cytaty z książek autora "Rin Usami"
Nie chciałam myśleć o tym, że moje życie jest zrujnowane, wolałam zrujnować je sama.
Chciałam poczuć moje własne istnienie poprzez przekonywanie się wciąż na nowo, że on także istnieje.
Gdy się kogoś nienawidzi, irytację potrafi wzbudzać wszystko, co się z nim kojarzy (...) Jak już kogoś pokochamy, nawet kawałek nitki z jego ubrania będzie wydawać nam się drogi.
Żeby samemu nad sobą panować, potrzeba sił. O wiele łatwiej jest pozwolić się nieść piosence, tak samo jak jedzie się schodami ruchomymi albo windą. Ludzie, którzy po południu siedzą w pociągu, wydają się beztroscy i spokojni - myślę, że to dlatego, że otacza ich poczucie bezpieczeństwa wynikające z bycia wprawianym w ruch przez jakiś czynnik zewnętrzny i ulga, że poruszają się, chociaż nie czynią tego wysiłku sami.
Jest coś takiego, że trudniej jest nic nie robić, niż znaleźć sobie jakieś zajęcie.
Im bardziej się starzejmy, tym bardziej poruszamy się równoległe do ziemi, jakbyśmy chcieli zapobiec rozsypaniu ciężaru, który niesiemy na plecach.
Ja jednak poruszałam się w przeciwnym kierunku. Jakby w jakimś ascetycznym transie całe moje jestestwo zaczynało gromadzić się wyłącznie w kręgosłupie. Wszystko, co zbędne, było zdrapywane i usuwane, aż poza kręgosłupem nie zostawało nic.
Większość ludzi utrzymuje stosunki z przyjaciółmi, partnerami i partnerkami, znajomymi czy rodziną i w drobiazgowy sposób zwraca uwagę na to, jak ich własne zachowanie wpłynie na te relacje. Osoby, które pragną wzajemnych i partnerskich relacji, nazywają jednostronne, pozbawione równowagi związki niezdrowymi. Czemu nadal się w nim kochasz, chociaż nie masz szans? To bez sensu. Czemu pomagasz tej koleżance, chociaż ona nigdy się nie odwzajemnia? Ciągle ktoś uważał mnie za żałosną, chociaż ja wcale nie oczekiwałam za mój wysiłek żadnej nagrody. Robiło mi się niedobrze. Sama radość z istnienia mojego idola przynosiła mi poczucie spełnienia, więc miałam dość tego, że wszyscy mnie krytykują, jakbym miała obowiązek oczekiwać czegoś więcej. Wcale nie chciałam, żeby z moim idolem połączył mnie związek oparty na wzajemności.
Ciągła świadomość czyjegoś istnienia w stale jednakowej od nas odległości może przynieść nam ukojenie.
Zaczynałam zauważać konflikt między tą częścią mnie, która wpadała w rozpacz, widząc, jak celowo niszczę swoje ciało i stopniowo pozbawiam je sił, i tą częścią mnie, która właśnie do tego dążyła. Siły, pieniądze, czas - pozbawić się czegoś i całkowicie czemuś poświęcić. Zdarzały się chwile, w których wydawało mi się, że to mnie oczyszcza. Jak długo dostawałam coś w zamian za swoje trudy, mogłam korzystać z poczucia, że to właśnie nadaje mojemu życiu sens.
Chciałam poczuć moje własne istnienie poprzez przekonywanie się wciąż na nowo, że on także istnieje. Kochałam najmniejsze poruszenie jego duszy. Kochałam moją duszę, gdy tańczyłam z całych sił, żeby go doścignąć. Krzycz, krzycz! Mój idol wołał do mnie całym swoim ciałem. Krzyczałam, jakby coś, co wirowało w moim wnętrzu, nagle wydostało się na wolność i powalało na ziemię wszystko w okolicy, jakbym zderzała się celowo z całym ciężarem mojego życia.
Nasz niestabilny, chwiejący się dom obrócił się w miejsce, które tak sami pragnęło zostać zniszczone.
Prześcieradła gniotą się od samego leżenia i wstawania z łóżka: w taki sam sposób zwykłe codzienne życie pociąga za sobą różne niedogodności. Żeby z kimś porozmawiać, poruszamy tkankami budującymi twarz, chodzimy się kąpać, żeby zmyć powstający ciągle na nowo brud, a nieustająco odrastające paznokcie obcinamy. Ile bym się nie starała, jeszcze nigdy nie zdołałam wykrzesać z siebie dość sił, żeby zatroszczyć się o wszystkie te najbardziej podstawowe sprawy. Zanim osiągam niezbędne minimum, moje ciało i wola zawsze odmawiają posłuszeństwa.
Naśladowanie go było dla mnie przebudzeniem. Wydobywał ze mnie coś, co zwykle z poczuciem rezygnacji wypuszczałam z rąk, obok czego przechodziłam obojętnie, żeby tylko jakoś przetrwać - coś, co w sobie tłamsiłam.
Najpierw poczułam ból. Przez chwilę był tak dotkliwy, jakbym miała się w nim zatracić, a potem taki, jaki czuje się, gdy ktoś nas przewróci i uderzamy o ziemię. Chłopiec, który położył rękę na ramie okiennej, zakradł się do wnętrza domu, a gdy jego obute w trzewiki stopy krążyły po pokoju, miałam wrażenie, że ich wąskie czubki wbiły się prosto w moje serce, a potem jednym nonszalanckim kopnięciem odepchnęły je od siebie. Chyba nadal pamiętam tamten ból.
Teraz, gdy chodziłam do pierwszej klasy liceum, ból powinien być już czymś, do czego moje ciało zdążyło po wielu latach przywyknąć, czymś, co nieustannie gdzieś się czaiło, by czasem o sobie przypomnieć, wprawiając mnie w odrętwienie. Tamten widok bolał tak sam jak wtedy, gdy w wieku czterech lat łzy napływały mi do oczu tylko dlatego, że się przewróciłam. Jedno ukłucie, rozchodzące się promieniście po całym moim ciele, sprawiło, że wróciło mi czucie, a świat niewyraźnych obrazów i kolorów został nagle oświetlony strugą jasnego światła.
Rozległo się to w jakiejś najgłębszej części mojego jestestwa, jakby coś się we mnie rozstrzaskało. Sekwencje słów, które już od dawna szkicowałam sobie w duchu, nagle układały się w coś nowego. Nie chcę być dorosła. Chodźmy do Nibylandii.