cytaty z książek autora "Gocha Pawlak"
Losowość wspomnień, które zostają z nami, jest jednocześnie głupia i okrutna.
Na postęp, na spokój składają się kawałki pożegnań, opłakiwanie alternatywnych opcji, z których jednak nie skorzystamy.
Zawsze wiedziałam, jak się zachować, by dostać to, czego chcę. Tak, tak, dopiero później miało się okazać, że to nie to, czego potrzebuję.
Przekroczyłam Rubikon. Gorzej - nowe nie nadeszło, stare nie pasowało.
Choć smutek i rozkosz często idą w parze, zazwyczaj rozkładają się na dwie osoby. Wtedy czułam je razem.
Jedynie w chwilach pożądania patrzyłyśmy na siebie jak równa z równą, tworząc złudzenie, że jeszcze wiele rzeczy mogłoby się między nami wydarzyć.
Zresztą z pamięcią i zapominaniem jest pewien paradoks. Najlepiej utrwala się to, co dzieje się pierwszy raz w życiu. Te drugie, trzecie, pięćdziesiąte razy rozmieniają się na drobne.
Po tylu latach wciąż nie mogę uwierzyć, że ktoś taki był moją pierwszą miłością. Jak gdyby należało zrekrutować jakieś inne pierwsze miłości, bardziej zgodne z wymarzoną wersją siebie. Jak to możliwe? W idealnej wersji życia z pewnością wybrałabym sobie na pierwszą miłość kogoś w innym stylu. W jakim? Nie mam pojęcia, ale przecież skoro właśnie to nas kształtuje, należałoby wybrać mądrze, przemyśleć zyski i straty.
Czy to nie jest tak, że każdy ma taką osobę? Osobę, którą trochę chcesz być, bo ona ma to, czego ty nie masz? Spotykasz ją i nagle bycie sobą wydaje się jakieś niewystarczające... Bo nie widzi się plusów. W sobie. Widzieć je w innych to żadna sztuka. Wiadomo, że siebie zawsze najbardziej się zadręcza.
Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Znosi cierpliwie napady paniki, bo wizja bezrobocia i lęk, że znienacka się trafi pod most. Miłość obraca w żart wszystkie wątpliwości, które na Messengerze płyną wartkim nurtem, wzbierają w czasie wspólnych spotkań. (...) To przecież wielki wstyd, że tej miłości nie starcza na wszystko.
Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą. Gdy jednak po raz kolejny komuś coś nie pasuje, to chce się wykrzyczeć światu: to roszczeniowa pizda! Miłość nie szuka swego, proponuje wspólne wieczory.
Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Poza tym, że po trzech miesiącach chce się ją rzucić w pizdu. A zarazem z całych sił trzymać.
Gdy przyjdzie to, co doskonałe, wtedy przeminie to, co jest cząstkowe.
Choćbym mówił językami obcymi i programowania, a miłości bym nie miał, byłbym jak aromaty identyczne z naturalnymi. I choćbym miał dar prorokowania, i znał wszystkie pozycje, i posiadał odpowiednie kształty, i choćbym miał masę obserwujących, tak żebym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I choćbym rozdał na posty na Instagramie całą swoją prywatność, i choćbym wydał swoje ciało na setki tantrycznych masaży, a miłości bym nie miał, nic nie zyskam.
Nasza przyjaźń była zresztą utkana z dziwnych elementów, które ze sobą nie współgrały, były rozwieszone bez ładu i składu - sieć drobnych porozumień, sarkastycznych docinków, czasem głębokich zwierzeń.
Lęk i pogarda - dostali je w okresie transformacji. W mieście upadł przemysł, a im zabrano poważnie brzmiące nazwy stanowisk. Zabrano to kruche poczucie bezpieczeństwa, zabrano deputaty, zabrano mieszkania zakładowe i sens życia... Zabrano, zabrano, zabrano. Musieli dostać coś w zamian. Nie, nie, wcale nie biznesy, nie wolność poglądów, swobodę podróżowania. Kogo by obchodziły? Dostali lęk i pogardę. Mieliśmy je odziedziczyć, ja sama wyssałam je z mlekiem matki.
W Mieście słowo "upadła" nie kojarzyło się z kobietami. To nie za nimi tęsknili rodzice. Miłościami ich życia były fabryki, huty, kopalnie. Już wkrótce miały ich porzucić. Stąd presja na nas - za lata naporu i burzy.
Stopniowo dotarło do nas, że jesteśmy tylko produktami o konkretnej specyfikacji i składzie. Że w całości stanowimy własność rodziców. Wyjmowani z szuflad na uroczystościach rodzinnych i włączani na krótkie momenty, gdy akurat nas potrzebowano. Przez większość czasu mieliśmy się szanować, być w domu i na uwięzi.
Jej rodzice byli z tych, którym zależało. W złym sensie. Z tych, co brak miłości, nadrabiali obsesyjną kontrolą.
Alkohol gasił niepokoje ciała, i to o wiele lepiej, niż umiał koić niepokoje duszy.
U niektórych smutek zmienia się w rezygnację, a inni frustrę upchną po kawałeczku. Jedni pijani do śmiechu, inni zrobieni na smutno. Przymilne dziewczyny ciężkie od tłumionej złości.
Będą żyli - od stycznia do grudnia, od poniedziałku do niedzieli, choć bardziej od weekendu do weekendu; trochę zadowoleni, a trochę rzucający pracę ("jak zresztą przecież wszyscy"), tak samo głośni, jak ich pamiętam ze szkoły, weseli, wzbudzający we mnie wybuchy śmiechu tak nagłe, że aż histeryczne. Będą żyli - trochę grubiańscy, a jednak serdeczni, szaleni, zamaszyści, pozbawieni głębi, szczegółów i w tej zamaszystości będą żyli zlani w jedną masę.
Od zawsze wiedziałam, że muszę stąd uciec, myślałam jednak, że zrobię to razem z nią.
Idę w jej stronę. Patrzymy na siebie w całkowitej ciszy. To właśnie ten moment. Bardzo zwyczajny i prosty. Nieprzeznaczony dla szerokiego grona odbiorców. Być może nie będzie jak w opowiadaniach.
Tym razem miało być inaczej, choć przecież bywały powroty, kiedy nic nie bolało mnie tak bardzo, jak przedwcześnie zniszczone skóra tamtych dziewcząt. Dziewcząt, do których kiedyś wzdychałam.