Znamy laureatów konkursu "Pojedynek uczuć"!

LubimyCzytać LubimyCzytać
01.07.2013

Do czwartku czekaliśmy na Wasze konkursowe opowiadania, opisujące pojedynek uczuć. Weekend upłynął nam na czytaniu wielu pięknych historii, z których musieliśmy wyłonić to jedno, jedyne, którego autor/ autorka pojedzie spędzić noc w Zamku w Niepołomicach! Konkurs zorganizowaliśmy w związku z premierą książki Wydawnictwa Feeria Pojedynek uczuć.

Znamy laureatów konkursu "Pojedynek uczuć"!

Nie było łatwo, jak zwykle z resztą, ale w końcu się udało.

Nagrodę główną otrzymuje Kanclerz za opowiadania zatytułowane 2w1.

-     Można bać się dobrego? - spytała z niedowierzaniem.
-    Dobro bywa straszniejsze od zła.
Z czeluści ogromnej torebki wyjęła papierosa i malutką zapalniczkę. Cichutki, pewny siebie zgrzyt. Szmer wdechu i w powietrzu uniósł się aromat tytoniu.
-     Niby dlaczego?
-     Oczywistość. Dobro usypia czujność. - głos miała wyważony. Pełen spokój. Żadnych wyższych tonów, niczym pomruk śpiącego kocura.
-     Pokrętność twojej logiki przyprawia mnie o dreszcze. Czy chociaż podczas snu przestajesz toczyć bitwy z wszechświatem? - głos Ingi oscylował między dezaprobatą i oburzeniem.
-     Pewności nie mam.
Srebrzysta struga uleciała z ust Gośki w kierunku dziury ozonowej. 

***

    Gdy z silnej kobiety odchodzą z miłością wszelkie siły staje się nieporadna niczym ślepiec. Nie ma już woli walki. Uchodzi z niej, niczym mgła z podnoszącym się słońcem, cały bunt. Nie ma już bezczelnej wulgarności, a ostry jak brzytwa język nagle tępi się i zachodzi bolesną rdzą słodyczy. Lód spojrzenia zaczyna z dnia na dzień grzać niczym lipcowe południe. I choćby trzymała się swej starej skóry zbielałymi z uporu kłykciami – nie jest w stanie. Gubi samotniczą skórę jak podczas wylinki.
    Im bardziej szarpie się, jak wilk we wnykach, tym większe sieje w swym umyśle i ciele straty. Krwawi, niszczy siebie samą rozpaczliwie przecząc sercu. A ostatecznie... Im mocniej wypiera się uczuć, tym silniej podsyca ich płomień. Trawiący ją swym soczystym błękitem, ogień co pożera cal po calu aż do ostatniej żywej komórki.
    Nawet jeśli... Choć wcale nie jest ku temu skora. Nawet jeśli po wyczerpujących do cna bojach, podda się, w swoich oczach, mimo szczęścia, jest przegraną. Słabą.
    Oddała siebie całą w ręce drugiej osoby. Mężczyzny. Mężczyzny, który nie czyniąc żadnego gestu, nie wypowiadając ni słowa, samym spojrzeniem swych niebiesko-szarych oczu sprawia, że Ona chce mu służyć. 
    Bzdura! Po stokroć – BZDURA! Ona nie służy. To jej się służy. Ona jest samowystarczalna, niezwyciężona, zamknięta w bunkrze swej psychiki. Niezniszczalna. Niezatapialna, niczym rosyjski okręt podwodny. Jest silna. Najsilniejsza. Przezwycięża wszystko.
    A Jemu służy...
    Spragniona czułości niczym róża z Jerycha kilku kropel wody, eksploduje kwieciem jego pocałunków i dotyku, bez opamiętania. Zachłystuje się szczęściem. Zwalnia swój zwyczajowo szaleńczy bieg i poczyna celebrować każdą wspólna sekundę niczym mucha unurzana w miodzie. Choć szczęśliwie objedzona łakociami – do lotu już niezdolna.
    Dopiero po czasie, po wielu chwilach błogich, gdzieś w duszy odezwie się szept pamiętający jeszcze latanie. Zacznie zadawać sobie wszystkie te głupie pytania z pudełka 'co by było gdyby', znów siejąc zamęt i zniszczenie.
Czy to szczęście warte jest tylu zmian i wyrzeczeń?
Czy nie tęskno mi do tego, co oswoiłam już samotnie?
Czy dobrze mi, gdy przestaję myśleć tylko o sobie?
Czy moje szczęście, przełamane na dwoje, rośnie, czy tez kurczy się jak stary rodzynek?
    Zakrywając strzępy tych myśli szczelnie co rano. Zarzucając nań pościel pachnącą wciąż miłością ich ciał, będzie pędzić dni i wieczory szczęśliwe. Pełni bezbronna w Jego ramionach. Krucha i nagle delikatna, wyjęta na świat przecież po raz pierwszy ze swojego szczelnego bunkru.
    Lecz nocami... Tak, właśnie nocami. Śpiąc wtulona w jego plecy będzie obracać w palcach umysłu wszystkie te paskudne obrazy. Wszystkie te kretyńskie argumenty rzekomej nieszczęśliwości. Będą ją kłuły niczym mikroskopijne ciernie w skórze serca. Do szaleństwa. Do obłędu, aż się podda.
    Aż odejdzie. Porzuci Go przecząc wszystkiemu co w Niej, co w Nim. Ucieknie. By do końca życia zgrzytać zębami z żalu. Tęsknoty.

***

-    Tak jest... - głos Gośki był niewyraźny. Jakby niepewny. Szepczący.
-    Chodzi o Jacka?
Nie odpowiedziała, patrzyła tylko w ziemię, jakby na czubkach jej zakurzonych trampek rozgrywało nie wiadomo jakie przedstawienie.
-    Kto nie ryzykuje, ten nie ma... - Inga zupełnie zmieniła ton. Wiedziała już wszystko. Głupia, wielka, nieodparta... Miłość.
 

Ponadto wyróżniliśmy następujących użytkowników:

Misha

Był ostoją spokoju. Spędzał całe dnie nad książkami. Półdługie włosy spinał wtedy gumką i pochylony, w świetle lampki nocnej zgłębiał tajniki ludzkiej anatomii.
Lubiłam mu się przyglądać. Nawet nie zauważał mojej obecności, tak bardzo był tym pochłonięty. Lubiłam jego zapał. Odkąd go znałam starał się z całych sił. Był tym typem niepozornego faceta, w którym ścierały się dwie sprzeczności: mój drogi leń był najpracowitszym człowiekiem, jakiego poznałam.

Poznaliśmy się w liceum. Wszyscy mówili mi, że to leń i to z gatunku tych najgorszych. Nie chce mu się ruszyć, będzie cały dzień siedział w domu i zapewne nie ma mi nic interesującego do zaoferowania. Nie przejęłam się. Poznałam go lepiej i okazało się, że to chłopak z gatunku tych najbardziej wartościowych. Niepozorny, ale dla mnie idealny. Owszem, był spokojny. Ja energicznie próbowałam zmusić go do minimum wysiłku, a on ze stoickim spokojem sprowadzał mnie do parteru. Uzupełnialiśmy się.

Mieliśmy jeden cel. Chcieliśmy iść na medycynę. A teraz jesteśmy na studiach. On uczy się, aby zostać neurologiem, a ja… Ja gotuję mu obiady. I właściwie jestem szczęśliwa. Medycyna nigdy nie była moim powołaniem.

On, choć dojrzały w swych postanowieniach, w codziennych sprawach jest zupełnie dziecinny. Dochodzi do tego, że czasami, kiedy jest bardzo zmęczony, nie potrafi zrobić sobie herbaty. Ale ja jestem cierpliwa. Tyle że czasami też potrzebuję odrobiny uwagi.

I właśnie w takich chwilach zachodzę go od tyłu, gaszę światło i zamykam mu książkę na nosie. Muskam ustami jego odsłoniętą szyję i masuję zdrętwiałe  plecy. A kiedy zaczyna marudzić, żebym mu dała spokój, bo ma egzamin, zamykam mu usta. Wsuwam mu się na kolana i urabiam go tak długo, aż przestaje ze mną walczyć. Nasze małe przepychanki to zapewne jakiś ewenement na skalę światową. Mój drogi pracoholik, który woli się uczyć. Może seks wymaga zbyt dużego nakładu energii? Na szczęście ja zawsze jestem gotowa, żeby trochę go rozruszać.
 
Bardzo go kocham, a przynajmniej tak mi się wydaje. Dlatego postanowiłam wspierać go we wszystkim co robi, poświęcając własną przyszłości. Bez wahania skoczyłabym za nim w ogień. Sama podjęłam mniej wymagające studia. Właściwie też robię to co zawsze chciałam robić. Prawda jest jednak taka, że tutaj to ON jest najważniejszy. Ja nie chcę mu przeszkadzać. I może właśnie dlatego mu nie powiedziałam? Może powinnam, może jeszcze coś byśmy na to poradzili. Może jego zdrowy rozsądek znowu wziąłby górę i rozprawilibyśmy się z tym… problemem. Znam go i wiem, że mógłby to zasugerować. Wiem jednak, że sama bym sobie na to nie pozwoliła.

On zawsze mi mówił, że nie wyobraża sobie tego. Ja przytakiwałam, ale w głębi duszy chyba właśnie tego chciałam. Może jeszcze nie teraz, ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym zrezygnować.
Powiedzieć mu czy nie? A może poczekać, aż będzie zdecydowanie za późno i skłamać, że nie wiedziałam? Nie, nie powinnam go okłamywać. Powinien wiedzieć, powinniśmy podjąć tę decyzję wspólnie…

- Kochanie.
- Mam egzamin, naprawdę, jutro… Obiecuję.

I godziłam się za każdym pieprzonym razem. Wyjątkowo dawałam mu spokój. Sama również wolałam porozmawiać z nim… jutro.

Mój brzuszek był już dość okrągły, a on żartował, że rzeczywiście dobrze nam się powodzi. I często nieświadomy niczego przytulał się do mojego łona… Aż pewnego dnia zaczęłam krwawić. Nigdy nie zapomnę jego wystraszonej miny, gdy wpadł do łazienki zwabiony moim krzykiem. Leżałam  w kałuży krwi, a obok, na podłodze, leżało nasze maciupeńkie dziecko. Martwe.

Poroniłam. Może dobrze się stało. Nie kłamałam, że nie wiedziałam. Wyznałam, że nie chciałam, żeby się rozpraszał, że chciałam mu powiedzieć, ale miał tyle nauki, że… Pierwszy raz widziałam go płaczącego.  Nigdy nie powiedział mi czemu płakał. Czy dlatego, że straciliśmy dziecko czy też ze strachu, że to dziecko mogło się urodzić. Nie chcę wiedzieć. I tak już nigdy więcej nie mogę mieć dzieci, więc to bez znaczenia.

Teraz mam moje duże dziecko. Mojego najpracowitszego lenia na świecie.

Kamila

Pamiętam dzień, w którym ich poznałem. Powinienem był nie ruszać się z domu, choć jeden raz zacisnąć zęby i udawać, że nie słyszę krzyków mojego pijanego ojca. A jednak wyszedłem. Włóczyłem się środkiem pustej ulicy z papierosem w ustach, kiedy zaczepił mnie jeden z nich. Podniosłem wzrok. Był wysoki i dobrze zbudowany. I całkiem łysy. Miał na sobie dżinsy podciągnięte na szelkach, czarną koszulę i bordowe, lśniące martensy.
– Masz ogień?
Wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby nie fakt, że po awanturze w domu nie dbałem o nic. Zaczęło się od jednego spotkania na „ich” grobli. Byłem bezsilny wobec alkoholizmu mojego ojca, a oni propagowali siłę. Bałem się, a ich wiodła odwaga. Przyglądałem się biernie, a oni wciąż działali. Przyjęli mnie do swego grona jak brata. Odtąd nigdy więcej nie pomyślałem, że jestem zbyt słaby, by przeciwstawić się ojcu, że jestem nikim, zerem, śmieciem. Potrzebowałem siły i znalazłem ją.
Byłem jednym z nich.

Tak zafascynowany ich pewnością siebie, determinacją, brawurą, że nie zauważyłem kiedy przekroczyłem niewidzialną granicę. Jak doszło do tego, że dumna przerodziła się w nienawiść, a odwaga – w okrucieństwo?

– Przyszła kolej na ciebie, kolego – powiedział. - Pamiętaj, że próba to zaszczyt.
– Nie zawiodę was – przyrzekłem. – Każdy przez to przechodził?
– Każdy. Musisz udowodnić, że się nadajesz. Pokaż czego się nauczyłeś. Chcę to ZOBACZYĆ. Chcę widzieć gniew, który gromadził się w tobie przez lata. Zamień swą nienawiść w czyn.
– We mnie siedzi nienawiść do ojca – parsknąłem. - Nie do tej żebrzącej Rumunki.
Zła odpowiedź. Zauważyłem to w jego zmieniających się rysach twarzy, zaciskającej się szczęce. Przestąpił z nogi na nogę, syknął jak rozjuszony wąż. Opanował się w ostatniej chwili, ale zrobił to z największym wysiłkiem. I wciąż gotów był wybuchnąć.
– Tak szybko zapomniałeś wszystkiego, o czym rozmawialiśmy przez ostatnie tygodnie? Ona jest dokładnie jak twój ojciec! Wrzód na naszym społeczeństwie! Pracuje na kraj? Nie. Udziela się w sprawach państwa? Nie! Wnosi coś do kultury i dorobku narodu? Do cholery, nie! Korzysta tylko z zasiłków i wzbogaca się na naiwności przechodniów. Ma sforę brudnych dzieci, które nie znają naszego języka ani zwyczajów, nie uczą się w naszych szkołach, a zamiast tego pałętają się po ulicach jak szczury. Oni nie są jednymi z nas i nawet nie próbują być, żyją po swojemu w nie swoim kraju. Zupełnie jak twój stary pijak. Nie przynosi pieniędzy, tylko korzysta z tych, na które ciężko zarabia twoja matka, a potem przepija je i robi wam piekło. Teraz rozumiesz?!

Dyszał. Widziałem jak serce rwie się z jego piersi. To ja miałem przejść próbę, nie on. Ale nie wytrzymał. Zupełnie nie zwracał uwagi na gapiów, którzy zdążyli utworzyć wokół nas ciasny krąg. Podbiegł do żebraczki i z całej siły kopnął ją w brzuch. Puszka z pieniędzmi potoczyła się po chodniku, rozległ się głuchy brzęk monet. Drugie kopnięcie było znacznie silniejsze i towarzyszył mu krzyk kobiety.
– Przestań – szepnąłem. Nie byłem w stanie wydobyć z siebie głośniejszego dźwięku. Nie po tym, co powiedział.
Kobieta osłoniła rękoma głowę. Kolejne ciosy trafiły w udo, biodro, brzuch.
– Przestań – powiedziałem. Najchętniej rzuciłbym się i skopał ją razem z nim. Brzydziłem się tej kobiety. Dostrzegłem w jej twarzy twarz mojego ojca. Bezużyteczny margines naszego społeczeństwa.
Brzuch. Brzuch. Głowa, ramię, brzuch. Trysnęła krew. Ludzie stali przerażeni, nikt nie reagował.
– Dość! – wrzasnąłem. Jeśli zaraz nie przestanie, zabije ją.
Niech zabije. Dość nacierpieliśmy się przez takie pasożyty jak ona. Lub mój ojciec.

To ja wezwałem pogotowie. Rumunka leżała nieprzytomna. Wzburzony chłopak krążył nad nią jak drapieżnik, doszczętnie zamroczony szaleństwem.
Potem zrozumiałem. Przecież nie robiła nic złego. Siedziała pod murem, otulona kocem. Nawet nie wolała o pieniądze. Przecież to nie ona wyzywała i biła moją matkę. Nie ona kradła pieniądze, by przetracić je na wódkę. Nie była moim ojcem.

Ale teraz jest już za późno, by rozumieć.

Cairenn

Popołudnia mijały wolno. Od pewnego czasu miałam wrażenie, że wypełniają tylko pustkę pomiędzy kresem ranka i nadejściem nocy. Popołudnia były czekaniem na sen, ale sen nie nadchodził.

Jedynym miejscem, które dawało mi wówczas schronienie przed bezruchem świata było poddasze przesiąknięte zapachem tempertyny i drewna. Dotykałam palcami zakurzonych płócien, a grudki farby zdradzały mi strukturę krajobrazów pełnych sosnowych łodzi, w których pływały muzy prerafaelitów. Niezmącone wyobrażenia zawsze znikały, gdy pojawiała się ta jedna myśl. Wtedy to dłoń opadała bezwiednie na kolano, gdzieś rozpływała się subtelność driad i pejzaże.

Za oknem wiatr poruszał wątłymi gałęziami leszczyny. W pewnym momencie jedna z nich upuściła liść, który spływał łagodnie, poddając się podmuchom wiatru. I tak nie zdążę - pomyślałam. Ojciec zawsze powtarzał, że złapany w locie opadający liść przynosi szczęście. Od dawna nie złapałam żadnego.

Harold zmarł trzy lata temu. Choroba nie dawała za wygraną, było do przewidzenia, że wkrótce odejdzie. Kiedy przykrywałam jego wiecznie wesołe oczy chusteczką, nie zadrżała mi ręka. Dopiero gdy cicho zamknęłam za sobą drzwi i zaczęłam wspinać się po przesiąkniętych wilgocią schodach, by powiadomić siostrę, dotarło do mnie, że w pokoju zostawiłam jedynie skorupkę człowieka.

"Lepiej się stało, męczyliście się oboje" - powiedziała Irmina - "poradzimy sobie".
To było wszystko.
Pogrzeb Harolda uświadomił mi, jak dawno się nie widziałyśmy. Cztery miesiące? Sześć? Na jej twarzy pojawiły się nowe sieci zmarszczek.

Siostra zapomniała o nas na czas choroby. Wciąż była zajęta, nieustannie goniły ją jakieś sprawunki. Nie potrafiła znaleźć jednej chwili na szczere słowo. Bała się. Bała się cierpienia i śmierci. Kiedy Harold umarł, poczuła ulgę. Nie dosięgło jej tchnienie kostuchy, nie dotarł do niej odór uryny i jęki boleści. Aura zmartwień ominęła ją szerokim łukiem. Wystarczyło kilka słów przez telefon, krótkie "poradzimy sobie". 
Nie było już z czym sobie radzić. Harold odszedł. Odeszły jego bolesne noce i zimne dłonie. Nie było się kim opiekować. Nie było kogo odwiedzać. Nadszedł spokój.
Tak właśnie uważała moja siostra.

Wyniosłam na strych wszystkie jej rzeczy. Każdą wspólną fotografię, każdy przedmiot, który mógł mi ją choć trochę przypominać. Sama Irmina nie utrudniała mi tego procesu zapomnienia. Milczała wytrwale, jedynie raz do roku wysyłała mi kartki na Boże Narodzenie. Nawet ich nie otwierałam.
"Tak pożegnała swego jedynego brata. Ze mną nie będzie inaczej".

Dni wlokły się wypełnione gorliwym żalem , a ja powoli zdawałam sobie sprawę, że jestem całkiem sama. Osamotniona stara kobieta w wielkim domu, równie starym jak ona. Stał się on moim jedynym towarzyszem. Znałam każde jego skrzypnięcie, każdą szczelinę w ścianie i rysę w podłodze.
Pewnego razu znalazłam w jednym z zakamarków coś, o czym zapomniałam całkowicie. Mała, sznurkowa bransoletka. Miałam wrażenie, że nie widziałam jej setki lat.
Wtedy sobie przypomniałam.

"Ta dla Ciebie, a ta dla mnie." - powiedziała Irmina. Właśnie wypadł jej mleczak, sepleniła zabawnie, jednak nie ujmowało to powagi sytuacji - "Żebyś nigdy nie zapomniała, że jesteś moją siostrą. Mam tylko jedną siostrę."

***

Tego popołudnia bardzo długo siedziałam przy telefonie. Wykręcałam cyfry na tarczy, wyciągałam rękę do żółtej słuchawki, by po chwili odłożyć ją na widełki. W końcu jednym, szybkim, zdecydowanym ruchem wybrałam numer. Nawiązano połączenie, czekałam.
Po chwili odezwał się głos.
"Irmino?"
Odpowiedziała mi cisza.
"Irmino, chciałam Ci powiedzieć... Nie potrzebuję tej bransoletki, żeby pamiętać. Jesteś moją siostrą. Mam tylko jedną siostrę."

***

Wyjrzałam przez okno. Zobaczyłam, jak z jednej z gałęzi urwał się liść. Opadał niespiesznie, lekko, jakby podtrzymywany powiewami wiatru. Otworzyłam drzwi i nie zważając na szarugę, wybiegłam.


Anita

- Chyba zaraz się ugotuję na miękko – jęknęłam zakładając nogi na stolik.
- Jak Janusz to zobaczy to…
- To niech mnie w czubek buta pocałuje! Harujemy tu już siedem godzin, a dzięki bogu trzynastą mamy. Jak się do dziesiątej wyrobimy to cud chyba będzie.

Beata westchnęła i poszła za moim przykładem.

Dzień był wyjątkowo upalny, a klimatyzacja w budynku siadła poprzedniej nocy, gdy piorun uderzył w jedno z urządzeń na dachu. Mimo że była sobota nie dane nam było odpocząć. Ważny kontrahent zapowiedział, że jeśli w poniedziałek rano nie będzie miał na biurku swojej kampanii reklamowej wycofa się z umowy i zażąda odszkodowania. Szkoda, że termin podał dwa dni wcześniej, gdy opracowywaliśmy strategie dla klientów umówionych dużo wcześniej. Osobiście kazałabym wypchać się bucowi czymś bardzo nieprzyjemny, no ale Janusz się uparł. Jemu też kazałam się wypchać, w końcu miałam ten dzień spędzić na radosnej czynności jaką jest całodniowe oglądanie filmów w towarzystwie kota, lodów i wina. Niestety od ładnych kilku lat Janusz jest moim szefem, a kiedy on mówi, że jesteśmy przyparci do muru i musimy wykonać zlecenie to tak jest. Nigdy nie śmiałam wątpić w jego nosa do dobrych interesów i instynkt tchórza bezbłędnie wykrywający zagrożenie mogące zagrozić działalności biura, dlatego zrezygnowałam z moich ambitnych i fascynujących planów i stawiłam się w pracy już o szóstej razem z Beatą, Krzyśkiem i Heniem. Janusz był już na miejscu. Podejrzewam, że spędził w biurze całą noc. Miał na sobie pomięty garnitur i wytarmoszoną koszulę. Jak nigdy jego brodę pokrywała mgiełka jednodniowego zarostu.

- Moje drogie, nie możecie tak siedzieć nogami do góry! – Janusz pojawił się w drzwiach pomieszczenia służącego nam za kuchnie w którym o dziwo było najchłodniej.
- Właśnie że możemy – fuknęłam ostentacyjnie moszcząc się wygodniej na krześle.

Przez ostatnie siedem godzin działaliśmy bez przerwy planując, debatując, dyskutując i ustalając. Uparłam się, że nie pozwolę sobie odebrać tej półgodzinnej sjesty.

- Mamy motyw przewodni? – zagaił widząc, że nie planuję zerwać się i pobiec do pokoju obok by wylewać siódme poty tak jak robili to Krzysiek i Henio.
- Oczywiście – warknęłam patrząc na niego z nienawiścią – Tarantula grająca na gitarze.

Janusz zdębiał. Zamrugał kilka razy i rozdziawił usta. Przez chwilę wyglądał jak model wpatrujący się w obiektyw aparatu jednocześnie wyglądając oszałamiająco pięknie i głupio. W takich momentach sama się sobie nie dziwiłam, że się w nim przez długie lata podkochiwałam. Ba! Nawet gratulowałam sobie gustu. Całe szczęście, że się z niego wyleczyłam. Tylko mógłby już nie patrzeć na mnie tak jak teraz…

- Marta! No ale co z tą tarantulą? – dopominał się o szczegóły.
- Wiesz one mają dużo nóżek – zmyślałam na bieżąco dziwiąc się że uwierzył w tą tarantulę. Musiał być poważnie zmęczony – I ona będzie grała dwoma na gitarze, w trzeciej będzie trzymała grzechotkę w czwartej tamburyn, w piątej i szóstej saksofon, a na pozostałych będzie stać. A na głowie będzie miała kapelusz.

Beata parsknęła i omal nie wpadła pod stół.

- Jesteś genialna… - patrzył na mnie wzrokiem pełnym uwielbienia.
- Janusz może ja ci zimnej wody dam. Ja żarto…
- Marta! Jesteś genialna! Bogini moja. Najukochańsza ty! To będzie hit, jeny! Jakie to głębokie, jakie wieloznaczne, jakie chwytliwe…

Tym razem ja zdębiałam, przekonana, że robi sobie ze mnie żarty. W dodatku szło mu tak sprawnie, że prawie się nabrałam.

- Marteczko, kocham cię! Kocham i wielbię!

Jednym szarpnięciem zerwał mnie z krzesła i uniósł nad ziemię tuląc do siebie. Potem przycisnął swoje usta mocno do moich. Gdy mnie puścił o mały włos runęłabym na ziemię z wrażenia, dobrze, że tuż za mną stało krzesło.
Zostawił mnie tak roztrzęsioną i pobiegł do chłopaków wykrzykując radośnie „Bogini! Tarantula! Genialne!”, czy coś w tym stylu.

- Nienawidzę go – fuknęłam czując rumieniec na policzkach i serce wyrywające się niewiadomo po co z piersi.
- No nie powiedziałabym – sapnęła Beata spod stołu nie mogąc zapanować nad chichotem.

Gratulujemy! Z laureatami skontaktujemy się mailowo.


komentarze [4]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Cairenn  - awatar
Cairenn 01.07.2013 19:27
Czytelniczka

I ja również. :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Hanayome  - awatar
Hanayome 01.07.2013 19:02
Czytelniczka

Dziękuję za wyróżnienie :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
vAnitas  - awatar
vAnitas 01.07.2013 16:48
Czytelniczka

świetne teksty! no i zasłużona nagroda dla Kanclerza ;)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać  - awatar
LubimyCzytać 01.07.2013 14:48
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post