cytaty z książki "Czarne i czarne"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Byli, są i znajdą się tacy, którzy powiedzą, że miłość to oznaka słabości. Że zamiast dawać, zabiera. Że jest dla słabych, niepoprawnych romantyków. Niech sobie tak myślą. Ja się tego nie wstydzę, bo właśnie w miłości znalazłem siłę i tylko dzięki niej jestem jeszcze człowiekiem.
Kochając kogoś, nie da się przyzwyczaić do braku tej osoby. Można się tylko na nowo uczyć życia bez niej, pełnego tęsknoty i wspomnień.
najtrudniejszy własny wybór jest lepszym wyjściem niż najprostszy cudzy. Lepiej się ubrudzić, krocząc własną bagnistą ścieżką, niż podążać ubitym śladem setek brudnych stóp.
To była tylko nasza chwila, nasze doznania, do których dostęp był ściśle chroniony kodem miłości i tylko ten mężczyzna posiadł zdolność zabrania mnie w tamten wymiar. Żaden inny.
Wystarczyło wsłuchać się nie w słowa, a w wewnętrzny szept, który mimo przejściowych szumów nieustannie zapewniał, że to co nas połączyło, było prawdziwe i tylko ono miało znaczenie.
Słońce już zaszło, noc rozświetlił księżyc, ale dla mnie zapadł całkowity mrok, a w nim tylko jedna mała iskierka zabraniała się poddawać. I było nią moje dziecko.
Miałam rację, że ta miłość zawsze będzie podszyta strachem i niepewnością, ale serce nie sługa. Wystarczyło, że ktoś dobitnie pokazał mi, co mogę stracić, i moja góralska charyzma zamieniała się w mały potokowy kamyczek, który mógł trącić nawet nasz często wspominany pstrąg.
Pszczoły nie tracą czasu, żeby tłumaczyć muchom, że gówno jest lepsze od miodu.
Co czułam? Wszystko. Ale tym razem nie strach i rozpacz, tak jak w kapliczce, a miłość, wiarę i nadzieję, to one wreszcie przechyliły szalę szczęścia na swoją stronę. Przepełniały mnie od środka, ożywiały. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo chciałam formalnie stać się częścią jego życia. Oficjalnie i z pełną świadomością ponownie sięgałam po wspomniane wcześniej "czarne". Nie dlatego, że było złe, mroczne i zepsute, ale dlatego, że było MOJE.
Mój wybór. Moje serce. Moje życie. Moja miłość.
Biała firanka poruszała się pod wpływem ciepłego, tropikalnego powiewu wiatru, a wschodzące słońce, zamiast być rozjaśnieniem myśli, zostało przygaszone wspomnieniem kobiety, której musiał pozwolić odejść.
Miłość jest jak skrzypce, a uczucia są jak nuty, i ona gra sobie na nich, jak chce. Tylko od nas zależy, czy wygrywane będą ostre, przykre dźwięki, czy delikatne piękne nutki.
Kim byłam?
Poranioną wilczycą w kobiecej skórze.
Góralką z pochodzenia.
Przestępcą z przypadku.
Podwójną wdową bez wyboru.
Soplem lodu z konieczności.
I kimś, kto przez wiele lat desperacko szukał pomocy u samego diabła. Tylko najpierw musiałam znaleźć do niego drogę. Nie przypuszczałam, że sam mnie odnajdzie. Zjawił się w dzień pogrzebu człowieka, który diabłem jednak nie był. To był znak.
Czarnooki przybysz patrzący prosto w oczy, który za nic miał panujące zasady, uczucia...
Wciskał się do mojego wnętrza z męską siłą, z nachalnością i niesubtelnym uwielbieniem. Dyszeliśmy głośno, czułam, jak rozpiera mnie od środka, jak nieprzyzwoicie naciera, by dać mi się poczuć wszystkimi zmysłami. I one właśnie tworzyły idealną kompozycję doznań. Słodki smak pożądania i słony smak potu, zapach lasu i agaru, szum drzew i jęk rozkoszy. Brutalność i bezpieczeństwo. Siła i słabość. Strach i troska... To wszystko dzięki naszym ciałom formowało się w miłość.
Babcia wmawiała mi, że pstrągi nie płyną z prądem, i ta dewiza prowadziła mnie życiową ścieżką, która nie była usłana różami. Były za to ich kolce, gołe stopy i zmienna aura. Jak wysoko w górach, gdzie nagła burza w ułamku sekundy potrafiła przysłonić słońce.
W tym miejscu dokonałam wyboru. To tu stoczyła się prawdziwa walka o wszystko, co moje. Deszcz mieszał się z krwią. Uśmiech ze łzami. Miłość z cierpieniem. Radość ze smutkiem. A niezłomna nadzieja zmieniała kolory.
Zgubiła go miłość, z której nigdy nie mógłby zrezygnować. Tylko ona trzymała go na powierzchni, a teraz pociągnie go na samo dno.
Igrasty i agarowy zapach zespoliły się na zawsze, tak jak my i bijące w wariackim tempie serca.
Miłość. Bezgraniczne uczucie przeplecione widmem jej czarnego końca.
Była jedynym dobrem jakie miał, ale znalazła się za blisko ognia, nie mógł pozwolić jej spłonąć. By temu zaradzić, musiał tłamsić własny wewnętrzny żar, który irracjonalnie do sytuacji zamiast gasnąć, rozpalał do czerwoności ciało i umysł. Palił od środka jak rozżarzony węgiel zaciśnięty w dłoni. Im większy sprawiał ból, tym mocniej dłoń się na nim zaciskała, tworząc piekielne spoiwo, od którego nie było ani ucieczki, ani ukojenia.