nie on, ale dramat człowieka naszych czasów, który wyjałowiony przez stworzoną przez się cywilizację na próżno szuka wyjścia, chcąc kulturę zawrócić do jej dawnego łożyska.
Spisek działający w Zakopanem zdobył się tu jednakże i na akt historycznego znaczenia, kiedy to w r. 1913 odbyło się w Zakopanem zebranie stwarzające Skarb Narodowy. Pełniąc na nim obowiązek sekretarza czy protokólanta, wysłuchałem Studnickiego i jego wywodów o niebezpieczeństwie narastającego stale imperializmu rosyjskiego,
Węgra Diveky’ego, gdy prawił o konieczności federacji polsko-węgierskiej, Daszyńskiego,gdy stawiał postulat niepodległości Polski przed postulatem walki klasowej, Piłsudskiego, który nawoływał surowo do tworzenia armii polskiej, albowiem nie pomoże nam nikt.
Ale Witkacy popełnił błąd większości nowatorów polskich,
którzy nowoczesność pojmowali jako odwrócenie się od własnego kraju.
Niebezpieczna już w dawnym Zakopanem interwencja ulicznego gustu, w okresie między wojnami zamieniła się w tyranię.
Była taka czwórka przyjaciół: jeden profesor szkoły wyższej,
drugi znany lekarz, trzeci starosta, czwarty wyższy urzędnik. Urlopy swe zaczynali solidarnie jednego dnia o godzinie 12 w południe. Wymieniam godzinę nie zważając na to, że ten i ów nieraz wcześniej przyjechał do Zakopanego. O 12 jednakże nakrywano w sali hotelu „Morskiego
Oka” specjalny stolik i wnoszono nań z kuchni olbrzymią patelnię rydzów, z bufetu zaś litrową flaszkę gorzałki. Przyjaciele witali się krótkim okrzykiem, siadali i rozpoczynali swe pierwsze tatrzańskie sursum corda, które przy tym stole ciągnęło się poprzez bigos, białą
kiełbasę i kolejne butle do następnego ranka a później, z niedużymi przerwami, przez parę dni. Ceremoniał ten urozmaicało dosiadanie się do wielkiej czwórki całego szeregu ludzi miejscowych, z reguły wybitnych.
Po pierwszym akordzie urlopowym następowało parę dni wypoczynku, po czym czwórka wypychała plecaki żywnością i butelkami i wyruszała w góry, nie na banalny Zawrat, ale na
Gierlachy i Ganki. wzdłuż i w poprzek Tatr, na tydzień i dłużej... Zapas alkoholu uzupełniano po tamtej stronie. Po powrocie do Zakopanego – wypoczynek, po czym wyprawa w dwu samochodach,profesora i starosty, wzdłuż doliny Dunajca, z odskokami w bok, gdzie tylko knajpa z pstrągami i śliwowicą. Powrót do Zakopanego, wypoczynek. pożegnalna patelnia rydzów. Obrządek ten odbywał się rok w rok.
najosobliwszą cechą górala nie jest jego wielki gest, nie jest nawet spokój w obliczu niebezpieczeństwa i śmierci – ale umiejętność pozostania sobą w każdej sytuacji lub raczej wytrzymania każdej sytuacji w sposób budzący szacunek. Ci nieokiełzani jakoby i targani namiętnościami
ludzie są mistrzami taktu! Trudno doprawdy powiedzieć, że tę właśnie cechę nabyli w wyprawach zbójnickich i myśliwskich. Jest to już coś więcej, coś, co nas naprowadza
na zagadnienie starej, wytrawnej kultury.
Wszyscy pamiętający Podhale wiedzą, że do ostatnich lat „ceper” – chłop od cepa – oznaczał człowieka z nizin, niedojdę przy tym i tępaka. I chociaż w ustach sąsiadującego
z Podhalem ludu „gorol” oznaczał głupca i chama – to jednak była to tylko sąsiedzka niechęć.
-Pani jest wierząca?
Ważyła w myślach odpowiedź, wreszcie szepnęła:
-W skrytości.
-Przed ludźmi? (...)
-Przed ludźmi... przed Bogiem... nawet przed sobą. Przecież ja jestem parszywa owca.
Za uniesienia, choćby najpiękniejsze, płaci się w życiu twardą monetą, jak za wszystko inne i drożej niż za wszystko inne.
- Ideały...Umiałbyś powiedzieć, na czym to polega, czemu jesteś naprawdę wierny?
- O tym by trzeba dużo mówić.
- Ach, te rozmowy, te wieczne dyskusje. Jak długo żyję, słyszę debaty nad programem nowego życia, a ono płynie po staremu jakimś własnym torem i zaskakuje nas raz po praz czyimś cierpieniem, czyimś losem bez wyjścia, czyjąś rozpaczą.
Twórczość zastępowała wymiana myśli,zawsze gorąca i nieraz poważna, lecz przecież bezpłodna.
Być Polakiem nie jest to tak wielka rzecz, jak nam się wydaje. Ale przestać nim być, znaczyłoby przestać być człowiekiem.
I oto jadę przez Czechy, krainę z bajki. Domki, sztachety, altany, ogródki czyste, schludne, kolorowe... Tu i ówdzie obok toru wyrwa po bombie, czasem mur przepalony. Lecz znowu nieprzerwany łańcuch domków wsi, miasteczek i miast. Kominy fabryczne dymią. Drogami jadą wozy z towarem. Czy możliwe, że ten kraj mieścił się tuż, tuż obok mojego, o krok, o długość ręki? Patrzę na niego z dziwnej, wielkiej dalekości. Nie chciałbym się tu zatrzymać, nie chciałbym tu pozostać. Ta ludzkość, ta przymilność jest odpychająca i obca. Bo przecież tam, za plecami zostawiłem Polskę, zdruzgotaną tak strasznie, że nie sposób nie obciążyć za nią winą każdy cały i bezpieczny dom, gdziekolwiek by leżał i do kogokolwiek należał. Cóż w innym razie znaczy braterstwo broni i losów wojennych? I jakież to ma być porozumienie, jaki język wspólny między nami, ludźmi z tak bardzo różnym doświadczeniem z lat wojny?
Proces robienia rewolucji od góry jest zatem szczęśliwie rozpoczęty. Rzucone rychło hasło pracy u podstaw, odbudowy kraju i wzmożenia jego gospodarczej potęgi pociągnie za sobą liczne już warstwy technokratów i fachowców. Narzędziem zaborcy stanie się inteligencja. Awangardzistami odstępstwa i zdrady staną się pisarze. Gorliwość, z jaką będą się wysługiwać zaborczej propagandzie, wyciśnie na ich postawie piętno hańby, niespotykane w dziejach polskiego piśmiennictwa. "Dół" okaże się o wiele więcej odporny.
Rychło musiałem opuścić i Polskę, jeden z tysięcy Polaków. Emigracja z rodzinnego kraju nie była zjawiskiem nowym w historii polskiej. Opuszczaliśmy kraj nieraz, protestując przeciw zadanej nam krzywdzie. Szliśmy w świat wołać o wolność. Lecz teraz opuszczaliśmy Polskę po wojnie, zakończonej zwycięstwem państw, które wraz z nami głosiły hasło wolności. Cóż miałem do powiedzenia więcej, syn narodu, który już raz przez cały XIX wiek wyśpiewał swe krzywdy i wołał o swe prawa do życia tak żarliwie, że przywrócono mu wreszcie wolność, aby ją ponownie zaprzedać i odstąpić? Okrzyków "Vive la Pologne" nie mieliśmy usłyszeć na naszym szlaku. "Tysiąc walecznych", którzy opuszczali Warszawę w roku 1944, podobni do cieni, to nie ci, którzy wyszli z niej z rozwiniętymi sztandarami w roku 1832. Los ich obciążał dziś hańbą cały świat. Nikt nie wysłucha ludzi, którym się wstydzi spojrzeć w oczy.
Doszedłem do wniosku, że antytotalistyczna postawa należy organicznie do "dobrego tonu" polskiego inteligenta jako coś, co dodaje mu szlachetnego, ujmującego wdzięku. I nie jest niczym nowym. W czasach, kiedy nie było jeszcze słychu-dychu o faszyzmie, już się powiadało, że Polacy "nie nadają" się do tego i owego. Indywidualnej i delikatnej ich duszy nie odpowiadała przecież ani pruska dyscyplina, ani rosyjski duch przemocy, ani austriacka perfidia, ni - dalej już sięgając - angielska praktyczność, francuska dokładność, amerykańska zachłanność. Kiedy Prusy rosły w potęgę i budowały olbrzymie państwo Rzeszy, w Polsce mówiono - wzruszając ramionami - o nieznośnym pruskim drylu i tępym, niemieckim posłuszeństwie. Zasobność Anglii i jej przemożne stanowisko w świecie miały swój nieprzezwyciężony dla nasz szkopuł w zimnej zaborczości i okrutnym wyrachowaniu Anglików. Rosja i jej siła imperialistyczna, z którą liczył się Wschód i Zachód, nie mogła nam trafić do przekonania przez azjatyckiego ducha kultury. Austriak zrażał nas sitzfleischem, Jankes - chamskim kultem dolara.
Zajmijmy się jeszcze wolnością. Pojęcie to, przyznać trzeba, ma w Polsce wielkie tradycje. Zważmy jednak pewną znamienną i niechętnie dostrzeganą rzecz. Wolność w historii Polski została uszlachetniona, uświęcona nieomal, jedynie w okresie niewoli, kiedy to geniusz narodu parł niepowstrzymanie i bohatersko ku utraconej niepodległości. W czasach dawnej Rzeczypospolitej Polskiej wolność nie cieszyła się bynajmniej tak dobrą sławą. Przeciwnie, wolność owa, równoznaczna z samowolą i sobiepaństwem szlacheckim i magnackim, wcielona w tysiączne formy obyczajowe przeciwstawiania się prawu i interesowi zbiorowemu, w jego najszerszej, narodowej skali, kładła się w poprzek każdemu wielkiemu dziełu historii. I tak jak w wieku XIX wszystkie głosy wielkich i zacnych Polaków były za wolnością, tak dawniej wszystkie przeciwko niej!
Można by np. powiedzieć, że powodem coraz to gorętszego, wojowniczego stanowiska głodnych państw "totalistycznych" jest kamienny, głuchy egoizm dzisiejszych bankierów, latyfundystów i hurtowników świata, których zachłanność na dobro już zagarnięte jest co najmniej równa ich humanistycznemu liberalizmowi. Jeżeli zatem oskarża się Włochy, że napadły bezbronną Abisynię - to czemuż nigdy nie zastanawiano się nad tym, jakie uczucia budzić się muszą w przeludnionych Włoszech, które przez Morze Śródziemne spoglądają na przeciwległy brzeg północnej Afryki, zajęty przez rozległe kolonie Francji? (...) Jeżeli chodzi o bliższe nam sprawy, to przecież wiemy, że Stany Zjednoczone, którym tak trudno pojąć co się dzieje w Europie, zamknęły przypływ emigrantów, mając zaledwie 120 milionów sytych i według naszych pojęć znakomicie zaopatrzonych ludzi na olbrzymim obszarze 8 milionów km2. A więc 15 ludzi na km2! Analogiczne cyfry dla naszej "kłótliwej", "niespokojnej" Polski wynoszą 33 milionów ludzi na 388.000 km2. A więc 83 ludzi na km2!
Niezaprzeczalnym jest jednak fakt, że rasizmu nie wynaleźli Niemcy ani Włosi, gdyż jest on już długie lata stosowany z nieubłaganą konsekwencją przez Anglików i Amerykanów w stosunku do tak zwanych "ludów kolorowych". Hitler z jego mistyką rasistowską jest marzycielem wobec dokonań angielskich na terenach zetknięcia się z ludźmi innej rasy, a amerykańskich na platformach współżycia czarnych z białymi. Cóż z tego, że ani w Anglii, ani w jakiejś generalnej mierze w Ameryce nie nazwano rzeczy po imieniu ani nie stworzono w tym celu specjalnych praw - skoro cały ustrój kolonialny Anglii jest jednym wyjątkowym prawem przywileju dla Anglików a upośledzenia dla krajowców, obyczajowość zaś angielska i amerykańska stworzyła formy rasowej ekskluzywności tak skrajne, a tak obowiązujące i sztywne, że gdyby je ujęto w ramy przepisów otrzymalibyśmy system wyprzedzający daleko zarządzenia Hitlera (...).
Gdybyśmy zrobili mapkę rasistowską świata nie otrzymamy bynajmniej sugerowanego nam tak silnie obrazu, że z jednej strony znajdą się państwa demokratyczne i antyrasistowskie, z drugiej zaś faszystowskie i wyznające rasizm. Obiektywny podział wykaże nam po jednej stronie państwa obojętne rasistowsko, przeważnie demokratyczne, po drugiej te również demokratyczne, których rasizm zwraca się przeciwko ludom kolorowym, po trzeciej te faszystowskie, które rasizm stosują wobec Żydów.
Bolszewicy pozwolili sobie nazwać religię "narkotykiem ludu". Mieli niezawodnie na myśli środek znieczulający i nasenny. Przeciwstawiając jej doktrynę marksistowską zapomnieli, że ona jest narkotykiem doprowadzającym do szału! "Narkotyk" religijny usypiał ludzkość tysiące lat. W czasie tym powstało całe dzieło naszej cywilizacji. Dwadzieścia lat działania narkotyku marksistowskiego zamieniło Rosję w kraj ponurej anegdoty, odgrodzony od świata szczelnym murem jak dom obłąkanych.
Dziś, kiedy faszyzm porósł już w teorię, coraz częściej, coraz powszechniej popełni się błąd, biorąc jego przejawy wtórne czy uboczne za czysto faszystowską monetę. Gra, prowadzona przez przeciwników faszyzmu na platformach takich jak rasizm, totalizm, dyktatura, przysłania ludziom chwiejnym zasadniczą prawdę, że faszyzm jest przede wszystkim postawą psychiczną, napięciem woli, wzmożeniem aktywności, uzdolnieniem wewnętrznym do ofiar i wysiłków, jednym słowem tym, co nazywamy heroicznym stosunkiem do życia. Tylko ta jego właściwość jest "autentyczna" i niedająca się zastąpić niczym innym. Tylko ta jest miarodajna. I tylko ta najbardziej ogólnoludzka.
Postawa polemiki liberalnej jest jak gdyby czysto humanistyczna. Teza jej generalna dałaby się może streścić w zdaniu: obojętne jest, co tworzy faszyzm - skoro cele swe osiąga przez haniebne pogwałcenie człowieka. Można by mieć respekt przed tego rodzaju zasadą, nawet gdy się jej nie podziela. Niestety! Czystość intencji apologetów człowieczeństwa ma w sobie pewien fałsz zasadniczy, pewną śmiertelną skazę, która podrywa całe do nich zaufanie. Mam tu na myśli olbrzymią niewspółmierność, z jaką humanitaryści traktują system gwałtów stosowany w Rosji Sowieckiej, rzeczywiście potworny, w stosunku do rygorów faszyzmu.
My którzy żyjemy o miedzę z Rosją Sowiecką, którzyśmy albo przechodzili piekło terroru w latach rewolucji, albo patrzyli jak ogarnia ono innych - pamiętamy dobrze bezradność, lekkomyślność, nieomal cynizm matadorów demokratyzmu w stosunku do morza krwi i łez przelanego w owe czasy.
Cokolwiek myślelibyśmy i mówilibyśmy o Rosji sowieckiej, jakkolwiek byśmy się od niej odżegnywali, powołując się na jej obcość, tajemniczość i nieodgadłość, ilekroć pouczeń udzielalibyśmy jej z wyżyn naszego oświeconego "zachodniego" demokratyzmu i socjalizmu - nie będziemy mogli zaprzeczyć, że jest to pierwsze i jedyne państwo na świecie, które doktrynę socjalistyczną wprowadziło w życie z całkowitą dokładnością i konsekwencją. Dopóki nie będzie na świecie drugiego państwa socjalistycznego, ten rosyjski eksperyment musi być miarodajny i nie ma żadnego sposobu, aby socjalizm nie ponosił zań odpowiedzialności. Miarą, jaką przykładamy do ustroju socjalistycznego, musi być miarą sowiecką. Wszystkie zdobycze socjalizmu zachodniego w tych czy innych urządzeniach społecznych i swobodach politycznych nie są niczym innym, jak rezultatami symbiozy socjalizmu z ustrojami opartymi na zupełnie innych zasadach.
Pojęcia "wolność i lud" występują w nierozerwalnej jakoby łączności. Tak chciała rewolucja francuska, która skojarzywszy lud z wolnością stworzyła podstawowy mit demokracji. Twórcą mitu nie były, rzecz jasna, bynajmniej szerokie masy, tylko pewna wybrana i nader nieliczna warstwa społeczna zwana inteligencją. Oglądając się wstecz na cały wiek XIX i blisko już połowę wieku XX można stwierdzić, że mit ten nie został urzeczywistniony ani nie zbliżył się do urzeczywistnienia. Wolność bowiem ludu w oczach idealistów i w oczach samego ludu nie była nigdy jedną i tą samą wolnością. O ile inteligencja demokratyczna kojarzyła z hasłami wolności jak najszerszą wolność przekonań, słowa, obyczaju i postępowania - lud myślał o rozszerzeniu realnych praw bytu. Kto więcej osiągnął, nie trzeba chyba wyjaśniać. Czasy nasze ukazują nam warstwę inteligencji, która osiągnęła swobodę życia, rzec można, niemal anarchiczną - i masy ludy, które tylko nieznacznie poprawiły swój byt. Jest rzeczą nieoczekiwaną i dość dziwną, że nikt jakoś nie chce w tym właśnie objawie dopatrywać się przyczyn kryzysu demokracji. Ale demokratyczni idealiści nigdy nie lubili zdradzać się z tym, jak wiele zdobyli dla siebie, występując w imię ludu.
Replikując, zwróciłem uwagę, że hasło organizowania Europy da się z trudem nawiązać do uprzedniej fazy hitlerowskiej myśli jednoczenia świata, skoro hitleryzm nie wyzyskał i tych możliwości porozumienia się z innymi narodami, jakie dawała platforma nacjonalizmu, pojętego jako uszanowanie cudzych patriotycznych uczuć. Mało tego, rozwiązał nawet i zniszczył organizacje pokrewne sobie duchem i strukturą, i nawet na nim wzorowane. W Rumunii rozbito przecież szeregi Horia Simy, w Czechach "Wlajkę". Na wytworzonej w ten sposób próżni trudno oprzeć jakąś nadbudową. Idee federacyjne nie są obce Polakom, gdyż dawne ich państwo było właśnie takim tworem. Państwo niemieckie przyłożyło samo rękę do jego zniszczenia. Resztki tej unii, wcielone ponownie do państwa polskiego w pokoju brzeskim, oddali Niemcy Rosjanom w początku bieżącej wojny. W jaki sposób mają teraz zaufać Polacy Paneuropie, stworzonej przez Niemców?
Wysłuchano moich wywodów z dość protekcyjną uprzejmością. Regierungsrath powiedział mi wówczas, że przecież jako Polak i człowiek inteligentny muszę sobie zdawać sprawę z trudnej sytuacji Polski, położonej między dwoma wielkimi potęgami. Jeśli Polacy rozważą trzeźwo swe szanse historyczne, muszą dojść do wniosku, że chcąc należeć do Europy, mogą istnieć tylko w oparciu o Niemcy.
Odparłem, że trudna sytuacja geopolityczna Polska przesądzałaby może możliwość jej istnienia jako państwa całkowicie niezależnego, gdyby nie silne i coraz silniejsze sprzeczności pomiędzy jej potężnymi sąsiadami, które pozwalają nam prowadzić swą politykę i istnieć obok nich. Tak było przez całą naszą historię. Jeśli zaś chodzi o czasy najbliższe, to - stawiam ryzykowny krok - widzimy tylko jedno niebezpieczeństwo, prawdziwie groźne dla naszej niepodległości.
- Jakie? - pyta któryś z Niemców.
- Komunizm w Niemczech.