-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Cytaty z tagiem "ardeny" [3]
[ + Dodaj cytat]
Zamiast dobrych butów żołnierze otrzymali wskazówki, jak mają ustrzec się odmrożeń. Kazano im masować stopy i codziennie zmieniać skarpetki. Sierżant Lick wspomina: Mieliśmy zdejmować wilgotne skarpetki, zawieszać je sobie na szyi, żeby wyschły, zrobić masaż stóp, a następnie założyć suche skarpetki, powieszone na szyi poprzedniego dnia. Potem przyszły wytyczne stwierdzające, że każdy, kto cierpi na stopę okopową, może trafić pod sąd wojenny.
(...) Najpierw traciło się paznokcie u nóg. Stopa robiła się biała, potem purpurowa, wreszcie czarna. W poważnych przypadkach w ogóle nie dawało się chodzić. Wielu żołnierzy straciło palce, niektórym trzeba było amputować topy. Kiedy wdawała się gangrena, lekarze musieli obcinać nogę jeszcze wyżej. Mało prawdopodobne, żeby był to wynik świadomego działania. Strzał w stopę był o wiele szybszy, mniej niebezpieczny i prawie nie sposób było udowodnić, że to nie wynik walki.
(...) Stopa okopowa wyłączyła z walki więcej żołnierzy niż niemieckie armaty 88 mm, moździerze i karabiny maszynowe. Zimą 1944-45 trzeba było z tego powodu wycofać z linii frontu blisko czterdzieści pięć tysięcy żołnierzy - tyle, ile trzy pełne dywizje piechoty.
Nigdy nie widziałem, żeby na linii frontu ktoś był sam - opowiada sierżant Egger. - Żołnierze automatycznie łączyli się w pary. System dwuosobowych okopów działał bezbłędnie; zapewniał dodatkowe poczucie bezpieczeństwa... dodatkowe ciepło... Stanowiliśmy zespół, wspólnota losów i żywioł wojny łączyły nas, stwarzając specyficzną więź.
Kumpli z jednego okopu łączyło coś więcej. Byli sobie bardziej bliscy niż przyjaciele, niż bracia. Nie był to związek kochanków. Poznawali się jak łyse konie i mieli do siebie absolutne zaufanie. Ciągle opowiadali o sobie nawzajem, wiedzieli, co robili przed mobilizacją, jacy są ich rodzice, bracia i siostry, ich nauczyciele, co lubią jeść i pić, i co potrafią. Czasami się nienawidzili, częściej kochali miłością znaną tylko dawnym żołnierzom. Bez zastanowienia każdy podzieliłby się z kolegą ostatnim kęsem, ostatnim łykiem wody czy kocem - i jeden oddałby za drugiego życie.
Zabawne anegdoty pomagały przetrwać. Bohaterką jednej z nich była siostra Czerwonego Krzyża, miss Eisenstadt, która zajrzała w kartę choroby pacjenta w nadziei, że dowie się z niej, gdzie i jak został ranny. Zadziwiło ją to, co tam zobaczyła.
- Jakim sposobem, na Boga, mogły pana trafić dwie strzały? - palnęła
Leżący na szpitalnym łóżku autentyczny amerykański Indianin odpowiedział ze szczerym oburzeniem:
- To moje imię, a nie przyczyna rany!