cytaty z książek autora "Peter Sloterdijk"
O Hilterze:
"Osobnik ten był uczłowieczonym miazmatem najmarniejszego drobnomieszczaństwa z głębokiej prowincji Austrii, długim spazmem ćwierćinteligencji i żądzy zemsty lub, jak słusznie i z bratersko niemal przenikliwą nienawiścią stwierdził Winston Churchill, "płodem zazdrości i sromoty".
Kultura w normatywnym sensie, który jak nigdy wcześniej trzeba koniecznie przypomnieć, obejmuje kwintesencję prób rzucenia wyzwania masie w nas samych, by opowiedziała się przeciw sobie. Jest różnicą skierowaną ku lepszemu, która, jak wszelkie relewantne rozróżnienia, istnieje tylko wtedy i tylko dopóty, dopóki się ją robi.
A nawet wolne z pozoru od pogardy samozadowolenie ostatniego człowieka Nietzsche określa jako kwintesencję tego, co obiektywnie godne pogardy. "Biada! Zbliża się czas, gdy człowiek żadnej gwiazdy porodzić nie będzie zdolen (...) Zbliża się czas po tysiąckroć wzgardy godnego człowieka - człowieka, co nawet samym sobą już wzgadzić nie zdoła. Patrzcie! Wskazuję wam o s t a t n i e g o c z ł o w i e k a.
"Czem jest miłość? Czem jest twórczość? Czem tęskonat? Czem gwiazda?" - tak pyta ostatni człowiek i mruży wzgardliwie oczy".
Prawda "tak naprawdę" przymuje formę choroby na śmierć: jest atakiem na aletheiologiczny system odpornościowy, który pozwala człowiekowi zajmować geometryczne miejsce kłamstwa i zdrowia. Kto chce przetrwać zniszczenie dotychczasowej gospodarki iluzją, musi być czymś innym niż człowiek w dotychczasowym rozumieniu.
Zastane, już istniejące namiętności, destrukcyjne gwałtowności i obsesje wymagają poskromienia - zatem panowania, natomiast nawyki nie istnieją a priori, lecz muszą być nabudowane w procesie dłuższych tresur i ćwiczeń; narastają one poprzez mimetyczne powtarzanie zachowań, żeby od pewnego określonego punktu rozwoju przejść we wspierane wolą wysiłki własne. (...)
Emancypacja ćwiczenia od krępujących struktur staroeuropejskiej ascezy oznacza prawdopodobnie najważniejsze wydarzenie w historii duchowości i cielesności XX wieku.
Każde rzemiosło stanowi kolektywny i anonimowy odpowiednik jednej z dwunastu prac Heraklesa, tych pantechnicznych wyczynów bohaterskich, których sens polegał bez wątpienia na udowodnieniu, że w naturze człowieka - w tym wypadku pół-boga - leży radzenie sobie z zadaniami pozornie nierozwiązywalnymi. Stąd kto nie chce znać rzemieślników, ten powinien milczeć także o bohaterach.
Rewolucja sama buduje sobie drogi w kierunku przez siebie wyznaczonym. Żadna trasa dojazdowa z przeszłości nie może przesądzać, dokąd tamta mogłaby zmierzać. Przy podboju nieprawdopodobnego wczorajsi realiści nie są na miejscu jako planiści tras.
Nowsze nauki treningu potrafią pokazać w szczegółach, jak aparat mięśniowy, po silnych obciążeniach, napełnia ponownie swój rezerwuar sił do poziomu, który znajduje się powyżej poprzedniego statusu wydolności, założywszy, że da mu się niezbędny czas na wypoczynek. Tajemnica wyczerpania prowadzącego do podniesienie wydolności ukryta jest w rytmach regeneracji.
Wraz z przesunięciem od sztuki jako mocy tworzenia (łącznie z "balastem" jej dawnego mistrzostwa) ku sztuce jako mocy wystawiania (łącznie z jej wolnością do efektów) dominację zdobyła forma imitacji, która odwraca się plecami do warsztatu, żeby w centrum wydarzeń postawić miejsce prezentacji. W ten sposób niedający się kontrolować, wybujały element selfishness wdziera się nie tylko do funkcjonowania sztuki, ale przenika także do samych jej dzieł. Z dziesięciolecia na dziesięciolecie widać po nich coraz wyraźniej, że zainteresowane są coraz mniej swoją wytwórczością, a coraz bardziej swoją wystawialnością.
Jeżeli ważne jest, żeby siły ucieczki ze świata przekierować na dobrą immanencję, to spełniona doczesność ofiarowuje dostatecznie dużo światła, żeby jaśnieć ponad efektami specjalnymi zaświatów. (...) Tym, co krytyków iluzji religijnych czyniło tak pewnymi swej sprawy, było przekonanie, że wyobcowaną ludzkość można wyemancypować do jej rzeczywistego szczęścia tylko przez wyrzeczenie się szczęścia urojonego.
Współcześni przekonają się prędzej czy później, że nie istnieje prawo człowieka do nie-przeciążania - podobnie jak prawo do napotykania tylko takich problemów, które rozwiązać można dostępnymi środkami. (...) Kto pyta o położenie człowieka, ten znajduje po jednej stronie przeciążenia, a po drugiej nadwyżki - i nic nie gwarantuje, że jedno i drugie pasują do siebie jak problem i rozwiązanie.
A nawet wolne z pozoru od pogardy samozadowolenie ostatniego człowieka Nietzsche określa jako kwintesencję tego, co obiektywnie godne pogardy.
"Biada! Zbliża się czas, gdy człowiek żadnej gwiazdy porodzić nie będzie zdolen (...) Zbliża się czas po tysiąckroć wzgardy godnego człowieka - człowieka, co nawet samym sobą już wzgadzić nie zdoła.
Patrzcie! Wskazuję wam o s t a t n i e g o c z ł o w i e k a.
Z Nietzschego: "Pięknąż bo pustotą jest mowa: pląsa nią człowiek nad rzeczami wszelkiemi.
Ludzie mają język, by móc mówić o własnych zaletach, a zwłaszcza o zalecie najwyższej – możliwości mówienia o własnych zaletach we własnym języku. W pierwszym rzędzie nie po to, by wzajemnie powiadamiać się o stanach rzeczy, lecz by je wbudować w jedną chwałę. Historyczne grupy mówiących, plemiona i ludy, to jednostki samouwielbienia, które swój niepowtarzalny idiom rozgrywają dla własnej korzyści – jako zwycięską strategię gry psychospołecznej. W tym sensie każde mówienie, zanim stanie się techniczne, służy samowywyższeniu mówiącego i wspieraniu jego wysokiego mniemania o sobie. Nawet dyskursy techniczne, choć w sposób pośredni, wyrażają chwałę technika. Nawet języki samokrytyki ożywia funkcja samowywyższenia. Nawet masochizm zwiastuje wyróżnienie torturowanego. Kto używa języka wedle jego konstytutywnej, zasadniczo narcystycznej funkcji, wyraża w swej mowie zawsze tylko jedno. To, że mówiącemu nie mogło się przydarzyć nic lepszego, niż być właśnie sobą samym (albo samą sobą) i zaświadczać w tym właśnie języku, z tego właśnie miejsca, o przywileju znalezienia się we własnej skórze.
Właściwe pytanie renesansu - zreformułowane w kategoriach filozofii praktycznej - mianowicie: czy po chrześcijaństwie, czy też obok niego, mogą i powinny zaistnieć dla nas inne formy życia, przede wszystkim takie, których wzory sięgają greckiego i rzymskiego antyku (może nawet egipskiego i indyjskiego) - pytanie to nie było w XIX wieku przedmiotem tajemnego dyskursu czy wprawek akademickich, lecz pasją epoki, nieuchronnym pro nobis.
Wytwarzając nowe konfiguracje między kontemplacją a fitnessem, aktualny "renesans" umożliwia nowe festiwale na wyżynach góry nieprawdopodobięństw. Kto choć raz w takim uczestniczył, wie, że nie istnieje żadne "społeczeństwo wiedzy" ani "społeczeństwo informacyjne", jakkolwiek gromko rozprawialiby o nich nowi mistyfikatorzy. Tym, co powstaje permanentnie od czasów renesansu, jest multidyscyplinarny i multiwirtuozerski świat o ekspandujących granicach możności.
Kto kiedykolwiek wieszał płaszcz na wieszaku garderobianym Adolfa Loosa, posiadł miarę wzoru, której się nie zapomina. Kiedy potem widzi się, gdzie brytyjscy i amerykańscy koledzy odwieszają swoje rzeczy, nie można już brać ich poważnie.
Ten, kto mówi o samostwarzaniu się człowieka, nie mówiąc o jego formowaniu w ćwiczącym życiu [das ubende Leben], rozminął się z tematem już od samego początku. Dlatego musimy zawiesić praktycznie wszystko, co zostało powiedziano o człowieku jako istocie pracującej, by przełożyć to na język ćwiczenia, czy, dokładniej mówiąc, zachowań samoformujących i samodoskonalących. [...] Zarówno wytwarzający jak i wierzący wkraczają zgodnie w sferę wspólnego im pojęcia nadrzędnego: nadszedł czas, by zdemaskować człowieka jako istotę żyjącą, która powstaje z powtórzeń.
Tajemnica dawnych przywódców i dzisiejszych gwiazd polega na tym, że są tak podobni do swoich najtępszych admiratorów, jak tego nie waży się nawet przypuszczać nikt z objętych tym kultem.